Zniszczona "Duma Polski"
Historia stadniny koni w Janowie Podlaskim to gotowy scenariusz na dobry film. Mamy wielkie sukcesy, ale też tragedie i niespodziewane zwroty akcji. Dzieje tej stadniny są równie burzliwe, jak historia naszego kraju. Jednak zawsze hodowli udawało się wychodzić z kryzysów obronną ręką. Niestety, wydarzenia ostatnich lat rodzą obawę, że tym razem może być inaczej.
Narodziny polskiej legendy
Po wojnach napoleońskich pogłowie koni w Polsce zostało mocno przetrzebione i pilnie trzeba było je odbudować. Za zgodą cara Aleksandra I w 1817 roku założono w Janowie Podlaskim pierwszą na ziemiach polskich państwową stadninę koni. Jej organizację powierzono Aleksandrowi hrabiemu Potockiemu, ówczesnemu wielkiemu koniuszemu stajennemu. Kronikarze są zgodni, że przyczynił się on do rozwoju stada i stworzenia swoistego oraz wyrównanego typu konia janowskiego.
18 grudnia 1817 roku po półrocznym marszu z Moskwy do Janowa dotarło pierwsze stado liczące 54 ogiery, 100 klaczy i 33 konie trzyletnie. W celu jego uzupełnienia dokonywano licznych zakupów, zarówno w kraju, jak i za granicą. W 1822 roku do stadniny przybyły dwa wyjątkowe ogiery, sprowadzone przez hrabiego Wacława "Emira" Rzewuskiego z jego wyprawy do Arabii: Alabadżak i Tuissan. W hodowli szczególnie zasłużył się Alabadżak, który pozostawił wiele doskonałego potomstwa.
Pierwsze zawirowania
Tak wyglądały początki stadniny w Janowie Podlaskim. Chwilę później pojawiły się pierwsze zawirowania. Podczas powstania listopadowego w 1831 roku konie zostały ewakuowane. Dokładne losy stada w tym czasie nie są znane. Po jego stłumieniu wróciły, a hodowlę zreorganizowano. Nadzór nad nią objął namiestnik carski Iwan Paskiewicz. Krwawy tłumiciel powstania był jednocześnie miłośnikiem koni i nie szczędził środków rozwój stadniny. Lata 30. i 40. były "złotym wiekiem" Janowa. Potem hodowla się załamała i szybkim krokiem zaczęła chylić się ku upadkowi.
Po powstaniu styczniowym w 1863 roku i zniesieniu autonomii Królestwa Polskiego kierownictwo stadniny zdominowali Rosjanie. Koniom nadawano rosyjskie imiona, żeby Polacy nie myśleli, że mają coś swojego lub zagranicznego. I tak np.: Abubekir, koń arabski, dostał nazwę Wiesiołyj, Dżelabi - Twiordyj, Kair - Ziemlak, Basza - Głupoj, Ali-bej - Graf, Szach - Worobiej itd. Służba nie mogła mówić po polsku - nawet między sobą. W 1867 roku nadzór nad janowską stadniną przejął Główny Zarząd Stad Państwowych w Petersburgu. Tym samym przestała ona być instytucją polską.
Stuletnia praca obrócona w ruinę
Podczas I wojny światowej większość budynków została zniszczona, a konie wywiezione w głąb Rosji w 1914 roku - przepadły. 10 maja 1919 roku nadzór na janowską stadniną przejął Zarząd Stadnin Państwowych. W odrodzonej Polsce nastąpiła reorganizacja i odbudowa stada koni. W stadninie powstały cztery działy: pełnej krwi angielskiej, czystej krwi arabskiej, półkrwi arabskiej i półkrwi anglo-arabskiej. Utworzono również stado ogierów.
"Gdy rząd polski odbudował stadninę w latach 1919/21, skompletowaną ona została już całkiem innym materiałem hodowlanym. Dawne Stado Janowskie przestało istnieć, a powstało nowe, nie mające z tamtym nic wspólnego, prócz starej siedziby (...). Stuletnia praca została zniszczona przez wojnę, jak to już tyle razy miało miejsce na nieszczęsnej ziemi polskiej" - czytamy w "Dziejach państwowej stadniny w Janowie Podlaskim 1817-1939" autorstwa prof. Witolda Pruskiego.
W odbudowie stadniny przeszkodziła również wojna polsko-rosyjska. Konie trzeba było ewakuować. Wyszły z Janowa 15 lipca 1920 r. - niemal w ostatniej chwili przed wkroczeniem wojsk rosyjskich. Po trzech miesiącach zwierzęta szczęśliwie wróciły.
Powrót do świetności
Stadnina janowska, mimo że zaczęła pracę zupełnie od nowa, dokonała w ciągu dwudziestu lat (1919-1939) wielkich osiągnięć. Hodowla ponownie stanęła na wysokim poziomie i żadne inne stado w Polsce nie mogło się z nim równać. Kilka ogierów, które z niej pochodziło, zajęło czołowe boksy w zagranicznych stadach - również tych o światowej sławie. A trzeba wziąć pod uwagę, że najlepszych ogierów i klaczy nie sprzedawano. Za granicę w celu reklamowych sprzedano kilka dobrych koni, ale nie te najlepsze.
Jedną z największych trosk stadniny było utrwalenie cech konia pustyni - oczywiście obok dążenia do uzyskania zdrowych, poprawnych i dzielnych zwierząt. Kiedy w 1931 roku Bigdan Ziętarski sprowadził z Arabii ogiery dla Romana Sanguszki, janowska stadnina posyłała do nich swoje najlepsze klacze. Tą drogą uzyskała czołowego reproduktora Ofira, dobrego Pamira i jeszcze kilka innych koni. Po jednej z wizyt w stadninie niemiecki hipolog Gustav Rau napisał z zachwytem, że nigdzie na świecie nie ma takich koni arabskich, jakie są w Janowie.
Wybuch wojny i nieudana ewakuacja
Niestety dalszy rozwój hodowli przerwała II wojna światowa. 11 września rozpoczęła się ewakuacja ponad 200 koni na wschód, w kierunku Wołynia. Jednak na wieść o atakujących Rosjanach ludzie i konie zawrócili do Janowa, docierając tam w opłakanym stanie po dwunastodniowej wędrówce. Po drodze wiele koni zaginęło spłoszonych przez działania wojenne.
Wkrótce nadeszły wojska sowieckie. Stadnina została zrabowana i po raz kolejny zniszczona. Konie załadowano do wagonów i wywieziono na Kaukaz. Z 27 klaczy arabskich pozostała jedynie Najada, która nie pozwoliła wyprowadzić się z boksu. Na dany sygnał do grabieży Janowa zabrała się również białoruska ludność zza Buga. "Zdzierano nawet blachę z dachów i wykopywano rośliny okopowe. Dopiero wejście Niemców położyło temu kres" - relacjonował Roman Pankiewicz, znawca i wieloletni hodowca arabów.
Kolejne odrodzenie janowskich koni
13 października 1939 roku w janowskiej stadninie pojawiły się pancerne wozy niemieckiego Wermachtu. Niemcy byli zaskoczeni, że armia radziecka sprzątnęła im konie sprzed nosa, a budynki zostawiła doszczętnie zrujnowane. Rozpoczął się kolejny etap: stadnina zaczęła funkcjonować pod okupacją niemiecką.
Wspomniany wcześniej Gustav Rau, naczelny koniuszy III Rzeszy, przybył do Janowa w 1939 roku z misją odtworzenia hodowli. Rozpoczęto poszukiwania koni, które uciekły podczas ewakuacji. Część z nich udało się odnaleźć i sprowadzić do Janowa. Wśród nich znalazł się Trypolis, Wielki Szlem i Witraż. Te trzy ogiery, używane podczas wojny jako czołowe, przyczyniły się do odbudowy hodowli konia arabskiego w Polsce po wojnie.
Gustav Rau dysponował ogromnymi funduszami, których nie żałował na podróże po Europie, skąd sprowadzał do Janowa konie czystej krwi. Pojawiał się na licznych aukcjach, konfiskował zwierzęta lub zmuszał ich właścicieli do sprzedaży. Wszystko po to, by stworzyć najlepszą stadninę - oczywiście ku chwale III Rzeszy. W rezultacie pod koniec 1942 roku stan ilościowy stadniny janowskiej był taki, jak w dniu wybuchu wojny.
Dramatyczne losy janowskich koni
Zbliżający się front wschodni oznaczał dla janowskich koni kolejną ewakuację - tym razem na teren Niemiec. W 1944 roku wraz z częścią personelu zostały przetransportowane koleją w okolice Drezna, gdzie zostały do lutego 1945 roku. Kiedy armia radziecka dochodziła do Odry, nastąpiła dalsza ewakuacja stadniny - pieszo do Torgau nad Łabą, skąd w marcu konie zostały przetransportowane koleją do majątku Nettelau.
Część koni zginęła w zamęcie i bombardowaniach, część po wojnie została wywieziona do USA. Do kraju janowskie konie powróciły jesienią 1946 roku, a do Janowa Podlaskiego dopiero w 1950 roku po odbudowaniu budynków stadniny, dając początek kolejnemu odrodzeniu "janowskiej krwi".
Niestety na powrocie do kraju nie skończył się dramat janowskich koni. Zawisła nad nimi groźba zagłady, gdyż jako "magnackie" zostały uznane przez władzę za bezużyteczne. Najlepiej byłoby się ich pozbyć wywożąc je do rzeźni. Konie uratowała odwilż w 1956 roku i coraz większe zainteresowanie kupców z Zachodu. Zwłaszcza, gdy okazało się, że płyną z tego tytułu pożądane dewizy.
Polskie araby jako światowa marka
Ponowny rozkwit stadniny nastąpił pod koniec lat 50., kiedy dyrektorem został Andrzej Krzyształowicz - człowiek związany ze stadniną od grudnia 1939 roku. Jemu przypadła rola opiekowania się końmi wywożonymi przez Niemców, on też doprowadził do zorganizowania jesienią 1969 pierwszej aukcji koni arabskich.
- Mamy w tej chwili w Polsce najlepsze araby w Europie i prawdopodobnie na świecie. Półwysep Arabski od 30 lat nie ma koni tej klasy i szlachetności urody jak Polska, czego dowodem była sprzedaż ogiera arabskiego do Egiptu i przyjazd syryjskich specjalistów, którzy chcieli kupić araby w Polsce - przekonywał na antenie Polskiego Radia w 1964 roku Andrzej Krzyształowicz.
Janów Podlaski stał się czołowym organizatorem aukcji dla zagranicznych inwestorów znanych pod nazwą "Pride of Poland" (Duma Polski) oraz jednym z najważniejszych ośrodków hodowli koni arabskich na świecie. Potwierdzają to liczne nagrody oraz wysokie ceny sprzedawanych koni. Warto podkreślić, że "Dumą Polski" były nie tylko wyniki finansowe aukcji, ale także bardzo wysoka jakość koni prezentowanych podczas pokazu, a nie wystawianych na sprzedaż.
Do tej pory udało się sprzedać za granicę około 1000 arabów. Największymi sukcesami finansowymi było sprzedanie w 1980 roku ogiera El Paso za 1 milion dolarów, a w 1985 roku klaczy Penicylina za 1,5 mln dolarów. Podczas "Pride of Poland" w 2015 roku padł kolejny rekord: nabywców znalazły 24 konie, za które łącznie zapłacono blisko 4 mln euro. Wśród nich znalazł się najdroższy koń w historii polskiej hodowli - 10-letnia klacz Pepita, którą sprzedano za 1,4 mln euro.
Koniec dobrej passy
Dobra passa polskiej hodowli arabów skończyła się w lutym 2016 r., kiedy za zgodą ówczesnego ministra rolnictwa Krzsztofa Jurgiela Agencja Nieruchomości Rolnych zdymisjonowała prezesów dwóch stadnin: Marka Trelę z Janowa Podlaskiego oraz Jerzego Białoboka z Michałowa. Jako powód podano utratę zaufania i niegospodarność, choć za ich wieloletnich rządów wyniki finansowe spółek były na plusie. ANR zwolniła również inspektor Annę Stojanowską, która nadzorowała stadniny pod kątem hodowlanym. Cała trójka to fachowcy poważani na całym świecie.
8 maja 2016 r. na stronie internetowej radia RMF FM pojawiła się informacja: "Stadnina koni arabskich w Michałowie była zarządzana prawidłowo, bez naruszenia żadnych przepisów - wynika z audytu, do którego dotarł reporter RMF FM".
Niestety, wyniku audytu dotyczącego tego, co się działo w Janowie Podlaskim, kiedy prezesem i hodowcą był tam Marek Trela, nie poznaliśmy do dziś. Śledztwo w sprawie ewentualnej niegospodarności toczy się od 2016 roku i było już wielokrotnie przedłużane. Ostatnio po raz kolejny - do 9 sierpnia 2020 roku.
Od zwolnienia Treli stadniną w Janowie Podlaskim kierowało już kilka osób. Najpierw Marek Skomorowski, działacz Solidarnej Polski, który nie ukrywał, że na koniach się nie zna. Po kilku miesiącach zastąpił go prof. Sławomir Pietrzak, zootechnik, wykładowca akademicki i międzynarodowy sędzia w ujeżdżaniu. Swoje stanowisko stracił w marcu 2018 roku, ponieważ miał inną wizję prowadzenia stadniny niż jego zwierzchnicy. Kolejnym prezesem został Grzegorz Czochański, któremu podczas dwuletniej pracy nie udało się poprawić sytuacji i stadnina nadal przynosiła straty. Obecnie, od 1 kwietnia 2020 roku, prezesem jest Marek Gawlik, którego zadaniem jest uporządkowanie spraw stadniny po poprzednikach.
Jak zniszczono reputację "Dumy Polski"
Wraz ze zwolnionymi prezesami skończyły się rekordowe wyniki licytacji. Zniknęło też wielu zamożnych kupców. Część przestała przyjeżdżać w wyniku protestu, a inni... nie zostali zaproszeni - mimo że każdego roku zostawiali w Janowie setki tys. euro.
W 2016 roku sprzedano tylko 16 z 31 wystawionych koni. Aukcję zamknięto z wynikiem 1,27 mln euro, który sam w sobie nie był taki zły. O wiele gorsze było zniszczenie dobrej reputacji "Pride of Poland" za sprawą skandalu, który szerokim echem odbił się wśród hodowców arabów na całym świecie.
Do tej pory aukcja słynęła nie tylko z jakości sprzedawanych koni, ale także z uczciwości. Tymczasem w 2016 roku opinia ta została mocno nadszarpnięta. Klacz Emira - gwiazda aukcji, została rzekomo sprzedana za 550 tys. euro. Dziwnym trafem, jedynie prowadzący aukcję Amerykanin Greg Knowles widział kupca, który podniósł rękę przy tej cenie, jak również przy kilku wcześniejszych ofertach. Zrodziło to podejrzenia o brak uczuciowości i wycofanie się niektórych kupców z licytacji.
Za jakiś czas wszystkich ogarnęło zdumienie, kiedy sprzedana wcześniej Emira wyszła ponownie na ring aukcyjny. Tego jeszcze na żadnej aukcji na świecie nie było, żeby sprzedany koń był wystawiony raz jeszcze do sprzedaży. Ostatecznie klacz została sprzedana za 225 tys. euro, a szwedzka pośredniczka, która ją kupiła dla klienta zdradziła później szczegóły zakulisowych rokowań, jakie prowadził z nią Mateusz Leniewicz-Jaworski - ówczesny członek zarządu spółki janowskiej.
Do podobnej sytuacji z klaczą Al Jazeera, za którą kupiec z Kataru zaoferował 300 tys. euro. Cena została sztucznie podbita przez Rosjankę Irinę Stigler do 350 tys. euro. Kupiec zorientował się, że coś jest nie tak i wycofał się z licytacji. Ostatecznie klacz nie została sprzedana podczas aukcji. Jednak mężczyzna, który ją licytował, wszedł w jej posiadanie.
Jak to się stało? Otóż kupiec ten kupił na tej samej aukcji klacz Seforę za 300 tys. euro i zagroził, że jeżeli Al Jazeera nie zostanie mu sprzedana, to nie zapłaci za tą pierwszą. Stadnina musiała się zgodzić. Cena nie została ujawniona, ale najprawdopodobniej była niższa, niż oferowana przez niego podczas licytacji.
Aukcjoner Greg Knowles wyznał później, że kiedy po przyjeździe do Polski dowiedział się, że zarejestrowało się tylko 11 kupców i wyraził obawy o losy aukcji, został zapewniony, żeby się nie martwił, bo będą na niej tajni licytujący. Jedną z nich była wspomniana wcześniej Rosjanka.
Fatalne wyniki finansowe
Te dwie sytuacje spowodowały, że w świat poszła informacja: na aukcji w Janowie Podlaskim oszukują. Efekt dało się odczuć w kolejnym - 2017 roku, kiedy uzyskano bardzo słaby wynik finansowy. Z 25 wystawionych koni sprzedano zaledwie sześć. Zarobiono na nich łącznie 410 tys. euro. Eksperci uznali to za katastrofę.
Po głównej aukcji "Pride of Poland" w 2018 roku ogłoszono, że sprzedano sześć koni za łączną kwotę 501 tys. euro. Był to lepszy wynik niż w roku poprzednim, ale szybko się okazało, że tylko na papierze. Kupcy wycofali się z zakupu trzech wylicytowanych koni, więc rzeczywisty wynik wyniósł zaledwie 259 tys. euro i przeszedł do historii jako najgorszy w ostatnich latach.
Stadnina w Janowie Podlaskim rok 2018 skończyła ze stratą netto wynoszącą 3 237 243 zł. Była ona dwa razy większa niż ta w 2017 roku. Natomiast w 2015 roku - tuż przed odwołaniem wieloletniego prezesa Marka Treli - stadnina miała 3,2 mln zł na plusie. Wyniki te mówią same za siebie.
Interwencja posłanek
We wtorek 19 maja 2020 roku posłanki Koalicji Obywatelskiej Dorota Niedziela i Joanna Kluzik-Rostkowska wybrały się z wizytą do stadniny koni w Janowie Podlaskim, by sprawdzić, czy medialne doniesienia o fatalnej kondycji stadniny są prawdziwe. Raport, jaki stamtąd przywiozły, jest przerażający.
Większość koni była w kiepskiej kondycji, co wynikało z fatalnej jakości paszy. Na 476 koni aż 150 nie ma paszportów - nie wiadomo więc, czy były one szczepione i odrobaczane. Obornik nie był wyrzucany z boksów od kilku miesięcy, a większość zwierząt ostatni raz widziała kowala w sierpniu 2019 roku! W warunkach hodowlanych kopyta trzeba strugać co 6-8 tygodni - w przeciwnym wypadku, zwłaszcza u młodzieży, może dojść do trwałych zmian w kończynach, a w konsekwencji do spadku wartości użytkowej koni. Setki krów, które także hoduje się w Janowie, są w jeszcze gorszej sytuacji.
Parlamentarzystki winą za tę sytuację obarczają poprzedniego prezesa Grzegorza Czochańskiego, który za zaniedbania nie tylko nie został ukarany, ale wręcz przeciwnie - otrzymał nagrodę w postaci stanowiska wicedyrektora Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa w Białymstoku.
Od początku kwietnia 2020 roku stadnina ma nowego prezesa - Marka Gawlika, który wypowiedział się dla Gazety Wyborczej: "Mam zwyczaj niekomentowania tego, co robili moim poprzednicy. Obecnie trwa przygotowanie raportu otwarcia. Zaprosiłem też przedstawicieli Państwowego Instytutu Weterynarii z Puław, żeby ocenili stan zwierząt. Gdy poznam raport, odniosę się do niego. Dodatkowo podjąłem kroki, które powinna podjąć każda osoba, aby dobrostan zwierząt był na jak najwyższym poziomie".
Z kolei minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski powiedział kilka dni później w Popołudniowej rozmowie w RMF FM: "Nie uważam, żeby tam było wszystko w porządku, dlatego wysłałem Głównego Lekarza Weterynarii i kontrolę z instytutu weterynarii w Puławach, najlepszych polskich specjalistów od zdrowotności zwierząt. Stwierdzili, że konie są w dobrym stanie, są zdrowe, zostały wykonane te zabiegi związane z kopytami, których z powodu koronawirusa nie można było przeprowadzić."
Minister potwierdził też, że wynik za rok 2019 również będzie ujemny. Jednak na podanie konkretnej sumy będziemy musieli poczekać do czerwca.
Zobacz również: