Izabela Małysz: To jest mój czas

Przez lata wspierała swojego męża, najlepszego polskiego skoczka, w jego karierze sportowej. Teraz - jak sama mówi - spełnia swoje marzenia. O przygotowaniach do "Tańca z Gwiazdami", życiu u boku Adama Małysza oraz planach na przyszłość w rozmowie z Interią opowiedziała Izabela Małysz.

Izabela Małysz weźmie udział w najnowszej edycji programu "Taniec z Gwiazdami"
Izabela Małysz weźmie udział w najnowszej edycji programu "Taniec z Gwiazdami"East News

Katarzyna Drelich, Interia: Zadomowiła się pani już w Warszawie?

Izabela Małysz: - Jeszcze nie. Na samym początku przygotowań do "Tańca z Gwiazdami" przyjeżdżałam tu na chwilę i wracałam do domu, do Wisły. Na stałe jestem tutaj od tygodnia. W krótkim czasie bardzo dużo się dzieje. Nowe miejsce, nowi ludzie, dużo emocji.

Skok na głęboką wodę?

- Zdecydowanie.

A jak idą treningi? Z dnia na dzień ma pani olbrzymią dawkę ruchu.

- Ruchu i wszystkiego! Bo my de facto nie wiemy, jaki taniec będziemy prezentować w pierwszym odcinku - pierwszy raz w historii "Tańca z Gwiazdami". W poprzednich edycjach pary znały swój pierwszy taniec i mogły się do niego przygotowywać. My go nie znamy. Wszystkiego jest po trochu - i łaciny, i standardów. Mój trener, Stefano Terrazzino, również mówi, że jest to spore wyzwanie.

Ale ma też pani duże szczęście, bo Stefano dwa razy wygrał Kryształową Kulę, a w ostatniej edycji doszedł do finału.

- Stefano to jest artysta i ma bardzo ciekawe podejście. Poza tym, to jest Włoch, więc muszę się nauczyć jego mentalności. Bo ja bym chciała mieć wszystko poukładane, "odtąd dotąd". A Stefano mówi: "Iza, ty musisz przyjechać do mnie na Sycylię i się wyluzować!". Tak że uczymy się siebie nawzajem.

Widzę pewne postępy, Stefano też je dostrzega, więc to jest bardzo budujące. Nie chciałabym go zawieść, bo on nie dość, że świetnie prowadzi, to nie stawia się przed tym, z kim tańczy.

A jak Stefano ocenił pani umiejętności taneczne po pierwszych treningach? W jednym z wywiadów mówiła pani, że do tej pory tańczyła tylko na weselach i że całkiem nieźle pani szło.

- Jak się komuś wydaje, że jest świetnym tancerzem, bo na weselach śmigał na parkiecie, to się grubo myli. To nie ma, niestety, nic wspólnego z profesjonalnym tańcem. Zaczynaliśmy od kroków, od nauki chodzenia. Na początku często myliłam prawą nogę z lewą. Trochę się wtedy zniechęciłam. Stwierdziłam, że nic nie potrafię. Ale z każdym treningiem jest coraz lepiej. Widzę pewne postępy, Stefano też je dostrzega, więc to jest bardzo budujące. Nie chciałabym go zawieść, bo on nie dość, że świetnie prowadzi, to nie stawia się przed tym, z kim tańczy.

Idzie pani po "złoto", czyli Kryształową Kulę, czy rywalizacja jest na dalszym planie?

- Decydując się na udział w programie, najważniejszy był dla mnie taniec i spełnianie swoich marzeń. Rywalizacja była na dalszym planie i tak jest do tej pory. Pewnie, jak już rozpoczną się odcinki, to może zmienię podejście, ale póki co chcę się tym bawić. Nie czuć jeszcze atmosfery rywalizacji, a między nami, uczestnikami, jest ona bardzo przyjacielska.

Co jest najtrudniejsze w treningach?

- Dla mnie póki co wszystko jest trudne! Wszystkiego muszę uczyć się od początku. Jak już powtarzamy pewne elementy, to na szczęście widzę progres. Generalnie na początku wydawało mi się, że ja z moim temperamentem odnajdę się w tańcach latynoamerykańskich. Ale chyba jednak lepiej idzie mi w standardach.

Wydaje mi się, że kolejnym, trudnym aspektem jest powrót do bycia "pod lupą" po latach. Jak pani się z tym czuje?

- To jest ciężkie. Ale my, uczestnicy, jesteśmy tutaj na tych samych warunkach, każdy z nas jest pod lupą mediów. Nawzajem się w tym wspieramy i wiemy, że nie możemy brać wszystkiego do siebie. Wiadomo, że jak ktoś pisze coś na moim profilu, to zwracam na to uwagę, chociaż nie przejmuję się tak, jak kiedyś. Z pewnością pomogły mi w tym lata takich doświadczeń i pewnie wiek. Nie mogę się koncentrować na opiniach innych, bo chyba bym zwariowała.

Teraz, kiedy już tutaj jestem i spełniam swoje marzenia, to nikomu nie pozwolę, żeby mi to popsuł.

- Decydując się na udział w tym programie, bardzo długo analizowałam wszystkie "za" i "przeciw". I jednak przygoda życia i chęć spełniania swoich marzeń przeważyły. Teraz, kiedy już tutaj jestem i spełniam swoje marzenia, to nikomu nie pozwolę, żeby mi to popsuł. Nie chcę się koncentrować na złych emocjach, tylko na tych dobrych. To dla mnie wyjście ze strefy komfortu, bo wiedziałam, że będę musiała się mierzyć z różnymi opiniami ludzi. Traktuję to również jako kolejną naukę na przyszłość i zmierzenie się ze swoimi słabościami.

I przełamanie stereotypów? Chce pani w końcu pokazać: "Teraz ja rządzę"?

- Właśnie najdziwniejsze jest to, że czasami odbierano mnie jako osobę wyniosłą, bardzo pewną siebie. Może to była moja bariera ochronna, żeby trochę ukryć swoją wrażliwość. Ona na pewno we mnie jest, ale muszę nauczyć się pokonywać swoje słabości i iść do przodu. Nie chcę nikomu nic udowadniać. Robię to dla siebie. To dla mnie nowe doświadczenie. Musiałam się przeprowadzić do Warszawy, tęsknię za rodziną, za psami. Mam trening za treningiem. Ale sama tego chcę. To jest w ogóle piękny program: muzyka na żywo, cudowne stroje i piękne makijaże. To też był powód, dla którego chciałam się tutaj znaleźć. Zawsze, gdy oglądałam "Taniec z Gwiazdami", podziwiałam wszystkie uczestniczki, że tak pięknie wyglądają i mogą się kobieco poczuć. Chociaż, jak założyłam moją pierwszą sukienkę, to była dla mnie kolejna bariera do przełamania, żeby się w aż tak odkrytym kostiumie pokazać ludziom. Ale podeszłam do tego zadaniowo: jaki taniec, taka sukienka. Chociaż śmiałam się też, że takie odkryte kostiumy powinny poczekać przynajmniej dwa tygodnie od początku treningów, żeby było widać efekt.

Zawsze była pani ogromnym wsparciem dla Adama. Teraz może pani liczyć na jego wsparcie?

- Najfajniejsze w tym wszystkim jest to, że jak jeszcze miałam wątpliwości, czy zdecydować się na udział w programie, to dostałam potężną porcję pozytywnej energii od Adama, córki i mamy. Mówili, żebym zawalczyła o siebie. Że skoro kocham tańczyć, to jest to dla mnie świetna okazja.

Przez lata figurowała pani też jako "żona najlepszego polskiego skoczka". Nie denerwowało nigdy panią, że jest przedstawiana przez pryzmat swojego męża?

- Może na początku, jak byliśmy młodzi. Każdy ma swoje ambicje i wówczas było trudno. Ale z każdym rokiem moje nastawienie się zmieniało. Jestem żoną Adama Małysza i to jest dla mnie tylko powód do dumy.

Izabela i Adam Małyszowie w 2007 roku po Mistrzostwach Świata w Skokach Narciarskich w Sapporo, gdzie Adam zdobył złoty medal
Izabela i Adam Małyszowie w 2007 roku po Mistrzostwach Świata w Skokach Narciarskich w Sapporo, gdzie Adam zdobył złoty medalEast News

W pewnym momencie postanowiła pani pójść na studia na wydział prawa i administracji. Jak pani wspomina ten czas?

- To był ciężki czas, bo trzeba było połączyć opiekę nad dzieckiem z nauką. Jest sporo pozytywów noszenia nazwiska Małysz, ale w tym przypadku wiązało się to z wieloma trudnościami. Musiałam starać się podwójnie i tak samo podwójnie udowadniać innym, że dobrych stopni i stypendium nie mam ze względu na nazwisko, tylko po prostu sama na to pracuję. Inną kwestią były pojawiające się plotki na mój temat. Ale też kilkanaście lat temu były inne czasy i nie miało to aż tak mocnego wymiaru, jak obecnie.

Teraz jest ryzyko, że jak ktoś przeczyta coś w internecie, to zaraz wejdzie na prywatny profil i zacznie stosować hejt.

- To prawda, ale mam szacunek do osób, które są w stanie powiedzieć lub napisać mi coś wprost, nawet nieprzyjemne rzeczy. Pod warunkiem, że podpiszą się imieniem i nazwiskiem. Bo osoby zakładające fałszywe konta w mediach społecznościowych, żeby trollować i hejtować, w ogóle mnie nie ruszają. Nikt nie lubi krytyki, ale jeżeli coś z tego wyciągnę, to dlaczego nie? Trzeba tylko umieć rozróżnić krytykę od hejtu.

Mój mąż jest bardzo aktywnym człowiekiem. Siedząc w jednym miejscu zbyt długo, chyba by się zamęczył.

W jednym z wywiadów, którego udzieliła pani jeszcze w czasie, gdy Adam był czynnym skoczkiem, mówiła pani, że boi się momentu, w którym zakończy on karierę i na stałe zamieszka w domu. Czy coś się zmieniło w tym 2011 roku?

- Niespodziewanie okazało się, że mąż nie znalazł się na stałe w domu. Z jednego sportu przeszedł w inny, zajął się rajdami. Zawsze myślałam, że jak skończy karierę skoczka, to zajmie się tym, co kocha najbardziej, czyli jednak czymś związanym ze skokami. A on wyskoczył z czymś zupełnie innym. I muszę przyznać, że w motosporcie bałam się o niego znacznie bardziej, niż kiedy skakał. Oczywiście, gdy startował na mamucich skoczniach, to te obawy były, ale nie tak duże, jak wtedy, gdy jeździł. Teraz znów zajmuje się skokami, opiekuje się naszymi kadrami, jest dyrektorem ds. skoków narciarskich i kombinacji norweskiej w Polskim Związku Narciarskim. Ale w dalszym ciągu są wyjazdy i bardzo często nie ma go w domu. Mój mąż jest bardzo aktywnym człowiekiem. Siedząc w jednym miejscu zbyt długo, chyba by się zamęczył.

Ale kiedyś być może nadejdzie taki moment, że będziecie razem 365 dni w roku.

- To będzie dla nas nowa sytuacja. Być może częste wyjazdy to recepta na to, że od 25 lat jesteśmy w udanym związku? Nie przebywamy ze sobą non stop i nie mamy czasu się sobą znudzić. Sama nie wiem, kiedy to minęło, w głowie mi się to nie mieści.

Złościłam się - tak po kobiecemu - że to sport jest na pierwszym miejscu, ale z drugiej strony mówiłam sobie: "Wychodząc za mąż za sportowca wiedziałaś, z czym to się wiąże".

A bywało pani ciężko?

- Oczywiście, zwłaszcza na początku, kiedy córka była mała. Złościłam się - tak po kobiecemu - że to sport jest na pierwszym miejscu, ale z drugiej strony mówiłam sobie: "Wychodząc za mąż za sportowca, wiedziałaś, z czym to się wiąże". A teraz to on mnie wspiera. Mówi: "Przyjadę do ciebie". Odwiedza mnie w trakcie przygotowań do programu. I umówiliśmy się, że przyjedzie na pierwszy odcinek. Będzie też córka z przyszłym mężem i moja mama. Nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej! Adam był też na moim zapoznaniu się z partnerem tanecznym w "Tańcu z Gwiazdami". A kiedy miałam chwile zwątpienia i mówiłam, że nie dam rady, to on mnie motywował i dodawał mi wiatru w skrzydła.

Kiedyś powiedziała pani, że "o marzeniach się nie mówi, marzenia się spełnia". W myśl tych słów, nie spytam, jakie ma pani jeszcze marzenia, tylko czy się już spełniły?

- Kiedy coś sobie wymarzę, zmierzam do realizacji tego marzenia. Do tej pory wszystko po kolei się spełniało. Jednym z moich marzeń jest taniec, dlatego mogę już powiedzieć, że kolejne właśnie się spełnia.

W swoim życiu zajmowała się pani wieloma rzeczami. Była pani menadżerem sportowców, prowadziła pani pensjonat, teraz zaczyna pani przygodę z tańcem. Gdyby mogła pani wybrać jedną rzecz, którą miałaby się pani zajmować do końca życia, to co by to było?

- Wiadomo, że nie jestem najmłodsza, ale mam wrażenie, że najpiękniejsze rzeczy jeszcze przede mną. Chyba w dalszym ciągu szukam tego "czegoś". Ale mam w sobie duży spokój. Nasze dziecko jest już dorosłe, idzie na swoje i podąża swoją drogą w życiu. De facto jesteśmy z Adamem w domu sami. Nie mogę się doczekać, kiedy będę babcią. Aczkolwiek z tego, co mówi córka, to jeszcze trochę poczekam. Póki co to jest mój czas.

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas