Przypadki pedofilii, o których piszę, to sprawy autentyczne
„Kler” Wojciecha Smarzowskiego bije rekordy oglądalności. Film opowiadający o grzechach polskiego Kościoła obejrzało ponad 5 milionów Polaków. W księgarniach właśnie pojawiła się powieść Piotra Głuchowskiego (współautora książki „Ojciec Tadeusz Rydzyk. Imperator”) pt. „Nic co ludzkie”, oparta na scenariuszu „Kleru”. Autor rozwinął filmowe wątki i pokusił się o stworzenie pogłębionego obrazu pedofilii w Kościele. W rozmowie z Interią zdradza m.in., skąd czerpał informację o księżach-krzywdzicielach dzieci oraz jakich narzędzi używają hierarchowie, by zamiatać podobne sprawy pod dywan.
Katarzyna Pawlicka, Interia: Czy historia opowiedziana w "Klerze" i "Nic co ludzkie" jest oparta na faktach?
Piotr Głuchowski: Twórcy filmu chyba wszystko już powiedzieli na temat swoich inspiracji, ja powiem o książce. Główną bohaterką jest Ludmiła Zakrzewska, dziennikarka krakowskiego "Tygodnika Popularnego", który kiedyś był pismem katolickim, a teraz to prywatny biznes dewelopera-wydawcy Jakuba Szwagra.
- Luda jest gwiazdą w swojej redakcji, laureatką konkursów prasowych i matką samotnie wychowującą chorego na raka pięciolatka, Mateusza. Gdy, w poszukiwaniu tematu, przepatruje wokandy krakowskiego sądu - czyli wywieszki na drzwiach sal rozpraw - trafia na posiedzenie w sprawie księdza oskarżonego o posiadanie pornografii dziecięcej. Proces toczy się oczywiście z wyłączeniem jawności, ale dziennikarka idzie tropem sprawcy i krok po kroku odsłania coś w rodzaju siatki duchownych-pedofilów, oplatającej archidiecezję krakowską.
- Budując postać Zakrzewskiej oparłem się na znanych mi dziennikarkach śledczych z macierzystej redakcji "Gazety Wyborczej", natomiast odkrywane przez nią przypadki to sprawy autentyczne. Zmieniłem tylko nazwy miejscowości, nazwiska duchownych, przemieszałem pewne szczegóły, żeby się to lepiej układało w zwartą historię.
Po co to przemieszanie? Nie lepiej albo trzymać się ściśle faktów, albo postawić wyłącznie na fikcję?
- Zmiany w stosunku do materiału źródłowego - który podaję w bibliografii książki - mają tylko jeden cel: jasność wątku. Pedofilów wykrytych przez Zakrzewską jest pięciu. Pięć imion plus pięć nazwisk i miejscowości (a oni są przenoszeni z parafii na parafię, bo dopuszczają się kolejnych czynów) to już w sumie kilkadziesiąt nazw własnych do zapamiętania przez czytelnika. A jeszcze dochodzą ofiary - po kilka w przypadku każdego z duchownych. Dlatego postawiłem na - proszę wybaczyć to słowo - egzemplifikację. Jest w "Nic co ludzkie" - i w śledztwie Zakrzewskiej - pięć typów pedofilów w sutannach: przyjaciel domu, katecheta-opiekun ministrantów, charyzmatyk-uzdrowiciel, ksiądz-szantażysta łowiący przez konfesjonał i zdesperowany duchowny polujący, w cywilnym odzieniu, na ulicy. To ten, u którego znaleziono pornografię, bo wpadł zaczepiając chłopców pod sklepem monopolowym i policja przeszukała mu kwadrat. Historia, jak mówiłem, z życia wzięta.
W jaki sposób pan do tych historii dotarł?
- Przeczytałem liczne reportaże pięciorga dziennikarzy, których wymieniam na wstępie książki, rozmawiałem z nimi, prześledziłem też przypadki ujawniane przez portal ruchofiarksiezy.org. Spotkałem się z byłym kapłanem, który dużo wie. Wybrałem przypadki przestępstw wobec dzieci już udowodnione, albo mocno uprawdopodobnione. Wyłącznie takie, gdzie są mocne i jednoznaczne akty oskarżenia lub wyroki skazujące, gdzie po publikacjach nikt nie kwestionował dziennikarskich ustaleń, nie było sprostowań, żadnych wątpliwości co do samych czynów zabronionych. Jedynie spory interpretacyjne - i one mnie szczególnie interesowały, bo szukałem tak zwanych argumentów drugiej strony. Jak się tłumaczą - w śledztwie, w sądzie, w mediach - księża pedofile, a jak hierarchowie, którzy ich kryją.
Jaka jest ich linia obrony?
- Biskup Henryk Mordowicz (ta sama postać w filmie i książce) pyta w pewnym momencie na łamach powieści: "A co mam z tymi pedofilami zrobić? Mam ich na rynku ścinać?". Wyjaśnia, że przenosi ich z plebanii na plebanię, bo błagają go o drugą, trzecią, czwartą szansę. Obiecują poprawę. A on jest miłosierny. To tyle o hierarchii.
- Co do sprawców: książkowy ksiądz-pedofil Michał Zub z Dyrawy (wzorowany na niesławnym proboszczu z Tylawy) tłumaczy się tak, jak się faktycznie tłumaczył w sądzie tamten człowiek: że to była czułość wobec dziecka. Reszta jest atakiem wiadomych sił na Kościół. Lewicowo-liberalnej prasy i telewizji z zagranicznym kapitałem.
Na jakim etapie pracy nad filmem zrodził się pomysł napisania powieści?
- Na samym początku. Z ideą przyszedł do mnie redakcyjny kolega, Marcin Kowalski, który dostał scenariusz od twórców filmu, czy też od producenta - już nie pamiętam. To było ponad dwa lata temu. Na ekrany kin dopiero miał wejść "Wołyń". Pierwsze spotkanie z Wojciechem Smarzowskim odbyło się przy okazji przedpremierowego pokazu tamtego filmu. W restauracji w Bydgoszczy. Byłem tak przejęty spotkaniem z wielkim twórcą, którego podziwiam od czasów "Wesela", że nic mi nie smakowało. W każdym razie to był duży zaszczyt móc pracować na tekście Smarzowskiego.
Czy reżyser i drugi autor filmowego scenariusza, Wojciech Rzehak, byli zaangażowani w powstawanie pańskiej powieści?
- Proszono mnie, żeby na temat "kuchni" książki nie gadać za wiele. Występuję na okładce jako jedyny autor, choć z wyraźnym zaznaczeniem, że powieść powstała na podstawie lektury scenariusza "Kleru". Bo oprócz dziennikarki Zakrzewskiej są w niej znani z filmu trzej księża: Kukuła (Arkadiusz Jakubik), Trybus (Robert Więckiewicz) i Lisowski (Jacek Braciak). Ten ostatni składa dziennikarce Ludmile niemoralną propozycję (i nie chodzi o seks), a ona ją przyjmuje.
- Odtąd losy kapłanów - w książce jest ich sześciu plus drugoplanowi, czyli inwestygowani pedofile - splatają się z losem reporterki, jej syna i jej przyjaciela Roberta Pruskiego. Jak sama pani słyszy, osób zaangażowanych w historię jest kilkanaście, a mówię tylko o najważniejszych, stąd powieść jest z lekka opasła. W komputerze wyszło mi 800 stron, ale drukarnia jakoś zdołała zrobić z tego 600 z kawałkiem. Lepiej dla lasów.
Czyli jest mnóstwo nowych wątków...
- Tak. Przede wszystkim opisałem losy postaci, które w filmie występują tylko w jednej lub dwóch scenach. Na przykład niezrównoważony psychicznie kapłan, którego filmowy ksiądz Kukuła spotyka w przytułku dla niewygodnych duchownych (gra go Mirosław Haniszewski) to książkowy Bogdan Wiroń. W powieści jego dawny proboszcz-opiekun, a zarazem krzywdziciel młodych Kukuły i Wironia (w filmie ten, co odprawia msze za ojczyznę) zostaje w tym domu dla niewygodnych kapłanów uduszony. Policja wszczyna śledztwo, które splata się z dochodzeniem w sprawie gwałtu na chłopcu - ministrancie księdza Kukuły i w sprawie zastraszania dziennikarki Zakrzewskiej (Katarzyna Herman w filmie). Moja powieść jest więc trochę kryminałem, ale specyficznym - czytelnik wie więcej od policjantów. I może obserwować, jak oni błądzą. Jak kuria krakowska nimi manipuluje. Nimi i naiwnymi dziennikarzami. A nawet nie naiwną główną bohaterką, bo i na nią znajduje się hak, czy raczej dźwignia.
No właśnie. W "Nic co ludzkie" pojawia się wątek walki Kościoła z liberalnymi mediami. Na przykład w scenie, w której cały sztab księży pracuje nad tym, by artykuły na temat oskarżonego o pedofilię księdza Lisowskiego nie ujrzały światła dziennego.
- Wątek ukręcania śledztwa dziennikarskiego też jest z życia wzięty. Konkretnie ze sprawy arcybiskupa Paetza, która nie była jedynym przypadkiem skutecznego zamiecenia pod dywan afery seksualnej w polskim Kościele. Zamiecenia do czasu. Podobnie długo udawało się blokować teksty o rektorze seminarium diecezji sosnowieckiej, który głupio wpadł w darkroomie krakowskiego klubu dla gejów.
- Żadna poważna gazeta nie chciała również napisać o zakonniku - budowniczym Lichenia - i jego sprawkach. Czy weźmy sprawę niedawno opisanego przez moją koleżankę - reporterkę Bożenę Aksamit - kapelana "Solidarności" Henryka Jankowskiego. Dwaj ostatni wymienieni przeze mnie księża mają swoje pomniki. Teraz, gdy rozmawiamy, właśnie zawiązuje się inicjatywa w sprawie usunięcia kamiennej figury Jankowskiego z Gdańska.
Czy jest sens, by ktoś, kto oglądał już film, jeszcze czytał książkę?
- Moim zdaniem tak. Osoba mająca za sobą obejrzenie "Kleru" od razu się odnajdzie w świecie tej powieści. I przy lekturze dozna - tak sądzę - innych emocji, niż podczas seansu. Arytmetycznie co do fabuły - jakieś trzydzieści pięć procent treści w "Nic co ludzkie" pokrywa się z filmem, reszta to rzeczy nowe. No i książka się inaczej kończy.
Ksiądz Kukuła nie ginie?
- Tego nie mogę zdradzić. Powiem tyle, że powieść zaczyna się pożarem w seminarium, a kończy na Dominikanie.
Więcej o książce przeczytacie TUTAJ.