Żyję cudownym życiem
...Wyspiańskiego duch twórczy przemieniał wszystko, czegokolwiek się dotknął, w piękno - pisał przyjaciel artysty Stanisław Estreicher - W jego oczach wszystko żyło, wszystko barwnie błyszczało i układało się w linie.
Wyspiański dorastał w kulcie romantyków, w artystycznym otoczeniu pracowni ojca, potem nobliwym salonie wujostwa Stankiewiczów, którzy po śmierci matki Stasia wzięli ośmiolatka na wychowanie. Ojciec, Franciszek Wyspiański był to - wspomina Witold Wyspiański, kuzyn Stanisława - artysta w każdym calu, utalentowany rysownik i rzeźbiarz, dusza niezależna i rogata. Bliski przyjaciel głównych koryfeuszy krakowskiej bohemy artystycznej owych czasów, druh Matejki, Grottgera, Kotsisa, Filippiego, Gadomskiego i innych. Ten człowiek musiał wielki wpływ wywrzeć na syna. Nie tylko ważny jest fakt, że pracownia ojca znajdowała się naprzeciw Wawelu w domu Długosza, ale i to, że w pracowni tej młodego chłopaka wtajemniczał w arkana sztuki człowiek, który swe życie kładł na jej ołtarzu z nonszalancją dla majątku lub sławy.
Stanisław Wyspiański uczył się w gimnazjum św. Anny, nie był wyróżniającym się uczniem, ale dużo czytał, zwłaszcza dzieła historyczne, i dużo rysował - zapełniał notatniki detalami architektonicznymi krakowskich kamienic i kościołów, robił kopie prac Dorego i Siemiradzkiego. Swoją przyszłość wyobrażał sobie Wyspiański jako przyszłość malarską - pisze Estreicher - Do osiemnastego roku życia zawodowych studiów za sobą nie miał, dopiero później wstąpił do krakowskiej Szkoły Sztuk Pięknych i zetknął się z Matejką, chociaż już wówczas wpływowi Matejki bez krytyki się nie poddawał.
Podróże zagraniczne, zwłaszcza dłuższe pobyty w Paryżu pozwoliły mu poznać nowości w sztuce zachodniej - poezję symbolistów, malarstwo impresjonistów i nabistów. Tym ostrzej widział później zaściankowość polskiego życia artystycznego, drażniły go epigonizm i kult Matejki, rozumiał, że każde pokolenie powinno mieć swój odrębny dorobek.
Przez długie lata jego twórczość malarska i dramatopisarska nie cieszyła się powodzeniem. Oczywiście lubił go "młody Kraków", a z przyjazdem Przybyszewskiego powiało świeżością zmian: Wyspiański został kierownikiem artystycznym Życia; w tym samym 1897 r. założono także Towarzystwo Artystów Polskich "Sztuka". Zwykle trzymał się jednak na uboczu życia towarzyskiego, niezwykle arbitralny i pewny swoich przekonań wygłaszał raczej przed rozmówcami swoje racje jak wykład, krytykę przyjmował z ironią, rady kwitował wyniosłym milczeniem.
Czując - i słusznie - swoją siłę, swój wysoki wzlot, swoją głębię, okazywał się bardzo niewyrozumiałym wobec innych indywidualności artystycznych - pisał o przyjacielu Estreicher - Co do swoich rówieśników sądził Wyspiański przez pewien czas, że zdoła ich umodelować na swój wzór i pociągnąć w swe ślady. Było to oczywiście niemożliwe, toteż gdy sugestia Wyspiańskiego zawodziła, zniechęcał się i przechodził do ostrej krytyki, a stosunki, dotąd najserdeczniejsze, znacznie się oziębiały. Tak doszło z czasem do zerwania znajomości z Mehofferem i Rydlem.
Ciągle borykał się z problemami finansowymi, utrzymanie rodziny było dla artysty trudne, do tego dochodziły poważne komplikacje zdrowotne spowodowane syfilisem.
Na pierwszym miejscu była zawsze twórczość - w stycznia 1897 r., po ukończeniu prac nad polichromią w kościele Franciszkanów, tak pisał w liście do Lucjana Rydla: Ja jestem od dwu dni wolny i rozhuśtałem się w pomysłach i malowaniu szkiców, do rzeczy, które w najbliższym czasie będę wykonywać (...) i doprawdy żyję cudownym życiem. Pomysłów mi idzie tyle, tłoczą się tak obrazy, że jestem jak szalony - żyję takim obrazowaniem odosobniającym mnie od ludzi, że dopiero teraz naprawdę wszedłem w świat mojej fantazji i unoszę się w dziwnych krainach.
Do każdego przedsięwzięcia podchodził niezwykle rzetelnie i z wielką pasją, realizacji projektu doglądał na każdym etapie, nadzorował nawet pracę stolarzy czy hafciarek - wszystko musiało być bezwzględnie zgodne z jego artystycznym założeniem.
Na świat, na siebie, patrzył bacznie, w skupieniu, co świetnie oddał w autoportretach i portretach bliskich. Nie malował portretów na zamówienie, wystarczyło jednak, żeby ujął go czyjś gest czy poza, i szybko, na poczekaniu, zatrzymywał ten moment. Może dlatego jego portrety są tak naturalne, często wzruszające i pełne psychologicznej prawdy. "Portret można malować kwadrans, pół godziny - godzinę - mówił - ale nie można go malować dłużej, bo to już nie będzie portret, lecz obraz na temat danej osoby - historia osoby. Człowiek nie jest ten sam we wtorek, jakim był w poniedziałek, zmienia się bezpowrotnie, zmieniają go przeżycia i przemyślenia, portret to odbicie chwili, odbicie artystyczne, ujmujące rzecz do głębi.
Uznanie dla geniuszu Wyspiańskiego przyszło z czasem, jego pogrzeb zgromadził już cały Kraków, był wielką narodową demonstracją. Stanisław Przybyszewski wspominając Wyspiańskiego pisał: Umarł jeden z tych, o którym by Shakespeare był powiedział: every inch a king - w każdym calu król.
W setną rocznicę urodzin artysty polskie muzealnictwo honoruje Stanisława Wyspiańskiego wystawami - z tej okazji Muzeum Narodowe w Krakowie pokazało Zielnik, a Muzeum Narodowe w Warszawie przygotowało wystawę Jak meteor..., która obejmuje wszystkie prace Wyspiańskiego gromadzone przez muzeum od lat 20. XX w. Wiele z nich zostało pokazanych po raz pierwszy, bo ze względu na kruchość papieru, nietrwałość techniki pasteli, otoczone są szczególną dbałością konserwatorską. Obok takich dzieł, jak słynne autoportrety, Chochoły czy Widok z okna pracowni artysty na kopiec Kościuszki, które na co dzień znajdują się w Gabinecie Wyspiańskiego w Galerii Malarstwa Polskiego, możemy oglądać liczne rysunki, szkice, grafiki, a także fotografie i rękopisy artysty. W ostatniej chwili do ekspozycji dołączono obraz Macierzyństwo - pastel z 1904 r. Wystawiony na ostatniej aukcji w Desie Unicum (cena wywoławcza 300 tys.) został zakupiony przez poznańską Fundację Signum za 620 tys. Nowy właściciel przekazał obraz w depozyt warszawskiemu muzeum.
Małgorzata Czyńska
Wystawa Jak meteor... Stanisław Wyspiański 1869-1907, Muzeum Narodowe w Warszawie, do 30 września 2007 r., kurator: Elżbieta Charazińska