Zeruya Shalev: Kobieca siła to niewykorzystany potencjał

My – kobiety, mamy ogromną władzę. To my wychowujemy dzieci, my decydujemy, na jakich ludzi wyrosną. Gdy słyszę Palestynkę, która mówi, że wychowuje swoich synów w przekonaniu, że przemoc to zło, po które nie wolno sięgać, widzę światełko w tunelu – mówi Zeruya Shalev, jedna z najbardziej znanych izraelskich pisarek, która 12 lat temu została ranna w ataku terrorystycznym, a dziś angażuje się w inicjatywy zmierzające do porozumienia Izraela i Palestyny.

Zeruya Shalev
Zeruya ShalevEast News

Aleksandra Suława: Myślisz jeszcze czasem o tym mężczyźnie, który w 2004 roku wysadził autobus, zabijając 11 osób, a ciebie ciężko raniąc?

Zeruya Shalev: - Nigdy tego nie robiłam. Kilka lat po wypadku jakiś dziennikarz powiedział mi, ten człowiek nazywał się tak i tak, miał 30 lat, był palestyńskim policjantem. Kiedy usłyszałam te słowa, zdałam sobie sprawę, że nigdy nie poświęciłam ani chwili, żeby zastanowić się nad tym, kim była osoba, przez którą przeleżałam 4 miesiące w szpitalu. Chyba nie byłam w stanie dopuścić do świadomości faktu, że ktoś może pewnego dnia wstać z łóżka, pomyśleć: wysadzę autobus i zabiję kilkudziesięciu ludzi, a potem wyjść z domu i po prostu to zrobić. Nie potrafiłam o tym myśleć, więc to zignorowałam.

A myślisz o dniu, w którym doszło do zamachu?

- Był czas, kiedy robiłam to bez przerwy. Przeżywałam ten poranek wciąż od nowa, sekunda po sekundzie i zadawałam sobie pytanie: co mogłam zrobić wcześniej albo później? Wolniej albo szybciej? Czego w ogóle mogłam nie robić, a co zrobić powinnam? Myśl o tym, że niewiele brakowało, a mogłabym być tam z moim synkiem, którego kilka minut wcześniej odwiozłam do szkoły, dosłownie mnie paraliżowała. Wyrzucałam sobie, że po drodze spotkałam znajomego, z którym rozmawiałam kilka minut, a potem jeszcze zatrzymałam się na chwilę, by obejrzeć park, który zamierzałam opisać w książce. Gdybym tego nie zrobiła, może nic by mi się nie stało. Świadomość, że małe, z pozoru nieznaczące fakty, mogą zdecydować o twoim życiu lub śmierci, jest przytłaczająca.

Jak długo to trwało?

- Jak powiedział mój znajomy psychiatra - tyle, ile trzeba. W moim przypadku był to rok, rok obsesyjnych myśli, które w końcu same zaczęły się rozwiewać. I wróciły dopiero teraz, wraz z nową książką.

Iris, bohaterka twojej najnowszej powieści, również ma za sobą doświadczenie ataku. Próbowałaś autoterapii przez pisanie?

- Po tym, jak zostałam ranna, wielu znajomych mówiło: Napisz o tym, to pozwoli ci uporządkować myśli. A ja odpowiadałam: Nie, nie chcę o tym pisać, pisanie to poważna sprawa, to moja praca, której nie zamierzam wykorzystywać do poprawiania sobie samopoczucia. I rzeczywiście, bardzo długo myślałam, że nigdy nie przełożę na opowieść wydarzeń tego dnia. A po ponad 10 latach to jakoś samo do mnie przyszło, chociaż nadal nie nazwałabym historii z "Bólu" autobiografią czy autoterapią. To inna bohaterka, inna rodzina i inna historia, choć i ona zaczyna się od zamachu.

Ona, o to, że znalazła się w niewłaściwym miejscu i czasie, obwinia męża. A ty? Szukałaś winnych?

- Nigdy. Ani wśród rodziny, ani wśród polityków, ani wśród Palestyńczyków.

Dlaczego? To wydaje się takie łatwe, takie "logiczne"?

- Może to moja osobowość? Nie potrafię nienawidzić, nie chowam urazy,  rzadko wpadam w złość i zawsze staram się zrozumieć drugą stronę. Również w tym przypadku - rozumiem dramat Palestyńczyków, współczuję im i widzę, w jak tragiczny sposób splecione są losy naszych narodów. Jedyne, czego nie potrafię zrozumieć i usprawiedliwić to terroryzm. Uważam, że to szaleństwo, rodzaj choroby, której wirus infekuje ludzi i zmusza ich do niewyobrażalnego okrucieństwa. Chyba właśnie dlatego tak długo dochodziłam do siebie po ataku. Próbowałam wrócić do codziennych obowiązków, a jednocześnie nie mogłam żyć normalnie, bo zetknęłam się z czymś, czego nie potrafiłam objąć umysłem.

W Izraelu można w ogóle mówić o normalnym życiu? Życiu bez ciągłego myślenia o zagrożeniu zamachem?

- Są lepsze i gorsze okresy. Pomiędzy 2000-2005, w czasie trwania Intifady, nie mogłaś wyjść z domu bez pomyślenia o tym, która droga jest bezpieczniejsza. Oczywiście nie było czegoś takiego jak "bezpieczna droga", bo nigdy nie miałaś pewności czy zamachowiec nie pojawi się akurat na twojej trasie. Jednak dokonując takich planów mogłaś chociaż uspokoić sobie sumienie i powiedzieć sobie "zrobiłam co mogłam, żeby chronić siebie i swoje dzieci". Pamiętam, że jedną z procedur bezpieczeństwa, którą stosowałam, było niewsiadanie do autobusu. I, o ironio, zostałam ranna kilka metrów od niego. To pokazało mi, jak głupie były wszystkie moje wysiłki, które miały ochronić mnie przed atakiem terrorystycznym.

Są też ludzie, którzy wierzą w przeczucia. Dokładnie rok przed zamachem siedziałam w kawiarni, udzielając wywiadu szwajcarskiej dziennikarce. W pewnym momencie zadzwoniła do mnie matka. Spytała, gdzie jestem i gdy podałam jej nazwę lokalu, kazała mi natychmiast stamtąd wyjść. Powiedziała, że ma dziwne przeczucie, że stanie się coś złego. Wyśmiałam ją i wróciłam do stolika. Następnego dnia zamachowiec wysadził się w tym miejscu, zabijając 11 osób. Takie historie zdarzały się w całym kraju. Potem było kilka lat spokoju, aż zaczęły się ataki nożowników. Wyobraź sobie, ktoś podchodzi do ciebie na ulicy i godzi nożem w brzuch. Wszystkie kalkulacje: trzymanie dzieci w domu, szukanie bezpiecznej drogi, wróciły. I wierz mi, świadomość ciągłego zagrożenia naprawdę zmienia twoje życie.

Czujesz się wolna prowadząc takie życie?

- W Izraelu mówimy, że mamy krótką pamięć. W dniu, w którym dochodzi do ataku terrorystycznego, ulice są puste, ludzie chowają się w domach, nie posyłają dzieci do szkoły. A po tygodniu wszystko wraca do normy. Poczucie strachu przychodzi i odchodzi na przemian z uczuciem wolności. Jeśli nie jest permanentne, po pewnym czasie można o nim zapomnieć. Aż do następnego ataku.

Po ataku zaangażowałaś się w działalność Machsom Watch, organizacji kobiet, która monitoruje działania strażników na checkpointach, wzdłuż muru oddzielającego Izrael od Palestyny.  Dlaczego to było dla ciebie ważne?

- Po tym jak doszłam do siebie, chciałam zrównoważyć traumatyczne doświadczenie robieniem czegoś, co sprawi, że życie innego człowieka stanie się lepsze. I przekonałam się, że aby tak się stało, naprawdę nie trzeba wiele: Czasem wystarczy uśmiech, albo podanie butelki z wodą, żeby czekanie w kolejce do przejścia było mnie uciążliwe.

Uciążliwe to dość łagodne słowo. Prasa donosi o wielogodzinnym oczekiwaniu, upokarzających przeszukaniach...

- Przede wszystkim naszym celem nie jest upodlenie Palestyńczyków, ale zapewnienie sobie bezpieczeństwa. Też wolałabym, żeby ten mur nie istniał, jednak niestety, ze względu na terroryzm, musimy sięgać po takie środki samoobrony.

Co do sytuacji na checkpointach, to muszę powiedzieć, że ja osobiście nie widziałam żadnych nadużyć ze strony żołnierzy kontrolujących przejścia. Jednak od kobiet z którymi współpracowałam, słyszałam o przypadkach arogancji, okrucieństwa, albo zwykłego chamstwa. Wiem też o niezamierzonych atakach na Palestyńczyków, które prawdopodobnie wynikają z tego, że żołnierze źle i za szybko reagują na coś, co wydaje im się zagrożeniem, strzelają i dochodzi do tragedii. Tam panuje naprawdę niewyobrażalne napięcie.

Może to naiwne, ale ja zawsze wolałam dialog od budowania murów...

- Nie uważam tego za naiwność. Sama w ubiegłym roku zaangażowałam się w działalność organizacji Woman Wege Peace i myślę, że to ruch, który może stać się początkiem realnej zmiany na Środkowym Wschodzie. Razem z Palestynkami organizujemy marsze, dyskusje, spotkania, próbujemy zastanowić się nad tym, co nas łączy, zamiast tak jak politycy szukać punktów zapalnych i pretekstów do konfliktu. W ten sposób chcemy pokazać przywódcom, że istnieje grunt, na którym można budować porozumienie.

Co łączy kobiety z narodów, które od pół wieku nie mogą dojść do porozumienia?

- Chcesz zobaczyć zdjęcia? Patrz! To ja, a to moje koleżanki. Dwie Palestynki, religijne, w chustach. Ale robią sobie selfie, mają modne okulary, ciuchy... tak jak my. A tak poważnie - mamy tę samą motywację: pragniemy lepszej przyszłości dla naszych dzieci, kochamy naszych bliskich, dajemy życie i nie chcemy, aby wojna zabierała je przedwcześnie. Może mamy różne poglądy na pewne kwestie, zwłaszcza te obyczajowe, ale myślę, że jeśli skoncentrujemy się na tym, co nas łączy, uda nam się osiągnąć porozumienie.

Kobiety już nie raz pokazały, że są naprawdę niezłe w wywieraniu nacisku na mężczyzn trzymających władzę...

- Myślę, że na Środkowym Wschodzie kobieca siła ciągłe jest niewykorzystanym potencjałem. Mamy ogromną władzę również dlatego, że to głównie my wychowujemy dzieci, my decydujemy, na jakich ludzi wyrosną. Kiedy słyszę Palestynkę, która mówi, że wychowuje swoich synów w przekonaniu, że wojna, przemoc, agresja to zło, po które nie wolno sięgać, widzę światełko w tunelu.

Skoro tyle rzeczy was łączy, dlaczego politycy nie potrafią tego dostrzec?

- Paradoks prawda? I to jaki frustrujący. Nie trzeba być wybitnym politologiem, żeby zauważyć, że większość ludzi na Środkowym Wschodzie chce pokoju. Tym bardziej, że kilka lat temu pojawił się jeszcze jeden "łącznik" - ISIS. To parapaństwo, którego jedynym celem istnienia jest destrukcja. "Normalni" politycy w Izraelu i Palestynie powinny zjednoczyć się przeciwko ekstremistom i razem próbować wywalczyć pokój w regonie. Gdyby do tego doszło, Palestyna stałaby się naszym sojusznikiem w walce przeciwko ekstremistom.

W Izraelu z terroryzmem zmagacie się niemal od powstania państwa. My, w Europie, dopiero uczymy się, jak sobie z nim radzić. Mówimy - nie możemy zacząć się bać, nie możemy negocjować, nie możemy zmienić naszego stylu życia? Mamy rację?

- Nie chcę, żeby to zabrzmiało pesymistycznie, ale wy - zwykli ludzie, niewiele możecie zrobić. Owszem, możecie jak w Izraelu postawić ochronę przed wejściem do każdego kina czy kawiarni, ale największa pracę musi wykonać rząd, służby specjalne, wojsko, żeby z jednej strony chronić cywilów przed atakami terrorystycznymi, a z drugiej dbać o integrację muzułmańskich członków społeczności. To musi być skomplikowany i doskonale działający splot edukacji, pomocy socjalnej, procedur bezpieczeństwa i wielu innych składników. Musicie być mądrzy i ostrożni.

Nauka BEZ fikcji: Jak przypadek wpływa na życie?Video Brothers
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas