Andrzej Piaseczny: Życie nie polega na ciągłym baniu się. Bez lęku jest łatwiej i piękniej
Przez niespełna 30 lat kariery muzycznej osiągnął to, o czym marzy większość początkujących wokalistów. Jego piosenki wielokrotnie znajdowały się na szczytach list przebojów. Wciąż jest ciekawy nowych wyzwań, a kolejne właśnie przed nim. O tym, jakim jurorem pragnie być w "Tańcu z Gwiazdami" i o tym, że „nikt nie może się bać swej miłości” w rozmowie z Interią opowiedział Andrzej Piaseczny.
Monika Janusz, Interia: Przed panem wielkie wyzwanie i przygoda - będzie pan jurorem w programie "Taniec z Gwiazdami". Jakie towarzyszą panu emocje?
Andrzej Piaseczny: - Bardzo różnorodne. To nie jest tak, że do programu wchodzę na pewniaka i bez żadnych obaw. Taniec bardzo mi się podoba, ale rola jurora tańca znacznie różni się od tych, w których występowałem do tej pory. Nie zamierzam udawać, że się znam i że potrafię tańczyć.
- "Taniec z Gwiazdami" to program o bardzo długiej i pięknej tradycji. Nie są to mistrzostwa świata w tańcu, ale telewizyjne show. Uczestnicy to Gwiazdy, które z profesjonalnym tańcem do tej pory nie mieli wiele wspólnego. Trzeba dodać im otuchy, a nie ustawiać w pozycji półzawodowców. To nie są ludzie, których życie zawodowe zależy od tego, czy dobrze postawią nogę i będą poprawnie trzymać ramę.
Ma już pan spore doświadczenie w byciu jurorem. W programach "The Voice of Poland" i "The Voice Senior" występował pan w roli trenera. Jaką postawę względem uczestników planuje pan przyjąć tym razem?
- Dobrego ducha. To byłaby idealna dla mnie rola. Pamiętam czas, kiedy "Taniec z Gwiazdami" startował. Pięknie byłoby kontynuować tradycje Zbyszka Wodeckiego albo Beaty Tyszkiewicz - ludzi ze świetną aparycją i poczuciem humoru. Zbyszek Wodecki od początku wiedział, że to program rozrywkowy. Będę chciał tę postawę podtrzymywać. Michał i Iwona to profesjonaliści, którzy znają się na tańcu. Oddaję im rolę ekspertów, bo ja nie jestem od oceny trudności technicznej. Chciałbym dodawać otuchy uczestnikom, podtrzymywać ich na duchu w chwilach zwątpienia i uśmiechnąć się do widzów.
Uśmiech w programie rozrywkowym jest bardzo ważny...
- Ludzi, którzy oglądają "Taniec z Gwiazdami" podzieliłbym na dwie grupy. Pierwszą stanowią oczywiście miłośnicy tańca. Drugą osoby, które poza miłością do tańca, od programu oczekują pozytywnych emocji. Zdaję sobie sprawę z tego, że jest również garstka ludzi, którzy oglądają "TzG" i czekają na to, kiedy i jak bardzo spektakularnie potknie się któraś z gwiazd. Chciałbym powiedzieć, że jeśli takie sytuacje zdarzą się na parkiecie, sięgnę po "dziewiątkę". Zrobię to dlatego, by pokazać, że w tego rodzaju programach najważniejszy jest uśmiech i ludzie. Potknięcia i upadki zdarzają się nam wszystkim, ważne, jak potrafimy po nich wstać i ruszyć dalej. Taniec jest ważny, ale w tym programie, nie ten postrzegany jako zawody sportowe. Na twarzach telewidzów powinien gościć uśmiech, a to się dzieje tylko wtedy, gdy uśmiechają się zawodnicy i jurorzy.
Fani z pewnością cieszą się, że znów będą mogli oglądać pana w telewizji. Czuje pan ich wsparcie na co dzień?
Warto pamiętać, że w życiu chodzi o to, żeby z niego korzystać, a nie ciągle się bać.
- Staram się uciekać od słowa fani, wolę określenie zwolennicy lub osoby, które są przy mnie podczas drogi artystycznej i lubią moją muzykę. Jestem na scenie już prawie 30 lat. Przez cały ten czas bardzo ważne są dla mnie ludzkie reakcje. Fani to grupa, która zawsze jest artyście przyjazna i go podtrzymuje na duchu. Jeśli coś pójdzie nie po naszej myśli - życiowo lub artystyczne, można na nich liczyć.
- Prowadzę swój Instagramowy profil osobiście. Może nie robię tego tak bardzo regularnie, jakby chcieli tego fani, ale bardzo się staram. Gdy oznajmiłem, że wezmę udział w "TzG" otrzymałem bardzo dużo miłych komentarzy. Wiem, że gdy oficjalnie ogłoszono, że zostanę czwartym jurorem, pojawiały się różne opinie. Nie zawsze były pozytywne. Wielu miłośników tańca postawiło przy mnie znak zapytania. Zastanawiają się, czy odnajdę się w tej roli. Będę bardzo się starał, aby tak się stało.
"Nikt nie musi się bać swej miłości" - to słowa pokrzepiające, ale i trudne. Czy jest coś, co chciałby pan powiedzieć młodym ludziom, którzy boją się z różnych względów dokonać coming outu?
- Chciałbym zaznaczyć, że "Miłość" nie jest piosenką wyłącznie o ludziach ze środowiska LGBT+. Owszem, część przekazu ich dotyczy, jednak za pośrednictwem tej piosenki chcę powiedzieć wszystkim, że miłość niejedno ma imię. Można bać się miłości z różnych powodów, takich jak: orientacja seksualna, duża różnica wieku pomiędzy partnerami, wszelkiego rodzaju niepełnosprawności, które nas dotykają. Zawsze jednak lęk powoduje, że nie żyjemy w pełni. Dominuje nas i przytłacza. A życie nie polega na ciągłym baniu się...
Wiec należy odrzucić strach...
- Tylko wtedy, kiedy pozbędziemy się lęku, możemy naprawdę zacząć żyć, uśmiechać się zupełnie szczerze do świata i ludzi. To trudne, ale możliwe. Wyzwolenie się spod ciężaru lęku jest tak naprawdę kwestią naszej decyzji. Często boimy się, że nie zostaniemy zaakceptowani przez społeczeństwo, znajomi przestaną się do nas odzywać, a kontrakty reklamowe staną się rzadsze. Jednak, gdy wyzwolimy się spod tych dylematów, może okazać się, że życie płynie nam łatwiej i piękniej. To wszystko jest kwestia osobistego wyboru. Warto pamiętać, że w życiu chodzi o to, żeby z niego korzystać, a nie ciągle się bać.
***
Zobacz również: