Spojrzeć na życie inaczej

"Powrót na oliwkową farmę" to piękna pieśń o ziemi. Pełna liryzmu i humoru. Ta książka stanowi ważny głos w dyskusji o współczesnych problemach mających wpływ na każdego z nas. Z autorką Carol Drinkwater rozmawiał Marcin Baniak.

Carol  Drinkwater
Carol DrinkwaterDariusz BorowiczReporter

Carol Drinkwater: - Dodam jeszcze do tej listy kilka innych nazwisk: Hugh Grant, Mike Newell, który wyreżyserował "Cztery wesela i pogrzeb", a także Alan Rickman z produkcji Harry’ego Pottera. W mojej karierze aktorskiej szczególne miejsce zajmuje Sir Laurence Olivier czy może raczej Lord Olivier - w ten sposób bowiem zwracaliśmy się do niego, kiedy kierował National Theatre. Uważam się za jego protegowaną; wiele mu zawdzięczam jako aktorka. Z Maxem von Sydowem współpracowałam, kręcąc przez trzy miesiące film w Australii. Muszę powiedzieć, że była to swoistego rodzaju szkoła dla mnie, jeśli chodzi o aktorstwo filmowe. Natomiast w obrazie Stanleya Kubricka przypadły mi dosłownie cztery zdania - dwa z nich zostały wycięte. Dziwnie się czuję, gdy po trzydziestu pięciu latach jeszcze ktoś pamięta o tym epizodzie.

Dlaczego zaczęła pani pisać książki? Stała przed panią otworem kariera aktorska - współpracowała pani z wielkimi reżyserami, brała udział w dużych produkcjach... 

- Od zawsze wiedziałam, że będę aktorką, ponieważ pochodziłam z rodziny aktorskiej. Moja rodzina była jednak bardziej związana z lżejszym gatunkiem, takim jak komedia czy musical, a mnie interesowało poważniejsze aktorstwo, dlatego poszłam w kierunku Teatru Narodowego. Marzyłam też o pisarstwie - odkąd pamiętam, próbowałam pisać, nie byłam jednak pewna czy jest to w moim zasięgu, nie miałam przecież odpowiedniego wykształcenia. Kiedy zaczęłam pisać, stwierdziłam, że jest to sposób na ułożenie relacji z samą sobą, a jednocześnie, jeśli uda mi się kogoś tym zainteresować, sprawić, że będzie chciał czytać, uznam to za ogromny dar od losu, pewnego rodzaju premię.

Chyba udało się taką premię od losu uzyskać, skoro pani książki wydawane są na całym świecie. Czy pisanie o sobie, swoim życiu jest dla pani pewnego rodzaju terapią? 

- Kiedy byłam młoda, pisanie rzeczywiście mogło stanowić dla mnie formę terapii - teraz tak nie jest. Traktuję to jako swoją pracę, która pozwala mi rozwijać się w sposób niemożliwy do zrealizowania w innym wymiarze; daje mi ogromną satysfakcję - to jest coś, co kocham. Przyznaję, że czasami jednak sprawia mi niemałą trudność. Dzięki pisaniu wiele podróżuję...

- Dla mnie najważniejsze są relacje między mną i czytelnikami - dzięki Internetowi mają one bardzo żywy charakter. Na facebooku czytelnicy wymieniają się uwagami na temat moich książek, pisarstwa; dzięki temu wiem, co sobie cenią, co lubią, nie oznacza to jednak, że piszę na zamówienie. Dla pisarza z pewnością bardzo cenna jest informacja zwrotna od czytelników, powiedziałabym, że w ten sposób rodzi się nowy wymiar pisania.

Porozmawiajmy o świecie, który pani wykreowała i który tak bardzo spodobał się pani czytelnikom. Prowansja, willa "Appasionata" - pamięta pani moment, kiedy po raz pierwszy ujrzała to miejsce?

- Pamiętam dokładnie moment, kiedy podjeżdżaliśmy pod posiadłość żwirową drogą. Doszliśmy do willi otoczonej zewsząd zaroślami - wtedy nie wiedzieliśmy, że rosną tam drzewa oliwne, trudno je było rozróżnić. Nie mogliśmy wejść do środka domu, ponieważ pośrednik nie miał przy sobie kluczy. Zobaczyliśmy tylko basen, który był tuż obok, cały popękany i zarośnięty bluszczem. Weszliśmy także na balkon i taras, z którego widać było zarys Morza Śródziemnego. Pamiętam tę chwilę - stałam u boku mężczyzny, w którym się właśnie zakochałam. Wtedy nie wiedzieliśmy wiele o sobie, ale ogarnęło mnie uczucie, że to miejsce jest tym, które nazwiemy naszym domem.

To wymagało niezwykłej odwagi, aby bez wystarczających środków finansowych kupić "Appasionatę", wymagającą ogromnego nakładu pieniędzy, podjąć decyzję o zamieszkaniu w nowym miejscu. Co panią kierowało?

- Miłość. Miałam trzydzieści cztery lata. Spotkałam mężczyznę, w którym się zakochałam, i miałam przeczucie, że jest to miłość mojego życia, że przeznaczenie wychodzi mi naprzeciw. To dodawało mi odwagi, nie myślałam o ryzyku, doszłam bowiem do takiego punktu w życiu, w którym mogłam albo je podjąć bez względu na wszystko, albo wycofać się, wtedy jednak najprawdopodobniej do końca życia towarzyszyłoby mi uczucie żalu. Sądzę, że nie odbyłam wtedy racjonalnego procesu myślowego, wszystko rozegrało się raczej na poziomie emocjonalnym. Nie przypuszczałam, że w konsekwencji moja kariera aktorska zejdzie na drugi plan. Nie wiedziałam, dokąd mnie zaprowadzi szlak oliwkowy...

To, co pani mówi, brzmi trochę jak bajka, ale przecież wiemy dobrze, że bajką nie jest. Dzieli się pani z czytelnikami swoimi doświadczeniami, również tymi smutnymi czy nawet dramatycznymi. Łatwo było się otworzyć?

- Będąc aktorką, przyzwyczajona jestem do tego, aby odkrywać swoje emocje, by sięgać w głąb siebie. Myślę, że jest to widoczne również w moim pisarstwie. Podczas pisania pierwszej książki próbowałam ograniczyć swoją wewnętrzną ekspresję, nie chciałam, aby zdominowała ona powieść. Gdy oddałam tekst redaktorowi, zachęcił mnie, abym jednak spróbowała się otworzyć. Twierdził, że dzięki temu książka będzie inna od pozostałych książek o Prowansji. W związku z tym ponownie zasiadłam do pracy. Kiedy przedstawiałam kolejną wersję, byłam bardzo podenerwowana, obawiałam się, jak ta zmiana wpłynie na całość książki.

- Okazało się, że to było to, czego oczekiwali czytelnicy. Opowiadam o wydarzeniach, które rozegrały się naprawdę. To, że mogę to robić, mieszkając w jednym z najpiękniejszych zakątków świata - w Prowansji, blisko Riwiery Francuskiej, nie zmienia faktu, że odnoszę się do rzeczywistych zdarzeń, nawet, jeśli czasami brzmi to niczym bajka. Kiedy pisałam o bardzo osobistych doświadczeniach, takich jak utrata dziecka czy niemożność doczekania się potomstwa, dostawałam wiele listów od czytelników - ten odzew nadszedł szeroką falą zarówno od kobiet, jak i mężczyzn. Piszę o rzeczach, które bliskie są wielu ludziom.

Na pani stronie internetowej można znaleźć wiele zdjęć z pani gospodarstwa. Oliwki zajmują ważne miejsce w pani książkach. Jak to się stało, że została pani producentem oliwy, farmerem? 

- Drzewko oliwne jest symbolem pokoju i wieczności. Mieszkam na farmie, na której kiedyś uprawiano oliwki. Postanowiłam do tego powrócić. Podczas pisania "Oliwkowych żniw" doszło do wypadku - mój mąż odniósł poważne obrażenia. To spowodowało, że przeniósł się na pewien czas do Paryża, ja natomiast zostałam sama na farmie, starając się ją utrzymać, a jednocześnie jakoś dalej żyć, wierząc, że uda nam się odbudować nasz związek i mój mąż do mnie powróci. Posadziłam w tym czasie dwieście drzewek oliwkowych; oprócz tego przybyły nam także ule. W tym bardzo trudnym dla mnie okresie to właśnie oliwki i pszczoły były moimi jedynymi przyjaciółmi. Wiem, że brzmi to jak coś szalonego, ale faktycznie tak było.

- Nie mogłam wtedy powrócić do aktorstwa, ponieważ nie miałby się kto zająć farmą. Nie było mnie stać na to, aby kogoś zatrudnić, dlatego zmuszona byłam zostać. W ciągu dnia pracowałam na farmie, natomiast wieczorami pisałam. Stąd oliwki zajmują w moich książkach ważne miejsce. Zresztą kiedy moja pierwsza książka okazała się bestsellerem, wydawca wręczając mi kontrakt na następną, powiedział, abym pisała, o czym chcę, ale aby oliwki były znowu obecne. W ten sposób stały się one stałym elementem moich książek. Wtedy także poważnie zainteresowałam się oliwkami oraz ich historią. Postanowiłam zbadać historię oliwy w obszarze Morza Śródziemnego. Skontaktowałam się z UNESCO, które zaczęło pracować nad stworzeniem Szlaku Drzew Oliwnych. Podczas mojej wielomiesięcznej podróży badawczej poświeconej studiom oliwnym, przeżyłam wiele przygód. Udało mi się dotrzeć do drzewa oliwnego liczącego sześć tysięcy lat. Oliwki niejako wpisały się w moje pisarstwo, a jednocześnie w moje życie.

UNESCO nie było na początku zainteresowane współpracą z panią, dopiero później to się zmieniło - ten wątek ma przecież swoją kontynuację.

- Owszem. UNESCO skontaktowało się ze mną i zaprosiło do zespołu ekspertów pracujących nad stworzeniem Szlaku Oliwnego Dziedzictwa w basenie Morza Śródziemnego po tym, jak przekazałam im swoje dwie pierwsze książki, na podstawie których zresztą zostały nakręcone dwa filmy. Później z różnych powodów musieliśmy zrezygnować z tego programu, jednak UNESCO zwróciło się do Unii Europejskiej z oficjalnym pismem, w którym przekazali mi patronat nad niniejszym programem, ze względu na moje dokonania w dziedzinie krzewienia historii drzewa oliwnego.

Jakie to uczucie dotknąć i zobaczyć drzewo, które liczy sześć tysięcy lat?

- Myślę, że jest to doświadczenie, które pozwala spojrzeć na życie inaczej. Do Libanu wracałam pięciokrotnie po to, aby zobaczyć drzewa oliwne. Wówczas odprawiam swoistego rodzaju rytuał - tańczę, śpiewam, a nawet je całuję. Kiedy byłam w Palestynie, widziałam drzewo liczące pięć tysięcy lat. Dotarłam tam także do drzewa, które ma swojego oficjalnego opiekuna. Ten młody mężczyzna mieszka przy drzewie, pilnuje, aby nikt go nie dotykał, a tym bardziej nie ściął. Samo drzewo jest w znakomitej kondycji, przez cały czas owocuje, wygląda wspaniale. Patrząc na nie, można poczuć wielką pokorę, a jednocześnie zdać sobie sprawę z tego, jak krótkie jest ludzkie istnienie.

W jaki sposób pani podróżuje? Jak pani szuka drzew i rozpoznaje, że są one tak stare?

- Przede wszystkim zawsze staram się, aby moje podróże przebiegały blisko mieszkańców. Pragnę towarzyszyć im w ich codziennym życiu. Poruszam się lokalnymi środkami transportu. Nigdy, nawet gdyby była taka możliwość, nie zatrzymuję się w pięciogwiazdkowych hotelach, dlatego że wtedy odgradzałabym się od świata, który chcę poznać. Oczywiście zanim udam się w nowe miejsce, staram się jak najwięcej o nim dowiedzieć. Szukam przewodnika, tłumacza, dzięki któremu będę w stanie nawiązać bezpośredni kontakt z mieszkańcami danego regionu.

- Jeżeli chodzi o wiek drzewa oliwnego określa się go inaczej niż w przypadku większości drzew, mierzy się bowiem ilość osadzonego węgla za pomocą metody radiowęglowej - to jest technologia, którą stosują Japończycy i Włosi. To oni przebadali drzewo w Palestynie, znajdujące się niedaleko Betlejem. Stwierdzili, że liczy ponad pięć tysięcy lat i jest najstarszym drzewem oliwnym na świecie. Niestety musiałam rozczarować mieszkańców wsi, w której to drzewo się znajduję, mówiąc, że we wcześniejszych podróżach udało mi się dotrzeć do drzewa oliwnego, którego wiek sięga sześciu tysięcy lat co najmniej. 

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Marcin Baniak

Wydawnictwo Literackie
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas