Małgorzata Pieńkowska: Wyzwania mnie uskrzydlają
Jest zmęczona, ale szczęśliwa. Do końca grudnia łączyła pracę na planie serialu z próbami do monodramu (premiera w lutym, w stołecznym Teatrze Powszechnym), jeździła też po Polsce ze sztuką "Więzi rodzinne" - spektaklem, który sama wyprodukowała. Wszystkie te przedsięwzięcia przyniosły jej wiele radości.
Ewa Anna Baryłkiewicz: To był powrót roku! Wie Pani, ilu widzów "M jak miłość" ucieszyło się z tego, że po dwóch latach znów widzą Panią w serialu?
Małgorzata Pieńkowska: - Wiem, bo cały czas, gdy w nim nie grałam, dostawałam sygnały, że widzowie pytają o losy mojej postaci. Tęsknili za Marysią, dlatego postanowiłam wrócić na plan, mimo że odchodząc, nie miałam takiego zamiaru. Pożegnałam się z ekipą, podziękowałam za 12 lat wspólnej pracy. Otworzyłam nowy rozdział.
Nie żałowała Pani decyzji? Serial daje sławę i stabilizację materialną.
- Tak, ale... ja w czasie tej przerwy spełniłam wielkie marzenie: wyprodukowałam spektakl! Nic nie może się z tym równać! Pracując przy nim, poznałam swój zawód od strony technicznej i to było fascynujące doświadczenie. Zresztą, o sobie też dużo się dowiedziałam: że jestem fajna, bardzo kreatywna, a trudne wyzwania dodają mi skrzydeł.
Zaimponowała mi Pani, wyznając publicznie, że odchodzi z serialu, bo się wypaliła. To wymagało odwagi...
- Kierowałam się intuicją. Warto jej słuchać i zmienić życie, gdy coś w nas pęka, coś uwiera. Nie ma nic gorszego niż rutyna, na polu zawodowym, i prywatnym. To jakby jeść codziennie tę samą zupę: najpyszniejsza w końcu się znudzi! Kiedy wróciłam na plan serialu, wiele osób powiedziało mi, że pauza świetnie na mnie wpłynęła, że teraz mam więcej energii, tryskam pomysłami. Ja też to czuję. I mam wrażenie, że... wydoroślałam. Zrozumiałam, że praca - mimo że ją kocham! - nie jest najważniejsza. Liczy się samo życie...
W nim też zaszły znaczące zmiany! Pani córka podobno wyfrunęła z gniazda?
- Rok temu! Zrobiła licencjat z dziennikarstwa i wyjechała do Krakowa, by w "Lart StudiO" przygotować się do egzaminu do szkoły teatralnej. Zdała go! Teraz studiuje we Wrocławiu.
Czyli nie ustrzegła jej Pani przed swoim zawodem?
- Wie pani... tak się teraz zastanawiam, czy ja na pewno chciałam ją ustrzec? To normalne, że chcemy, żeby dzieci miały lepsze życie niż my, by ominęły je problemy, z którymi sami się borykaliśmy. Zapominamy jednak, że tylko trudne doświadczenia nas budują, że dzięki nim stajemy się silniejsi. Zawód aktora jest ciężki, czasami niewdzięczny. To, że dziś mam pracę, nie znaczy, że jutro będę ją mieć. Ale Inka jest mądrą dziewczyną i wierzę, że sobie poradzi.
To prawda, że Inka długo nie wiedziała o tym, że jej mama jest gwiazdą? I że oświeciły ją koleżanki?
- Tak! Nie dałam jej obejrzeć żadnego Teatru Telewizji, w którym grałam. Nie zabierałam na plany zdjęciowe. Nie pokazywałam nagród. A kiedy ona dostawała zaproszenia na zdjęcia próbne, nie pozwalałam jej iść. Może bałam się, że mój zawód ją rozczaruje? Albo przeciwnie - wchłonie ją i przewróci w głowie?
Jest do Pani podobna??
- Coraz bardziej. Jest wrażliwa, jak ja, tak samo uparta i również dużo od siebie wymaga. A wizualnie? Przechowuję zdjęcia z czasów, gdy miałam 23 lata, tyle co ona teraz, i muszę powiedzieć, że niektórzy nas na nich mylą. Inkę i mnie łączy bardzo silna więź. Zawsze możemy na siebie liczyć, przyjaźnimy się, ale też obie dobrze wiemy, że trzeba sobie nawzajem pozwolić na własne życie.
Tak zdrowe relacje między matką i córką rzadko się zdarzają. Jak je Pani zbudowała?
- Nie wiem, to działo się naturalnie. Gdy była mała, wieczorami czytałam jej bajki, to był nasz rytuał. Po przedstawieniu pędziłam do domu, bo czekała z książką. Długo to robiłam, przestałam chyba, gdy zdała do piątej klasy. Byłam z nią, po prostu. Zawsze wiedziała, że jest dla mnie najważniejszą osobą na świecie. Wciąż to wie...
Sztuka, którą pani wyprodukowała, zarabia na siebie. Córka zaczęła dorosłe życie... Może czas pomyśleć o sobie?
- Ale ja cały czas to robię! Bo czy pracując nad swoim spektaklem, nie myślałam egoistycznie?
Ale to jednak była harówka! A co z beztroskim "nicnierobieniem"?
- Nawet w największej gonitwie znajdowałam czas na małe przyjemności - kawę z kimś bliskim, wyjście do kina, teatru albo na kort, bo jestem zapaloną tenisistką, na spacer z psem czy choćby ugotowanie zupy miso albo czegoś innego z kuchni makrobiotycznej, której jestem wierna od paru lat. Bez takich przyjemności życie nie ma sensu. Jeżeli człowiek żyje w ciągłej gonitwie, staje się niewolnikiem, ale jeśli siebie kocha, zatrzyma się czasem w biegu i pomyśli o sobie.
O tym, dokąd tak naprawdę zmierza, kim jest i chce być?
- Właśnie! Spotkanie z sobą i światem niematerialnym jest szalenie ważne. Jestem już dojrzałą kobietą, wiele przeszłam i potrzebuję wyciszenia. Znajduję je w sferach duchowych: modlitwie i medytacji. To dzięki nim, patrzę na siebie i ludzi z większą miłością i dystansem.
A zdarza się, że pakuje Pani walizkę i ucieka z domu w poszukiwaniu nowych wrażeń?
- Oczywiście, to też pomaga! Ostatnio najczęściej jeżdżę w okolice Wrocławia i Jeleniej Góry, tam są fantastyczne miejsca i piękne widoki. Czasem jadę sama na weekend nad morze. Jaką wielką energię daje mi poranny spacer wzdłuż linii brzegowej! Lubię także podróżować po świecie. Właśnie planuję wyjazd. Chcę się wyrwać gdzieś na chwilę z przyjaciółkami, aby zapomnieć o tym, co przyziemne. Po każdym spotkaniu z nimi mam w sobie mnóstwo dobrej energii, chce mi się śmiać, tworzyć i wierzę, że wszystko jest możliwe. Naprawdę wszystko!