Prowansja od A do Z

Peter Mayle to prawdziwy fenomen: Anglik, który wzgardził pracą w reklamie, zajął się pisarstwem i przeprowadził do wioski Ménerbes w Prowansji. Jego najnowsza książka to prowansalskie "abecadło", w którym można przeczytać i o bouillabaisse, i o Markizie De Sade, i o klubach sportowych.

article cover
INTERIA.PL

Dlatego np. nie przeczytamy w książce o wpływach rzymskich i o papieskim pałacu w Awinionie, ale dowiemy się, czy ślimaki można przechowywać w szafie i w jakiej kolejności jadał kandyzowane owoce markiz De Sade. Poznamy kanoniczny skład bouillabaisse i przeróżne zastosowania czosnku. Dostaniemy zestaw prowansalskich powiedzonek i opis forteli stosowanych podczas przepychanek w kolejce. Wszystko w formie dowcipnych, lekko napisanych artykulików, wśród których zdarzają się takie oto smaczki:

"Niektórzy ludzie ulegają błędnemu wrażeniu, że OM - Olympique de Marseille - to po prostu drużyna piłkarska. Tymczasem jest to mało powszechna, lecz gorliwie wyznawana religia.

Jej świątynia jest Vélodrome, gdzie 40 tysięcy wiernych gromadzi się podczas sezonu rozgrywek, by oglądać najwyższego kapłana (aktualnego kapitana) OM, prowadzącego swych akolitów do walki z siłami zła (przeciwną drużyną). Dziewięćdziesięciominutowej mszy towarzyszą mistyczne śpiewy, a drużyna gości (szczególnie Paris Saint-Germain) obrzucana jest rytualnymi przekleństwami. Po zakończeniu misterium wyznawcy udają się do wyznaczonych miejsc (marsylskich barów), gdzie wznoszą dziękczynienia lub biją się w piersi, zależnie od wyniku."

Peter Mayle ma sytuację wymarzoną do pisania tego typu książek. Z jednej strony jest "obcym", przybyszem, który potrafi dziwić się i zachwycać tym, co dla Prowansalczyków stało się codziennością. Z drugiej - wrósł w nowe środowisko na tyle, że znakomicie orientuje się w tradycji, obyczajach i - nieraz zabawnych - przyzwyczajeniach Francuzów (dodatkowym fenomenem jest to, że pisarz został zaakceptowany przez prowansalskich sąsiadów. Ale, jak mu ktoś wytłumaczył, wprawdzie obie rzeczy są godne ubolewania, ale Anglik to i tak lepiej niż paryżanin).

Niemała w tym zasługa własnych antropologicznych studiów Mayle'a, które odbywał je w miejscowej kawiarni, pod okiem niejakiego monsieur Farigoule'a, emerytowanego profesora. A że lekcje najpewniej prowadzone były nad butelką wina - tym lepiej i dla Mayle'a i dla czytelników. Bo to pewnie prowansalskie różowe wino nasączyło tę książkę swobodną narracją i leciutkim, orzeźwiającym dowcipem.

Małgorzata Olszewska

Peter Mayle
Prowansja od A do Z
Przełożyła Teresa Komłosz
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2007

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas