Tam cię zmielą jak w młynku do kawy

To, co nas w Holoubku czaruje,<br>czego usiłujemy szukać w oczach,<br>głosie, inteligencji, jest poezją.<br>Odrywa nas od powszedniości,<br>budzi jakieś przeczucia,<br>unosi na wyższe piętro.<br><br><b>Portret Gustawa Holoubka opisany w książce Magdaleny Grochowskiej "Wytrąceni z milczenia"</b>

Gustaw Holoubek
Gustaw HoloubekŚwiat Książki

Zamawiają skromnie: wodę mineralną, czasem Gustaw Holoubek coś zje. Za oknami ulicą Nowy Świat sunie wartki strumień życia. Studenci uniwersytetu, urzędnicy pobliskich biur, klienci empiku. Spieniony strumień życia obmywa stolik, przy którym oni trzej, niewzruszeni, z ironią w oczach opowiadają sobie anegdoty.

Tadeusz Konwicki: - My się czujemy trochę... intelektualnie osamotnieni. W jakiś sposób siebie potrzebujemy. Spotykamy się, żeby zobaczyć, że jeszcze jesteśmy.

Na 75-lecie Teatru Ateneum jego dyrektor artystyczny Gustaw Holoubek wyreżyserował w marcu 2004 roku Króla Edypa Sofoklesa. - Wysoko cenię to przedstawienie, ono jest demonstracyjnie staroświeckie w tym znaczeniu, że oparte przede wszystkim na sztuce słowa - mówi prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska, historyk teatru. - Bardzo oszczędna reżyseria Holoubka ustalająca tylko relacje między postaciami, które wygłaszają swoje racje z niebywałą namiętnością, przypomniała mi intelektualny teatr Holoubka z jego najlepszych lat.

Miesiąc po premierze; wśród publiczności dużo młodzieży, która od pierwszych scen spektaklu nagle poważnieje. Przez półtorej godziny, gdy Edyp docieka strasznej prawdy, żaden szelest nie mąci ciszy na widowni. W ostatnim rzędzie siedzi reżyser. Nie pojawi się na scenie, jest w Chórze głosem mądrości płynącym z taśmy.

W tym samym tygodniu toczy się w Instytucie Teatralnym dyskusja Pany z Ateneum i chamy z Rozmaitości - o zderzeniu wizji tradycyjnego i awangardowego teatru. Młodzież obsiadła podłogę w hallu, sala nie mieści wszystkich.

Krytyk I: - Artysta wącha swój czas... Rozmaitości coś stworzyły, nie wydaje mi się, że to jest tylko zrzynka.

Krytyk II: - Młody teatr czy stary? To nie jest właściwe postawienie sprawy, to jest budowanie barykad. Nie można uczestniczyć w kulturze bez świadomości tego, co działo się kilka pokoleń przed nami. Nie da się bezkarnie wchodzić do kultury i korzystać z niej jak z baru z fast foodem.

Grzegorz Jarzyna, dyrektor artystyczny Teatru Rozmaitości: - Fast food ma energię i swoją estetykę.

Z Ateneum nikt nie przyszedł. Dyskusja przeniosła się do Internetu. "Nie rozumiem, jak można czynić artyście zarzut z wypinania się na tradycję?" - dziwił się ktoś.

- Ten spór to jest coś ohydnego, czyni ze mnie i z Jarzyny antagonistów - mówi Gustaw Holoubek. - Ja nie mam nic wspólnego z poczuciem estetycznym Jarzyny, z jego widzeniem świata. Król Edyp to jest moja odpowiedź Jarzynie i wszystkim tym, którzy posądzają nas o wstecznictwo, akademizm i mieszczaństwo... Ja nie odstąpię od tej estetyki, od wiary w pewne wartości. Nie można na scenie kopulować, bawić się cudzymi jądrami, nie można się obnażać, bo to jest wbrew - nie moralności! - wbrew naturze teatru.

"Człowiek powołuje do życia iluzję, żeby oderwać się od rzeczywistości" - pisał w autobiograficznej książce. Teatr wziął się z ludzkiej tęsknoty za inną egzystencją; z marzenia, by uciec przed potocznością, w świat idealny, "w którym wszystkie normy estetyczne i wszystkie normy moralne znalazłyby urzeczywistnienie". Tam można napotkać to, czego nam w życiu brak.

Sensem aktorstwa jest dawanie. Widz przyszedł do teatru po wzruszenie, po wiedzę o samym sobie. Gdy aktor go lekceważy, pogrążając się w sobie, popada w ekshibicjonizm. Gdy robi to prawdziwie, z zaangażowaniem talentu, popada w błazeństwo. "Aż roi się od mistyfikatorów, którzy teatr wybrali sobie na klinikę autoterapeutyczną przeciw własnym dewiacjom. Pasja, z jaką zmuszają siebie i innych do 'wchodzenia w głąb', do analizy własnych jelit i obolałych zmysłów, jest w swoim bezwstydzie tak potężna, że wielu spośród autorytetów sztuki w panicznym strachu przed posądzeniem o ignorancję dyskryminuje wszystkich tych, którzy się temu przeciwstawiają. To, co do niedawna jeszcze było sztandarem dyletantyzmu i grafomanii, stało się kryterium najwyższym".

W 1960 roku Holoubek gra Goetza w sztuce Sartrea Diabeł i Pan Bóg w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Ten rycerz frankoński, przywódca chłopskiego powstania, staje przeciw Bogu, igra ze złem, odgrywa komedię dobra. Holoubek ma doskonałe recenzje.

Rok później gra Edypa. Z lekceważeniem wspomina swego Goetza i sztukę Sartrea - jak sam mówi - "czytankę dla szkół średnich". Mógłby zagrać Goetza na 25 różnych sposobów - mówi - ale pięciominutowa scena z Króla Edypa kosztowała go więcej wysiłku niż 25 Goetzów.

W 1965 roku Warszawa zachwyca się sztuką Kto się boi Virginii Woolf; dość obojętnie przyjmuje Żywot Józefa Reja w reżyserii Kazimierza Dejmka. Holoubek o Virginii Woolf (nie widział sztuki, mówi na podstawie lektury): to szalbierstwo artystyczne, pozory głębi, nietaktowna i bezwstydna odsłona ułomności z dziedziny psychopatii. O Żywocie Józefa: przedstawienie o wielkiej randze, zbudowane na najwyższym tworzywie literackim. Uwielbia klasyków i sprzeciwia się modnym repertuarom - zauważają krytycy.

Konrad Swinarski wystawia w Krakowie Dziady, jest rok 1973. Przez dziesięć lat cała Polska będzie pielgrzymowała na ten spektakl. Holoubek też przyjechał. Wchodzi do Starego Teatru, widzi stół z misami jadła pośrodku foyer. Pachnie kaszą. Autentyczni krakowscy żebracy - dziady - siedzą na schodach wiodących na widownię. Aktor wychodzi z teatru. - Te dziady spod kościołów, co to miało być? Aluzja do czego? - wspomnienie jeszcze dziś wzbudza w nim niesmak. - Co to miało wspólnego z Dziadami Mickiewicza? Czy Swinarski nie wiedział, że tytuł sztuki nie dotyczy dziadów dosłownych, tylko starej litewskiej ceremonii oddawania hołdu nieboszczykom? Wyszedłem na znak protestu.

Miał wcześniej awanturę ze Swinarskim. - Po co pan reżyseruje tego Durrenmatta, tego Brechta - mówił - co za arcydzieła nam pan proponuje! Jakaś MutterCourage, przecież to w ogóle nie jest teatr, to jest zboczenie! - O mało nie doszło do bicia - opowiada. - Okrzyknęli mnie wtedy wstecznikiem, który nic nie rozumie, tylko tkwi w jakiejś starożytnej szkole.

"Nie jest piękny. Ma tylko cudowne oczy, bardzo jasne, które czasami wydają się niebieskie, a czasami bardzo zielone" - pisał Jan Kott zachwycony Holoubkiem - Goetzem.

Do kogo jest podobny? - zastanawiała się przed laty Maria Czanerle, autorka książki o aktorze. Jego postać jest jak znak zapytania - pisała. Plecy tworzą łuk z pochyłością głowy. Ręce zwisają jak u debiutanta. Oczy stanowią punkty magiczne.

Przychodził w latach 60. do domu Joanny Szczepkowskiej, wówczas nastolatki. Była przekonana, że strasznie się w niej kocha, bo tak wnikliwie na nią patrzy. W jego spojrzeniu "coś demonicznego miesza się z bezbrzeżną melancholią" - pisano. Aktor tłumaczy, że intensywność spojrzenia to efekt wady wzroku.

Edyp wydarł sobie oczy. Bohdan Korzeniewski, reżyser i teoretyk teatru, powiedział: - I stało się coś najgorszego - zniknął. Przestał istnieć. Mimo tego niezwykłego głosu. Stracił oczy i wraz z nimi czarodziejską władzę nad widownią.

Prof. Edward Krasiński, historyk teatru: - Jakaś emocja emanuje z tego metalicznego głosu. Czarował widzów; nie musiał mieć maski ani kostiumu. Wystarczyło, że leciutko skręciwszy głowę, spojrzał na widownię i zaczął mówić. Gdy włączam radio i słyszę Holoubka, natychmiast zaczynam go słuchać. Ten zaśpiew, barwa, przeciąganie, sposób akcentowania działają magnetycznie, dodają tekstowi treści.

Jerzy Timoszewicz, historyk teatru: - Nawet tekst literacko drugorzędny potrafi podnieść - głosem. Sposób mówienia jest istotą jego aktorstwa. Najdziwniejsze, że ma złą dykcję. Sam się przyznaje, że sepleni.

Zapytano go, na czym polega tajemnica jego "intelektualnego" aktorstwa. Odpowiedział, że to proste - stara się przedłużać dźwięki.

Jechał w stanie wojennym ze Zbigniewem Raszewskim, teatrologiem, do Białołęki, profesor chciał odwiedzić internowanych studentów. Zatrzymuje ich patrol. Holoubek powolutku odkręca szybę. - Ja jestem posłemmm... Człowiek nie tyle odszedł, ile odpłynął porażony tym straszliwym 'mmm'" - relacjonował Raszewski.

Wszyscy są zgodni: nigdy nie miał w sobie nic z amanta. Tuż przed wojną pewna żeńska klasa pominęła go w zaproszeniu na bal maturalny, gdyż dziewczęta - jak bezlitośnie przyznały - baty się, że przydepczą mu uszy.

- Fenomen Gustawa można wytłumaczyć tylko poezją - mówi Tadeusz Konwicki. - To, co nas czaruje, czego usiłujemy szukać w oczach, głosie, inteligencji, jest poezją, która na nas bardzo mocno działa. Odrywa nas od powszedniości, budzi jakieś przeczucia, unosi na wyższe piętro... Tajemnica Holoubka polega na jego duchowej ekspresji poetyckiej.

Po raz pierwszy Konwicki zobaczył Holoubka w Teatrze Współczesnym w Mieszczanach Gorkiego. Był początek lat 50. Aktor występował w Warszawie gościnnie z zespołem Teatru Śląskiego z Katowic. Odwrócił się ku widowni i wtedy pisarz odczuł lekki dreszcz i zrozumiał, że styka się z jakimś nowym aktorstwem.

Andrzej Łapicki pamięta debiut Holoubka w stolicy po jego odejściu z Teatru Śląskiego. Jesień 1958 roku, na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego premiera Trądu w pałacu sprawiedliwości Bettiego, Holoubek jako sędzia Cust. Historia psychologiczno-kryminalna: sąd jest przeżarty korupcją, śledztwo ma wskazać winnego. Cust - on jest winny - ubiega się o fotel prezesa, zręcznie eliminuje przeciwników. Jeden zwariuje, drugi umrze na apopleksję. Cust zwyciężył.

Lecz oto wstępuje na wysokie schody, by przed Pierwszym Prezesem oskarżyć samego siebie. - Wszedł na scenę, usiadł skromnie w kącie i zakrył się gazetą - opowiada Andrzej Łapicki. - I nie mogłem oderwać od niego wzroku. Ściągał uwagę widza ogromnym wewnętrznym skupieniem. Położył wszystkich na łopatki. Tu już były karty rozdane, wszyscy wiedzieli, ile kto jest wart i na kogo można stawiać, a on przychodzi z prowincji i wszystkich kosi! To był fenomen.

Zbigniew Zapasiewicz oglądał Trąd... kilkakrotnie. - Gustaw wniósł sposób grania, który był nam obcy. Nas uczono, że rola to jest gorset, który aktor ma na siebie nałożyć. Ma się do niej dostosować wyglądem, sposobem poruszania, ma zagubić siebie, nie dopuszczać nadmiernie własnej indywidualności. Holoubek wprowadził aktorstwo osobiste, osobowościowe, referował rolę poprzez siebie, wykorzystywał ją do tego, żeby od siebie powiedzieć coś o świecie. To powodowało u widzów wrażenie, że on się zachowuje zupełnie prywatnie. Dla nas było niepojęte, że tak można grać.

Jego profesor z krakowskiej szkoły teatralnej Władysław Woźnik zakrzyknął po spektaklu: - Czy pan zwariował? Dlaczego pan sprzedaje wszystko, co ma najlepsze? Co pan zrobi, gdy przyjdzie panu zagrać Hamleta?

"Zjawia się na scenie, jakby się tam zabłąkał z ulicy albo z widowni - pisał Stanisław Dygat. - Powoli zaczyna interesować się tym, co dzieje się na scenie, jakby wciąga się, daje się wciągać w cudze sprawy i jakby powoli je sobie przyswaja. Wraz z sobą wciąga w to wszystko widzów".

"Intronizacja Holoubka w Warszawie" - pisali krytycy.

Po latach opowiadał, że w tamtym czasie uderzyła go w warszawskich teatrach sztuczność, deklamacja, emfaza, brak prawdy w grze aktorów. Ich rutyna, zdawkowość, kokietowanie widowni. -Mój bunt polegał na tym - wspomina - żeby powiedzieć Warszawce, że tak się nie gra.

Na egzamin wstępny do Studia Aktorskiego przy Teatrze im. Słowackiego w Krakowie, tuż po wojnie, przygotował wiersz Słowackiego Testament mój. Recytując, płacze i smarka. Cisza. Egzaminator: - Czy pan jest przy zdrowych zmysłach? To jeden z pogodniejszych utworów Słowackiego! A poza tym - zawiesił głos - pan nie wymawia aż sześciu liter... Przyjęli go.

Studio mieści się w trzech pokojach w kamienicy przy Szpitalnej. Mało miejsca do grania, uczą się głównie mówienia z Władysławem Woźnikiem. On uświadamia Holoubkowi, że poezja to nie tylko tekst poetycki, lecz sposób życia i widzenia świata. Profesor Zygmunt Leśnodorski opowiada o teatrze europejskim. Kompozytor Artur Malawski uczy muzyki. Reżyser Teofil Trzciński czuwa nad dykcją. Karol Frycz mówi o sztuce. Wśród studentów: Halina Mikotajska, Aleksandra Śląska, Andrzej Szczepkowski, Stanistaw Zaczyk, później dołączy Tadeusz Łomnicki. Olśnieni końcem wojny, w drewniakach, dzielą się paczkami z UNRRY i zachłannie rzucają się na każdą proponowaną im rólkę. W krakowskich teatrach mogą oglądać najlepszych: Osterwę, Leszczyńskiego, Dulębę, Ćwiklińską, Solskiego, Kumakowicza.

Gustaw Holoubek waży 49 kilogramów, ma gruźlicę; przez tę chudość i uszy kierują go w stronę aktorstwa komicznego. W mieszkaniu u Aleksandry Śląskiej staje przy piecu, grzeje się od kafli i pięknie śpiewa cygańskie romanse. Śląska się w nim kocha.

Przyszedł posłaniec z Teatru im. Słowackiego z poleceniem od dyrektora Juliusza Osterwy, reżysera Wesela: Holoubek ma natychmiast zgłosić się do teatru i zagrać w zastępstwie rolę Wojtka. (Osterwa nie wyobrażał sobie, by student szkoły aktorskiej nie znał na pamięć sztuki Wyspiańskiego). Za kulisami drżący Holoubek czeka na wejście w drugim akcie. Zjawia się Osterwa (dla młodziutkiego aktora to Bóg), sączy w ucho Holoubka nastrój sztuki, znaczenie owego "Chyćcie broń!". Młodzieniec wniebowzięty; wychodzi na scenę, gra z płaczem. W kulisie Osterwa mówi: - Byłeś nadzwyczajny. Na szczęście nikt cię nie słyszał.

Strony: 2 3 4 5 6

Fragment książki Magdaleny Grochowskiej "Wytrąceni z milczenia". Wśród bohaterów siedemnastu niezwykle ciekawych, bardzo osobistych portretów są m.in. słynni aktorzy Tadeusz Łomnicki, Gustaw Holoubek i Halina Mikołajska, reżyserzy Konrad Swinarski i Janusz Warmiński, filozofowie Tadeusz Kotarbiński i Klemens Szaniawski, para wybitnych socjologów Maria i Stanisław Ossowscy, redaktor naczelny "Tygodnika Powszechnego" ks. Adam Boniecki.

Jedni za swoją niezgodę na PRL zapłacili bardzo wysoką cenę (np. Mikołajska, związana z KOR, przez lata miała zakaz występów), inni z różnych powodów ulegali socjalistycznej iluzji. Wszyscy, za sprawą swej pozycji, byli uwikłani w "labirynt historii".

Świat Książki
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas