Irena Kwiatkowska: "Jestem Kobieta Pracująca...”
Choć tak zabawna i kochana przez widzów, w środowisku miała opinię osoby bardzo zasadniczej. Umiała jednak być miła, zwłaszcza dla dzieci, których sama nie miała.
Pokochaliśmy ją za liczne role komediowe. Umiała nas rozśmieszyć, śpiewając w "Kabarecie Starszych Panów", grając w "Wojnie domowej", a zwłaszcza jako Kobieta Pracująca w tak miło wspominanym przez nasz wszystkich serialu "Czterdziestolatek".
Uwielbiana przez widzów, przez kilka dekad była jedną z największych polskich gwiazd. Ale nie był to przypadek. Irena Kwiatkowska ciężko zapracowała na ten sukces!
Jej ojciec był biednym warszawskim zecerem. Rodzina z czworgiem dzieci nieustannie miała kłopoty finansowe, a zaszczepiony w dzieciństwie lęk przed biedą miał potem towarzyszyć artystce całe życie. To w tamtych czasach zaczęła prowadzić pamiętnik, w którym przez długie lata zwierzała się m.in. z problemów sercowych i notowała plany.
Przyrzekła sobie np., że jeśli nie zostanie artystką, to... pójdzie do klasztoru. A jeśli nią zostanie, to... nie chce mieć dzieci, do tego stopnia ją przeraził trudny i bardzo długi poród siostry.
"Mogę wyjść za mąż, ale dzieci i bólu - niech Bóg Broni!" - postanowiła już jako siedemnastolatka. Zresztą, w okresie dorastania i studiów nie miała szczęścia w miłości. "Nikt nie chce tańczyć z komikiem" - zanotowała smutno w pamiętniku, po jednej z imprez na uczelni. Mimo tych osobistych problemów potem stworzyła jednak dobry, wieloletni związek.
Jej mężem od 1948 do śmierci w 1993 roku był Bolesław Kielski, spiker Polskiego Radia, który prowadził też w telewizji program "Kółko i krzyżyk". On miał już syna z poprzedniego małżeństwa i nie pragnął więcej potomków. Oboje interesowała głównie praca.
Zwłaszcza Kwiatkowska wpadła w nią po uszy - w domu od rana uczyła się tekstów, a potem - perfekcyjnie przygotowana, starannie ubrana (zawsze w eleganckich butach, jak zapamiętali współpracownicy) - szła na próbę.
Teatr był dla niej świętością! Do tego stopnia, że gdy w 1950 r. zmarł jej ojciec, nie pojechała na pogrzeb, bo... miała próbę w teatrze. I taka już pozostała. Nawet gdy ciężko zachorował jej małżonek, którym przez lata się opiekowała, potrafiła zorganizować próbę w mieszkaniu.
Na plan serialu "Wojna domowa" przyjeżdżała pierwsza I potrafiła być niemiła, gdy czuła, że inni nie dość się skupiają na swoich zadaniach. Na Mieczysława Jahodę, oświetleniowca z filmu "Krzyżacy", nakrzyczała: "Dlaczego pan oświetla tak pieczołowicie ściany zamiast aktorkę?!" Z planu zabierał ją do domu mąż.
Irena Kwiatkowska nie udzielała się specjalnie towarzysko, chyba że wypadały imieniny jej albo męża. Ale i wtedy podobno potrafiła zwinąć dywany, żeby goście ich nie zadeptali. Z mężem lubiła wyjść do miasta: na spacer lub do kina, rzadziej do znajomych. Namiętnie oglądała francuskie filmy z kolegą po fachu w roli głównej - emocjonalnie grającym komikiem, Louisem de Funèsem. Znała ten język jeszcze ze szkoły, a mąż miał rodzinę we Francji - często tam wyjeżdżali.
Z własnymi krewnymi rozluźniła kontakty, choć je utrzymywała - kochała zwłaszcza dzieci rodzeństwa, i nie zapominała o prezentach, kiedy szła z wizytą. Rodzina zajęła się nią na starość. Pomogła jej się pozbyć nieuczciwego "menadżera", który podstępnie wkradł się w łaski starszej pani i "opiekował się" głównie jej pieniędzmi.
Wynalazła jej mieszkanie w pobliżu, do którego pomogła jej się przeprowadzić, by mieć ją na oku, gdy już niedomagała. Pani Irena zgodziła się jedynie pod warunkiem, że nowe gniazdko będzie w pobliżu kościoła. Mimo słabości fizycznej i problemów z pamięcią, artystka była jednak zadziwiająco sprawna na scenie: wyuczonego tekstu nie zapominała! Ludzie zawsze okazywali jej sympatię, rozpoznawali ją na ulicy, pozdrawiali. Aktorkę, zwykle pogodną, jedno tylko trochę złościło - rywalka! Oczywiście, na estradzie.
Była nią Hanka Bielicka. Obie ukończyły tę samą, przedwojenną szkołę aktorską i miały tych samych nauczycieli. Po wojnie zaś występowały w podobnym repertuarze, na tych samych scenach. Zdarzało się, że jedna brała zastępstwo za drugą, ale... Kwiatkowska i Bielicka nie mówiły sobie nawet po imieniu!
Pani Irena zawsze trzymała dystans wobec kolegów i nie zrobiła wyjątku. — My przez 20 lat siedziałyśmy w jednej garderobie i byłyśmy na "Pani". To też o czymś świadczy... - wspominała Bielicka.
Ci, którzy z nimi pracowali, podkreślają, że bardzo się różniły. Bielicka - dynamiczna, otwarta, szczodra. Kwiatkowska - powściągliwa i oszczędna, niektórzy twierdzą, że skąpa. Kiedy szła do bufetu, nieraz "zapominała" pieniędzy i pożyczała od kolegów na zupę. Zazdrościły sobie repertuaru i czujnie obserwowały, czy aby jednej publiczność nie przyjmuje z większym aplauzem niż drugiej. Bielicka kiedyś zwierzyła się gosposi: "Wiesz co? Jak ja bym chciała zobaczyć minę Ireny, kiedy umrę".
Kwiatkowska ją przeżyła o 6 lat. Zmarła w szpitalu, do którego trafiła z Domu Aktora Weterana w Skolimowie. W lutym do księgarń trafiła jej biografia pt. "Żarty się skończyły" Marcina Wilka.