Mogę grać nawet do kotleta
"Nie jestem księżniczką" - mówi Tatiana Okupnik. Tylko SHOW zdradza, do kogo spieszy się do Londynu po castingach do X Factor i czy planuje wrócić na stałe do Polski.
- Jasne. Zadawaj pytania. Będę się jeszcze przebierać i poprawiać makijaż.
Za drzwiami do garderoby stoją ochroniarze. Nikomu nie pozwalają wchodzić. Pilnują cię jak skarbu. Lubisz być traktowana jak księżniczka?
- Jak widzisz, nie jestem żadną księżniczką! Można się do mnie dostać. Ty przecież weszłaś.
Jaka będziesz w X Factorze?
- Staram się być przede wszystkim szczera i naturalna. Czasem jest to bardzo trudne. Szczególnie w momentach, kiedy prawda, jaką chcę powiedzieć uczestnikom, jest dla nich bolesna.
Jak przyjęli cię w jury Kuba i Czesław?
- Z otwartymi ramionami, a czułościom nie ma końca. Czesław jest dla mnie niczym brat, a Kuba niczym... starszy brat. Może chłopaki ostrzą sobie zęby na programy na żywo? (śmiech).
Dostałaś już jakieś porady od braci?
- Kuba wspomniał, żebym pamiętała o poduszkach na moje jurorskie krzesełko. Bez poduszek ledwo sięgam głową ponad stół.
Nie obawiasz się, że Wojewódzki będzie chciał zdominować ten program?
- Lubię grać w domino, chętnie z Kubą zagram... (śmiech).
Widziałam waszą trójkę na castingu. Ty bez przerwy rozmawiasz z Kubą. On patrzy w ciebie jak w obrazek. W dodatku jesteś bardzo merytoryczna. Widać, że znasz się na technikach śpiewania. Temu programowi kobieta taka jak ty była bardzo potrzebna.
- Bardzo dziękuję za komplementy. Czasem myślę, że wymarzyłam sobie to, co się teraz dzieje.
W marcu czeka nas dużo atrakcji?
- Zobaczysz, ilu fantastycznych ludzi przyszło teraz do X Factora. A najlepsze są "przypadki", które nie zdają sobie sprawy z tego, jaki talent w nich drzemie. To cudowne uczucie, kiedy mówisz komuś "tak", a on robi wielkie oczy. Już po pierwszych castingach czułam, że podjęłam słuszną decyzję.
- Jestem bardzo podekscytowana perspektywą współpracy z uczestnikami. Nie mogę się doczekać chwili, kiedy będę swoją grupę przygotowywała do występów na żywo. Mam nadzieję, że będę wtedy w stanie dodać im otuchy, służyć jak najlepszą radą. Rola opiekuna grupy jest jednym z powodów, dla których zdecydowałam się zasiąść w jury X Factor.
Kto ci najbardziej gratulował udziału w programie?
- Babcie! One są moim tajnym sztabem od public relations i stylizacji. Po każdym występie dzwonią do mnie i doradzają: "A wydaje mi się, że jednak ta bluzka nie była dobrze dobrana". Albo: "Powinnaś włożyć coś bardziej obcisłego". Bardzo cieszy je obecność wnuczki w polskim programie. To dla nich bardziej namacalne niż fakt, że moja piosenka "Been a fool" dobrze radzi sobie na listach w Grecji, Włoszech czy Danii.
Nie czujesz się dziwnie, że Polacy o twoich sukcesach tak mało słyszeli?
- Wyjechałam z Polski właśnie dlatego, że było mi ciężko promować tu swoje utwory. A ja chciałam grać muzykę, która mnie naprawdę kręci i pod którą mogę się podpisać. Już w roku 2008 poczułam, że jestem w impasie. Przygotowałam więc coś w rodzaju mojego muzycznego CV i wysłałam do kilku agencji koncertowych, o których przeczytałam w internecie. Z jednej z nich odezwał się Dave Fowler. Przyjechał na mój koncert do Jasła, żeby posłuchać, jak śpiewam na żywo. I tak się to zaczęło.
- Po prostu czułam, że muszę spróbować. Najpierw skupiłam się na przeprowadzce, potem na pracy. I poszło. Nie było czasu na obawy.
Aby przebić się na rynku zagranicznym, trzeba mieć mocne plecy czy też wystarczy sam talent?
- Przede wszystkim trzeba mieć ludzi, którzy w ciebie mocno wierzą. Samemu nic tam nie dokonasz. Ważna jest też wytrwałość i wiara w swoje możliwości. Gorzej u mnie tylko z cierpliwością. Ale cały czas jej się uczę (śmiech). Ponadto wychodzę z założenia, że jak naprawdę się czegoś chce, to można to osiągnąć.
Naprawdę w to wierzysz?
- Tak, marzenia się spełniają. Opowiem ci historię: od dzieciństwa kochałam na przykład zespół Led Zeppelin. W 1994 roku oglądałam w telewizji koncert Jimmy’ego Page & Roberta Planta w Marrakeszu. Pomyślałam wtedy: "Zobaczysz Jimmy, kiedyś się spotkamy!". I on teraz jest moim sąsiadem. Miałam przyjemność kilka razy nawet z nim porozmawiać.
I teraz podbijasz rynek grecki?
- Jak zaczęły do mnie docierać sygnały, że jestem na 20, potem na 10 miejscu na liście w Grecji, to myślałam najpierw: "O kurczę, czy to jest na serio? Czy to jest jakaś ważna lista?". Jak dostałam cynk, że w BBC2, popularnej audycji muzycznej, prowadzonej przez Terry’ego Wogana będzie mój utwór, włączyłam radio i.... najpierw leciał Miles Davis, potem Tatiana Okupnik, a potem Prince. Byłam w siódmy niebie.
- Przede mną jeszcze dużo pracy. Tak naprawdę, jakie będą jej efekty, okaże się dopiero za jakiś czas.
Nigdy nie bałaś się, że będziesz zmuszona tam grać do tzw. kotletów?
- Zupełnie się tego nie boję. Śpiewanie to jest mój zawód. Mogę grać do kotleta. Koncerty przed publicznością "jedzącą" to tradycja najsłynniejszych klubów jazzowych w Londynie czy Nowym Jorku. Tam nie traktuje się tego jako coś złego lub przynoszącego muzykowi ujmę.
- Najważniejsze, by muzyka sprawiała słuchaczowi przyjemność. W Szwecji śpiewałam dla pół miliona osób, w Londynie dla kilku tysięcy, w Tallinie dla kilkuset, w klubie studenckim w Leeds na północy Wielkiej Brytanii dla 20 osób.
Nie należysz do osób płochliwych ani słabej wiary?
- Jestem wielką optymistką i wierzę w swoje cele, pomysły i możliwości.
Masz cechy typowej zodiakalnej Panny?
- Konsekwentna - tak. Poukładana - nie!
Co robisz, że zachowujesz tak doskonałą sylwetkę?
- Zobacz, właśnie zjadłam kluski, roladę śląską i modrą kapustę. Nie uważam zbytnio na to, co jem. Za moją figurę chyba odpowiedzialne są geny. Natomiast nerwy, stres powodują, że się nakręcam. I moja przemiana materii razem ze mną!
Tatiana, czy ty jesteś zakochana?
- W X Factorze! Jak najbardziej! (śmiech).
Myślisz, że po tym programie coś zmieni się w twoim życiu?
- W prywatnym nie. A w zawodowym... Na pewno ludzie poznają mnie lepiej. W programie, który prowadziłam kilka lat temu - "Gwiazdy tańczą na lodzie" - czytałam tylko scenariusz. A w X Factor mogę być naturalna i spontaniczna.
Podobno wolisz Londyn od Warszawy?
- Od Warszawy - oczywiście, że tak! Ponieważ to nie jest moje rodzinne miasto. Urodziłam się w Łodzi, którą dość często odwiedzam, i w tym mieście czuję się "u siebie", dobrze. Jednak to Londyn sprawił, że nabrałam wiatru w żagle. Tam jest kolorowo, wielokulturowo i ciekawie.
Tuż po nagraniu w Zabrzu jedziesz do Londynu. Kto tam na ciebie czeka w domu?
- (śmiech) Trzy koty. Potrzebuję ich dobrej energii. Ona mnie uspokaja.
Iwona Zgliczyńska