Zamknęli ją w żelaznej kapsule. Spędziła w niej całe życie
Martha Mason jako dziecko została zamknięta w kapsule. Podstępna choroba sprawiła, że jej funkcjonowanie musiało wspomagać "żelazne płuco". Mimo nowoczesnych metod leczenia nie zdecydowała się na życie poza maszyną. Spędziła w niej 61 lat.
Zamknięta w "kokonie"
Martha Mason urodziła się w 1937 roku. Była radosnym i pogodnym dzieckiem, ale w wieku 11 lat zachorowała na zakaźną chorobę polio, zwaną również chorobą Heinego-Medina lub ostrym nagminnym porażeniem dziecięcym.
Do zakażenia może dojść poprzez drogę pokarmową lub w wyniku bezpośredniego kontaktu z chorym. Wirus prowadzi do kalectwa lub śmierci. W przypadku Marthy Mason wywołał paraliż od szyi w dół.
Amerykanka zaraziła się od brata. Mimo że widziała u siebie objawy choroby, milczała i nikomu się nie przyznawała. Zrobiła to dopiero po jego śmierci. Gdy trafiła do szpitala, choroba była w zaawansowanym stadium, a jej mięśnie odmawiały posłuszeństwa.
Problemy z poruszaniem się i oddychaniem zmusiły lekarzy do zamknięcia jej w kapsule zwanej "żelaznym płucem". Jej całe ciało oprócz głowy znajdowało się w "kokonie". Mogła go opuszczać bardzo rzadko i na krótki okres. Rokowania nie były najlepsze, a specjaliści przewidywali, że Marcie został maksymalnie rok życia.
"Żelazne płuco"
"Żelazne płuco" formalnie nosi nazwę "respirator generujący podciśnienie". Kapsuła pomaga, gdy mięśnie oddechowe są niewydolne. Za sprawą odpowiedniego ciśnienia powietrza w jej wnętrzu Martha mogła oddychać.
Aparat został skonstruowany w latach 20. ubiegłego wieku. W tamtych czasach był to innowacyjny wynalazek, który wiązał się z ogromnymi kosztami. Mimo że Amerykanka spędziła w nim niemal całe życie, jak każde urządzenie miał pewne ograniczenia. Problem pojawiał się, chociażby w przypadku przerw w dostawie prądu. W takich sytuacjach potrzebny był generator, ale nie obyło się także bez wizyt straży pożarnej.
Mogłoby się wydawać, że spędzenie życia w żelaznej kapsule jest nie do zniesienia, ale Martha nigdy nie narzekała. Z biegiem lat medycyna rozwijała się, a jej postęp doprowadził do wynalezienia nowych metod, z których mogłaby skorzystać. Ona jednak tego nie chciała. Tłumaczyła, że nie chce innych rozwiązań, które mogłyby prowadzić do infekcji. Jak sama mówiła, jej życie w kapsule było dobre. Poza tym ta forma leczenia umożliwiała jej trzymanie się z daleka od szpitali. Mogła przebywać w domu wśród najbliższych.
Życie w kapsule
Ciężko sobie wyobrazić 61 lat spędzonych w żelaznej kapsule. Wbrew pozorom w przypadku Marthy Mason nie wiązało się to z życiem w odosobnieniu.
Kobieta wiodła udane życie. Zdobyła wykształcenie wyższe i pracowała w lokalnej gazecie. Artkuły dyktowała matce i dzięki temu odpychała ograniczenia związane z chorobą. Poza tym za sprawą komputera sterowanego głosem wydała autobiografię. Była niezwykle towarzyską osobą i chętnie przyjmowała gości. O jej życiu powstały dwa filmy - "The Final Inch" oraz "Martha in Lattimore".
Nigdy nie dała odczuć innym, że jest przejęta swoim losem. Do ostatnich dni mówiła, że jej życie było radosnym doświadczeniem. "Nie było idealne, ale ludzie powinni zrozumieć, że miałam naprawdę dobre życie" - przyznała w rozmowie z "ABC News" z okazji 71. urodzin.
Martha Mason wbrew przewidywaniom lekarzy przeżyła znacznie więcej niż rok. Zmarła w 2009 roku w wieku 72 lat. W żelaznej kapsule spędziła sześć dekad.
***
Zobacz także: