Walentyna Kozioł: „Sanatorium miłości” dodało mi odwagi w życiu
Wydawała się najskromniejszą uczestniczką telewizyjnego programu. A to właśnie ona znalazła uznanie w oczach jego bohaterów i telewidzów!
Trudno w to uwierzyć, ale do zgłoszenia się do "Sanatorium miłości" zachęcił ją poniekąd... lekarz. Wiedział, że choć Walentyna jest już emerytką, to dużo pracuje w wypożyczalni kostiumów, którą prowadzi. I że obowiązki stawia zawsze na pierwszym miejscu.
- Doktor powiedział mi: "Niech pani w końcu zrobi coś tylko dla siebie" - wspomina mieszkanka Mikołowa. - Po tej rozmowie troszkę zwolniłam tempo, ale sama czułam, że za mało. Dwa tygodnie później włączyłam telewizor i zobaczyłam prowadzącą, Martę Manowską, jak zaprasza seniorów do nowego programu. Pierwsza myśl: "A może i ja?".
Poczułam, że los zsyła mi szansę na oderwanie się od codzienności i odpoczynek w prawdziwym sanatorium - wyznaje Walentyna. Co prawda, jak szczerze mówi, przez całe życie starała się być skromna. Nie rzucać się w oczy, robić swoje... Tym razem jednak postanowiła spróbować coś zmienić. - Zgłosiłam się. Ale... chciałam zrezygnować już wtedy, gdy trzeba było dosłać zdjęcia i filmik z paroma słowami o sobie - wyznaje.
- I pewnie bym odpuściła, gdyby nie upór miłej pani z Telewizji Polskiej, która przez telefon przekonywała mnie, że warto spróbować, bo nawet imię mam ładne i oryginalne. Mimo to wciąż nie dowierzałam, że twórcy programu mogliby mnie zakwalifikować. Tylko jej najbliższe koleżanki mówiły: "Wartościowa jesteś, fajna, to cię wezmą!". - Miały rację - przyznaje dzisiaj Walentyna. - Jednak na plan szłam trochę zestresowana, bardzo niepewna siebie.
Żeby nie spalić się psychicznie, postanowiłam po prostu być taka, jak na co dzień: zwyczajna, szczera. Na planie niemal bez przerwy jej i 11 innym uczestnikom towarzyszyły kamery, mikrofony... - Z początku trudno było się przyzwyczaić, ale po pewnym czasie udało się i przestałam je zauważać - wyjaśnia. - Trafiłam do pokoju z Joanną, z którą nadawałyśmy na tych samych falach. To też mnie wyciszyło.
Sceny i dialogi nie były reżyserowane - zapewnia Walentyna. - Z dnia na dzień wszyscy lepiej się poznawaliśmy - podkreśla. - Nie było poważniejszych zgrzytów i rywalizacja przeszła raczej w integrację. Bardzo się cieszyłam, że my, osoby w wieku sześćdziesiąt plus, pokazaliśmy, jak bez skandali i sensacji można zrobić całkiem ciekawe telewizyjne show.
Jego celem było również znalezienie nowych życiowych partnerów przez uczestników. Wróble ćwierkają, że niektórym się to chyba udało. - Niestety, mnie nie - zdradza Walentyna. - Ryszard ze Świdnicy, z którym mnie wiązano, stał się po prostu przyjacielem. Ale choć szłam po miłość, znalazłam coś nie mniej cennego: wiarę w siebie.
Kiedy na koniec programu zostałam wybrana przez innych kuracjuszy "Królową Turnusu", oniemiałam i popłakałam się ze wzruszenia. Ja, zwykła kobietka ze Śląska, cicha, nie za przebojowa, doświadczyłam takiego zaszczytu! Tysiące pań oglądających program cieszyło się razem z nią. W komentarzach pisały: "W końcu doceniono kulturę i życzliwość". "Zwyciężyła klasa, a nie sensacja". -
W rodzinnym Mikołowie zaczepiały mnie obce osoby i dziękowały, że jestem, jaka jestem - mówi wzruszona.W rodzinie uchodzę za osobę zorganizowaną - opowiada o sobie. Kocham gotowanie, specjalizuję się w konfiturach i wekach. O, proszę spróbować... - częstuje reporterkę "Tiny" galaretką z pigwy i porzeczkową konfiturą dosładzaną bananem. Rzeczywiście są pyszne, mniam mniam! - Mam działkę, właśnie zrobiłam na niej wiosenne nasadzenia - zdradza gwiazda "Sanatorium Miłości".
- Jem ekologicznie, zdrowo. A wieczorami lubię domowe zacisze - to mój intymny świat... Może spokój domowego ogniska, który tak kocha, to efekt jej burzliwych losów już od urodzenia? Przyszłam na świat na Syberii. Tam wcześniej zesłano moją rodzinę - opowiada.
- Do Polski wróciliśmy, gdy miałam sześć lat. Zdobyłam zawód rolnika, lecz pracowałam też jako księgowa, kaowiec w domu kultury, a później kierownik klubu. Wyszłam za mąż. Niestety, małżeństwo rozpadło się. Trudno do dziś mi o tym mówić... - zawiesza głos Walentyna, ale po chwili kontynuuje:
- Mam dwóch synów, z których jeden mieszka w Anglii. I dwóch wnuków. Gdy wnuczek zadzwonił, że widział mnie w telewizji, aż się wzruszyłam z powodu jego gratulacji. Był ze mnie dumny. Jedenaście lat temu przeszła na wcześniejszą emeryturę, ale jak mówi, "żeby nie zardzewieć i sobie dorobić", prowadzi wypożyczalnię strojów karnawałowych.
- Tak mnie to pochłonęło, że trochę przestałam dbać o siebie - wyznaje. - Ciągle coś szyłam, projektowałam... Dlatego gdy opuszczałam telewizyjne sanatorium, powiedziałam do koleżanki, Joanny: "Teraz to ja będę naprawdę królową, ale dla siebie!". W Mikołowie mieszkańcy zgotowali jej spontaniczne przyjęcie, a Rada Seniorów poprosiła o współpracę.
- Marzy mi się w związku z tym, żeby zachęcić jeszcze więcej pań w moim wieku: niech wyjdą z domu, zadbają o siebie, nacieszą się światem i życiem mimo upływu lat - podkreśla Walentyna. Po programie czuję większą pewność siebie - ocenia. - Mam też wiarę, że skoro zmieniłam siebie, to mogę i pomóc innym. W wolnym czasie zaczęła chodzić na zajęcia na siłowni, na które zaproszono ją po programie. Nie pracuje już ponad siły, częściej spotyka się ze znajomymi. Właśnie odwiedziła ją przyjaciółka Basia z Wąsosza.
- Teraz żyję dla siebie wśród innych - uśmiecha się Walentyna. - Lekarz, dzięki któremu trafiłam do "Sanatorium", będzie więc zadowolony!