Królowa polskiego jazzu i jej córki
Urszula Dudziak - królowa polskiego jazzu, oraz córki jej i Michała Urbaniaka: Mika Urbaniak - najbardziej intrygujący talent polskiej sceny, i Kasia Urbaniak - rzeźbiarka, malarka, wokalistka.
i o tym, dlaczego Mika tyle czasu nagrywa swoją płytę. Jedna trochę wariuje, druga odlatuje, trzecia twardo stoi na ziemi. Trzy artystki, trzy osobowości.
Matka-wariatka
Urszula: W domu było dużo muzyki, uważam, że muzyka to coś pięknego i powinna zawsze córkom towarzyszyć. Ja co pewien czas robiłam do nich podchody, nie zmuszałam absolutnie do niczego. Moja mama zawsze mówiła, że w każdym domu powinna być biblioteka i pianino. Chciałam, żeby moje dziewczynki grały. Kasia zaczęła grać na skrzypcach, jak miała 4 lata, ale potem przestała.
Kasia: Zmieniłam instrument cztery razy, grałam jeszcze na saksofonie, gitarze i na klarnecie.
U: Ja tak kochałam muzykę i cieszyłam się, że wyraziły ochotę, żeby iść w tym kierunku, że zrobiłam wszystko. Ale absolutnie nie chciałam ich kierować moimi śladami.
K: Jako nastolatka strasznie się buntowałam i to było śmieszne, bo po latach zdałam sobie sprawę, że wybrałam jedyną rzecz, której oni nie mogli krytykować - zaczęłam pisać po angielsku. Miałam 11 czy 12 lat i postanowiłam, że będę pisarką. Michał nie może nic na ten temat powiedzieć - to był bezpieczny wybór. Teraz maluję, jestem metaloplastykiem z wykształcenia, a tu w Polsce śpiewam, skupiłam się nad muzyką, bo nie chcę tracić tych umiejętności. W każdej sztuce używa się swoich wewnętrznych narzędzi zupełnie inaczej, ale czasami trudno się przestawić. W sztukach wizualnych najważniejszą rzeczą jest, żeby rozwijać sposoby patrzenia, nie można tracić kontaktu, trzeba zawsze uczyć się inaczej patrzeć na świat. Zaskoczyło mnie, kiedy na studiach uczyłam się malarstwa i wtedy nie pisałam dużo, ale po jakimś czasie znowu zaczęłam i moje pisanie się poprawiło. Zauważyłam, że to, czego się nauczyłam w szkole sztuk wizualnych, ma niespodziewany wpływ na sposób używania języka.
Mika: Rodzice mają na nas różny wpływ, mama bardziej emocjonalny, myślę, że ojciec bardziej techniczny, zawsze doceniam, co on mówi o moich muzycznych wyborach. Jeśli powie coś krytycznego, to bardzo się nad tym zastanawiam.
K: Mama bardziej wspiera, Michał jest bardziej krytyczny.
U: Ja jestem matka-wariatka. Kiedy stoję z nimi na scenie, to jestem w nie wpatrzona. Tak mi się podoba, jak one śpiewają, jak one wyglądają, jak się ruszają, jak się uśmiechają... Niedawno widziałam Henia Miśkiewicza na koncercie córki. Patrzyłam na niego, kiedy Dorota śpiewała - był taki rozpromieniony, szczęśliwy, a ja wpatrzona w niego! Bratnia dusza, ja dokładnie wiem, jak on się czuje. Kiedy dziewczynki śpiewają, to ja wtedy zamykam usta, w Warszawie po raz pierwszy wypuściłam je razem na scenę, wiedziałam, że dadzą radę, ale nigdy wcześniej tego nie robiłyśmy. Kasia była trochę nieśmiała. Ja myślę, że to jest świetny pomysł, ale nie chcę mieszać córkom w głowie, bo Mika ma masę własnych pomysłów.
K: Jesteś niezwykłą mamą, dlatego że od początku nas traktowałaś jak indywidualności, ja nigdy nie czułam, żebyś nie miała szacunku dla naszej odrębności.
U: Zastanawiam się, dlaczego traktuję te moje córki w dalszym ciągu jak małe dzieci,
które cały czas potrzebują mojej rady. Wydaje mi się, że to jest taki kod w psychice, że ja chcę się czuć wiecznie młoda. Kiedy moje dzieci się starzeją, dojrzewają, to we mnie rodzi się bunt, więc w psychice trzymam je - może nie w pieluszkach, ale trochę dalej.
Muzyka
M: Może to smutne, co powiem, ale ja trochę straciłam nadzieję na muzykę w Polsce. Kiedyś szukałam, próbowałam. Hip-hop jest tu mniej popularny niż w Stanach. Kiedyś mieszkałam w Sopocie, na hiphopowe imprezy chodzili ludzie, z którymi nie miałam nic wspólnego - dziewczyny, które robią sobie paznokcie, faceci, którzy wyglądają jak dresiarze. Ja czuję się w takich miejscach nieprawdziwie, ta muzyka jest czarna, związana z określonym stylem życia. A mi najbardziej brakuje prawdziwego tańca, miejsc, gdzie ludzie tańczą nie po to, żeby się pokazywać, znaleźć partnera, tylko żeby poczuć muzykę. W muzyce jest stagnacja, nie jest dobrze. Ja szanuję artystów, kiedyś byłam bardziej krytyczna, ale teraz ich szanuję, wydaje mi się tylko, że Polska potrzebuje implantu - co najmniej pół miliona ludzi z całego świata, którzy wnieśliby coś nowego.
Kiedyś miałam zwariowane pomysły, myślałam, że wykorzystam koneksje rodziców, Michała i Uli, w Polsce, umówię się np. z ministrem kultury i rozkręcimy jakieś coroczne festiwale, żeby w kulturze nie było zamknięcia. Podobają mi się natomiast rzeczy folkowe, artyści, którzy wykorzystują swoją kulturę - nie podoba mi się, jak Polska próbuje być Ameryką, bez świadomości własnych korzeni. Ula i Michał wyjechali do Stanów, ale odnieśli sukces dzięki elementom fusion, to właśnie one ludzi wciągnęły, to było ich własne i autentyczne.
U: Jeśli chodzi muzykę, Michał mnie wielu rzeczy nauczył. Miałam szczęście, że przez okres wybijania się i osiągania statusu miałam przy sobie Michała, który mnie zawsze przed wszystkim chronił, o wszystko dbał... Ciągnął ten cały wózek - to on był aranżerem, kompozytorem, producentem, wykonawcą, kierowcą, organizatorem koncertów w jednej osobie. Gdyby nie on, to na pewno by to wszystko inaczej wyglądało.
Nauczyłam się asertywności. To bardzo przydatna cecha, teraz ją mam i się nią cieszę, ale kiedyś bałam się zapytać o drogę, w samochodzie były o to odwieczne awantury. Michał prowadził, ja nic nie widziałam na mapie i tak wyglądały nasze podróże. A teraz się niczego już nie boję, mogę góry przenosić, tak się czuję... Kasia, przepraszam, nie słuchasz, co mówię, myślisz o czymś innym, odleciałaś zupełnie...
K: Słucham, słucham...
Marta Szelichowska-Kiziniewicz