"Rejs" po Wiśle i inne wycieczki
Gdy nadeszła wiosna, wyruszaliśmy w plener... Zakładowym autokarem, Maluchem, zapchanym pociągiem czy statkiem, jak bohaterowie filmu „Rejs”.
Pracujesz na lądzie, wypoczywaj na wodzie - takie hasło wita na przystani wycieczkowiczów, wchodzących na pokład parowca w słynnej komedii "Rejs" z 1970 r. Już za chwilę wpadną w ręce "kaowca", czyli pracownika kulturalno-oświatowego, który razem z wyłonioną na zebraniu radą rejsu zadba, żeby się nie nudzili. Będzie więc gimnastyka na pokładzie, konkurs, próby śpiewu - żeby przygotować "część artystyczną" dla kapitana, a na koniec zabawa.
Widzowie"Rejsu" skręcali się ze śmiechu
Film przeszedł do legendy, bo kapitalnie sparodiował ówczesną rzeczywistość. Wycieczkowy statek płynący Wisłą miał symbolizować Polskę. Oprócz amatorów wybranych w castingu w komedii Marka Piwowskiego wystąpili: świetny aktor, Zdzisław Maklakiewicz i jego brat-łata, kamieniarz Jan Himilsbach. Uwielbiani po dziś dzień, bo zabawni, a w dodatku tacy zwyczajni i "ludzcy" w swoim - wypisanym na twarzach - umiłowaniu napojów wysokoprocentowych.
Właśnie w trakcie kręcenia "Rejsu" tak się nimi raczyli w ładowni, że za żadne skarby nie chcieli wyjść na zdjęcia. A że mieli na dole hydrant, bronili się do upadłego przed każdym, kto próbował ich stamtąd wywabić. Długo trwało, zanim się wygramolili i zasiedli przed kamerą. Ta historia zza kulis jest dość typowa dla zorganizowanych wycieczek w tamtym okresie. Zwłaszcza dla panów były okazją do wypitki, i to niejednej.
Wycieczki stały się popularne w latach 70.
Edward Gierek dał Polakom wolne soboty - z początku było ich sześć w roku, potem dwanaście. A że nie istniały wcześniej weekendowe tradycje, partia i zakłady pracy jęły ludziom organizować wolny czas. Ledwie drzewa się zazieleniły, co trzeci zakład w kraju wyprawiał pracowników w plener, czasem na zwiedzanie zabytków, przy okazji do teatru - różnie bywało... Kto chciał jechać, zapisywał się u kadrowej i na ogół wpłacał drobną kwotę, resztę dokładał zakład z funduszu socjalnego. W sobotę rano pod bramę podjeżdżał specjalnie wynajęty autokar - niebieski Jelcz zwany ogórkiem lub Autosan - do którego pakowali się wycieczkowicze. Żeby tylko z prowiantem!
Prasa potem opisywała, jak to podchmielona na trasie grupa nie miała siły wysiąść, kiedy dojechała na miejsce, a "zmęczeni" uczestnicy składali się na przewodnika, żeby... dał im spokój. Woleli posiedzieć przy piwie, choćby na trawie. Legenda głosi, że podczas wycieczki do stolicy członkowie spółdzielni kółek rolniczych z Rzeszowszczyzny spóźnili się do teatru na "Odprawę posłów greckich" z udziałem samego Gustawa Holoubka. Za długo balowali na mieście, lecz na sztukę iść było trzeba - "kaowiec" kupił bilety! Wpadli na widownię już po rozpoczęciu spektaklu, kiedy Gustaw Holoubek pytał na scenie posłów: "Skąd przybywacie?" Podchmieleni rolnicy myśleli, że to do nich, więc najbardziej rezolutny odkrzyknął: "SKR z Krzynowłogi Małej!" Cała sala ryknęła śmiechem.
Za Gierka modne były też wyprawy... fiatem
W prywatne ręce trafiło wówczas ok. 2 mln Maluchów i Fiatów 125 p. Szczęśliwy posiadacz ładował bagażniki: w aucie i na dachu, po czym wyruszał z rodziną w plener. Choć na jeden dzień, by zaparkować gdzieś pod drzewem, wyładować koce, leżaki, rozkładane stoliki (czasami nawet kuchenkę z butlą gazową) i wyprawić sobie piknik. Człek przezorny brał wszystko ze sobą, bo sklepy świeciły pustkami. Mimo tych uciążliwości majówka na łonie natury miała swój urok. Kwitło też weekendowe życie na działkach: ludzie budowali altanki, w których prawie mieszkali od wiosny do jesieni. Nie tylko uprawiali warzywa i sadzili drzewka, ale też spotykali się z sąsiadami, biesiadowali.
Ciekawe, że wtedy jeszcze się nie grillowało, co najwyżej można było coś upiec przy ognisku. Studenci zwykle nie łączyli nauki z pracą, na wypady w Polskę mieli więcej czasu. Ruszali więc z plecakami pekaesem lub koleją. Pociągi jednak się spóźniały, a i nie lada sztuką było dostać się do środka. Jeśli to się komuś udało, blokował drzwi przedziału od wewnątrz i wciągał przez okno bagaż, a nieraz i współtowarzyszy podróży. Autobusów też było mało, a kierowcy nie pilnowali rozkładu i jeździli, jak chcieli. Polubiliśmy wypoczynek w weekendy Polacy z coraz większą niechęcią traktowali "soboty pracujące", jak się wtedy mówiło. W 1980 r. strajkujący robotnicy zażądali wszystkich wolnych sobót i... stało się.
Teraz mamy modę na wyjazdy w długie weekendy. Zamiast jednak wypoczywać, często stoimy w korkach...
Dorota Filipkowska