Sztuka polega na złapaniu równowagi
Spełnia się w pracy, jest niezależna, ale nie umie powiedzieć: "stop, moja kariera i moje sprawy są najważniejsze". Rozmawiamy z aktorką Iloną Wrońską.
- Nie pan jeden się temu dziwił. Ja też bałam się, że to nie będzie łatwe i zastanawiałam się, czy w ogóle uda mi się zachować dawną kondycję. Oczywiście mogłabym opowiadać o katorżniczych treningach, ale powiem szczerze, że dużo robią geny. Mam to szczęście, że w mojej rodzinie nie ma otyłości. Ale to nie znaczy, że zdałam się na biologię i czas. Starałam się jak najdłużej dbać o formę w trakcie ciąży, ćwiczyłam do siódmego miesiąca. Nie rezygnowałam nawet z siłowni. Po urodzeniu Nataszy też postanowiłam, że jak najszybciej wrócę do sportu. Zaczęłam od brzuszków, potem pomyślałam o bieganiu. Udało się, więc sprawdzoną metodę zastosowałam też, kiedy na świecie pojawił się Kajtuś.
Zachodzę w głowę, jak udało się pani utrzymać ten sportowy rytm. Wiem z własnego doświadczenia, że przy niemowlaku trudno znaleźć motywację do przejrzenia gazety, a co dopiero do regularnych ćwiczeń...
- Pewnie nie udałoby mi się połączyć macierzyństwa z dbałością o siebie, gdyby nie wsparcie rodziny. Razem z narzeczonym i z moją mamą podzieliliśmy się obowiązkami. Dzięki temu mogłam pójść do pracy, a w domu znaleźć godzinę-półtorej dla siebie. Właśnie na złapanie oddechu i kilka ćwiczeń. No i sam pan wie, że ciągłą aktywność wymusza dziecko. Przy maluchu jest tyle obowiązków, że człowiek jest w nieustannym ruchu.
A udawało się pani znajdować czas na poważniejsze treningi? Interesuje się pani hippiką i szermierką, a to dyscypliny wymagające czasu i regularności.
- O, to niestety historie sprzed dziesięciu lat. Fechtowałam na studiach. Mieliśmy mnóstwo zajęć ruchowych - oprócz szermierki uprawiałam balet, tai chi, taniec nowoczesny... Od dzieciństwa uwielbiam ruch, w podstawówce i liceum startowałam nawet w zawodach
biegowych, więc na studiach korzystałam z takich możliwości. I ciągle było mi mało. Chciałam doskonalić zdolności ruchowe, dlatego zapisywałam się na zajęcia dodatkowe, przede wszystkim taneczne. Ale gdy skończyły się studia, skończyła się też sportowa wszechstronność. Trochę tego żałuję, ale nie mogę narzekać, bo tę stratę zrekompensowała mi fajna praca. Zaczęłam występować w teatrze, potem trafiłam do "Na Wspólnej".
I naprawdę tak aktywną osobę zadowalają brzuszki?
- Skądże! To, że nie fechtuję, nie znaczy, że zerwałam ze sportem! Chętnie zaglądam na siłownię, regularnie biegam. Niestety nie jestem typem zapalonej sportsmenki, dziewczyny, która nie odpuszcza, nawet kiedy nie może podnieść się z łóżka. Ja trenuję zrywami
- przez dwa miesiące chodzę na siłownię co drugi dzień, potem na chwilę odpuszczam, odpoczywam, i po tygodniu-dwóch znów mnie ciągnie do ćwiczeń.
Takich profesjonalnych, kulturystycznych, z rozpisaną dietą i tabelką ćwiczeń?
- Oj, nie aż tak! Trening musi być przyjemnością, nie obowiązkiem. Skupiam się na ogólnym rozwoju, sylwetce i budowie wytrzymałości. Przede wszystkim rowerki, bieżnia, do tego zestaw ćwiczeń mięśni nóg i rąk. Zaimponowała mi pani tym bieganiem. Nigdy nie potrafię się zmobilizować, po kilku kilometrach mam dość i się poddaję. To nie jest tak, że każdego ranka zwarta i gotowa zrywam się na nogi i wskakuję w dres. Na szczęście mam wsparcie. Narzeczony też biega, więc kiedy jedno grymasi, że jeszcze by pospało, że mokro, że chłodno, to drugie mobilizuje.
- No i w bieganiu liczy się przede wszystkim frajda. Nie prowadzę specjalnych treningów, z dzienniczkiem i pulsometrem. Wskakujemy w buty do biegania i ruszamy na godzinną przebieżkę. To wystarczy, żeby czerpać radość z wysiłku, dobrze się czuć i trzymać
formę. Zresztą bieganie ma tę zaletę, że może cieszyć się nim każdy. Przecież biega się od dzieciństwa, więc jeśli ktoś nie ma ambicji wyczynowych, wystarczą dobre buty i chęci.
Zawsze mnie ciekawiło, jaką rolę w aktorstwie gra fizyczność - ta najprostsza, czyli dobra kondycja i sprawność. Przecież długie godziny na planie filmowym, nie mówiąc już o mozolnych próbach w teatrze, wymagają przede wszystkim niezłej wytrzymałości...
- W serialu - niekoniecznie. Na planie bardziej liczy się cierpliwość, żeby znieść te niekończące się ustawianie świateł czy powtórki. Ale w teatrze - owszem, kondycja bardzo się przydaje. Zwłaszcza w spektaklach muzycznych, kiedy podczas prób trzeba powtarzać układy choreograficzne tysiące razy.
- Ja nie byłabym tak surowa. Oczywiście nie wolno się zapuszczać, z brzuchami, obwisłymi udami i cellulitem powinno się walczyć. Ale nie należy popadać w kondycyjną paranoję. Mnie bardziej śmieszy, kiedy aktorzy charakterystyczni, postawni czy ociężali starają się zmienić swoją fizyczność i stać amantami. Przecież nigdy nimi nie będą! Można coś naciągnąć, zatuszować, ale warunków fizycznych nie zmieni się. Zresztą po co, skoro się przydają, bo na naszym polskim poletku takich aktorów jest niewielu.
Kiedy mówiliśmy o dbałości o siebie, przypomniała mi się pani bohaterka z "Na Wspólnej". Silna, niezależna, ambitna. Daleko jej do matki Polki. Ile z niej jest w pani?
- A jak widzi pan matkę Polkę? Kuchnia, dzieci, zakupy, posprzątany dom, wszyscy oprani. Rezygnuje ze swoich przyjemności i marzeń dla dobra rodziny. W takim razie czasami jestem matką Polką. Świetnie się czuję z dziećmi, kocham domowe ognisko. Dbam, by Natasza i Kajtuś mieli szczęśliwe dzieciństwo. Oczywiście spełniam się w pracy, jestem niezależna, mam swoje pasje, ale nie mogłabym powiedzieć: "stop, moja kariera i moje sprawy są najważniejsze". Żyjąc we czwórkę po prostu nie da się koncentrować
tylko na sobie. Sztuka polega na złapaniu równowagi. Ale zdaję sobie sprawę, że w mojej profesji jest trochę łatwiej godzić życie zawodowe z rodzinnym, bo praca w serialu nie zajmuje ośmiu godzin dziennie, a w teatrze też nie gra się od 8 do 16.
- Mam dużo pomysłów, tylko się ich trochę boję. Korcą mnie narty, ale przeraża mnie szybkość. Chciałabym wreszcie nauczyć się pływać. To śmieszne, bo pochodzę z Pomorza, ale zawsze bałam się głębokości. Flirtuję z wodą przy okazji wizyt z córeczką na
basenie, chociaż podejrzewam, że ona szybciej złapie pływackiego bakcyla, bo jest odważniejsza. Ale najbardziej chciałabym wrócić do jogi.
O... Teraz pani podpadnę. Joga, tak samo jak tai chi czy medytacja, kojarzy mi się z taką modną naciąganą duchowością.
- Niech pan tak łatwo nie przekreśla jogi. Skoro bawi pana sfera duchowa, to powiem, że tu nie chodzi o żaden mistycyzm, tylko o bardzo skuteczne wyciszenie się. A pomijając sferę duchową, joga ma świetne działanie terapeutyczne. Polecam ją każdemu, kto ma kłopoty z kręgosłupem. Do tego chyba się pan nie przyczepi.
IlonaWrońska
Aktorka teatralna i filmowa. Pochodzi z miejscowości Zwartówko koło Lęborka, mieszka i pracuje wWarszawie.Ma 35 lat i dyplom Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej weWrocławiu. Popularność przyniósł jej serial "NaWspólnej", na koncie ma też role w "Kryminalnych" i w "Licencji na wychowanie" oraz występy na dużym ekranie ("Arche. Czyste zło"). Przez lata była związana z Teatrem Polskim w Bydgoszczy, gdzie zadebiutowała jeszcze w trakcie studiów. Regularnie pojawiała się na deskach wrocławskiego Teatru Polskiego, obecnie występuje na warszawskich scenach - w teatrach Ochota i Capitol. Prywatnie - partnerka aktora Leszka Lichoty i matka dwójki dzieci, sześcioletniej Nataszy i czteroletniego Kajetana. Od zawsze jest w ruchu - interesowała się tai chi i hippiką, uprawiała szermierkę, dziś z braku czasu zadowala się siłownią i bieganiem.