Światowe gwiazdy w Operze Leśnej
Festiwal w Sopocie był w PRL największym świętem muzyki. I oknem na świat, bo jako jedyny zapraszał piosenkarzy z Zachodu. Niektórzy szczególnie nas ekscytowali...
Demis Roussos, Drupi i Afric Simone najmocniej podbili serca Polek. Każdy z nich miał swój urok i styl, ale też roztaczał iście gwiazdorską aurę. O warunkach kontraktu z Roussosem ludzie opowiadali sobie niestworzone rzeczy, np. że żądał okrągłego łóżka wodnego i... helikoptera (tak naprawdę chodziło o klimatyzację w pokoju i dużą limuzynę na przejazdy). Spekulowano, czy przystojny Włoch Drupi ma żonę. Próbowano też fonetycznie nauczyć się na pamięć egzotycznych piosenek Africa Simona: "Ramaya" i "Hafanana".
Roussos wystąpił w złoconej szacie...
a na nogach miał białe kozaki. - Pochodzi z narodu, który sztuki piękne rozwinął do perfekcji na wiele stuleci przed naszą erą - zapowiedziała recital Greka Irena Dziedzic. Na scenie brodaty gwiazdor o potężnej posturze (150 kg!) rzeczywiście wyglądał jak przybysz z innego świata. W pewnym momencie porwał do tańca zaskoczoną prezenterkę. Publiczność była zauroczona, bawiła się doskonale. Nie przeszkadzało jej nawet, że Roussos śpiewał z playbacku. Po festiwalu organizatorzy nałożyli na niego karę finansową za złamanie umowy, ale specjalnie się tym nie przejął. Podobnie jak złośliwymi przydomkami w prasie zachodniej, nawiązującymi do jego tuszy i szat, np. "Śpiewający namiot" albo "Miłosny wieloryb". Obszerne tuniki stały się znakiem rozpoznawczym piosenkarza, a projektanci z całego świata chcieli je dla niego szyć.
Swoje nastrojowe piosenki nazywał "romantyczną śródziemnomorską muzyką dla ludzi na wakacjach". Sprzedał 60 mln płyt.
Zmarł 4 lata temu w Atenach na raka żołądka, ale występował prawie do końca życia. Mówił, że nie robi tego dla pieniędzy, bo nie musi, a śpiewa, bo kocha.
Drupi uwodził nas głosem z chrypką...
i melodyjnymi balladami. Długowłosy Włoch przyjechał do Sopotu w 1978 r. opromieniony sukcesami we Włoszech, Francji i w Wielkiej Brytanii. Niewiele osób wiedziało wtedy, że przystojny piosenkarz z zawodu jest hydraulikiem, a jego pierwszą pracą była pomoc na stacji benzynowej.
- Drupi w końcówce lat 70. i na początku 80. stał się bardziej popularny w Polsce niż we Włoszech - uważa Grażyna Torbicka, która miała okazję poznać go osobiście. - Jest uroczym, bardzo sympatycznym człowiekiem. Do kariery nie przywiązuje za dużej wagi, przede wszystkim kocha swoją rodzinę - zdradza prezenterka. A sam Drupi przyznaje dzisiaj, że nie spodziewał się tak dużej popularności w Polsce.
- To było bardzo dziwne i zaskakujące dla mnie: ten sukces i ciepłe przyjęcie - powiedział w telewizyjnym wywiadzie. Mimo upływu lat nadal nagrywa płyty i występuje, także u nas, co ułatwia mu stała współpraca z polskimi menadżerami. Ostatnio zaśpiewał w wakacyjnym koncercie Dwójki.
Afric Simone biegał i skakał po scenie...
tak żywiołowo, że publiczność w Sopocie przecierała oczy ze zdumienia. Nigdy wcześniej nie widziano tu nikogo równie radosnego, pełnego energii i siły, by wykonywać tyle akrobacji, jednocześnie śpiewając. I to z perfekcyjnym poczuciem rytmu! Afric wyginał się na deskach amfiteatru niczym kobieta guma, w dodatku na niebotycznie wysokich koturnach. Ubrany był tak kolorowo, jak żaden polski piosenkarz. I nikomu nie przeszkadzało, że nie rozumieliśmy słów piosenek.
- Język nie jest problemem, jeśli w porządku są rytm, muzyka i głos - komentował Simone.
Czarnoskóry artysta oczarował też naszych południowych sąsiadów. W telewizji czechosłowackiej wystąpił z Heleną Vondrackovą i Karelem Gottem. Na scenie wykonał szpagat, a Gotta nieoczekiwanie... pocałował w czoło.
Pochodzący z Mozambiku piosenkarz przyjechał do Europy w latach 70. Najpierw próbował szczęścia w Londynie, a potem w Berlinie Zachodnim, występując w tamtejszych klubach. Jak dzisiaj wspomina, gdy dotarł do stolicy Niemiec, miał ze sobą tylko płaszcz i gitarę, nic więcej. "Ramaya" otworzyła mu drogę na wszystkie sceny Europy.
A co dziś słychać u Africa? Wciąż występuje - z niesłabnącą energią i uśmiechem na twarzy. Od ponad czterdziestu lat mieszka razem z żoną, Rosjanką Ludmiłą, w Berlinie. Zakochał się w jej blond włosach i słowiańskiej urodzie. A ona uczy go śpiewać po rosyjsku.