Weszłam w paszczę lwa

Przerywa milczenie, bo chce zdementować plotki. czy pracę w "Tańcu z Gwiazdami" zaoferowano jej z litości, gdy po drugim rozwodzie wpadła w depresję i była bezrobotna? Tylko SHOW zdradza, jak było naprawdę!

Wciąż przyjaźni się z byłymi mężami / fot. A. Szilagyi
Wciąż przyjaźni się z byłymi mężami / fot. A. SzilagyiMWMedia

Muszę cię spytać: miałaś depresję?
- Nie stwierdzono u mnie tej jednostki chorobowej. Choć zdiagnozował ją u mnie pewien dwutygodnik.

To może wiesz, dlaczego tak pisano?
- Może dlatego, że sześć lat temu zgodziłam się zostać ambasadorem kampanii społecznej przeciw depresji. Chciałam wtedy głośno mówić o tej chorobie, by zdjąć ciężar wstydu z ludzi chorych. Tym bardziej że z danych Światowej Organizacji Zdrowia wynika, że depresja jest na czwartym miejscu listy najpoważniejszych problemów zdrowotnych na świecie. Jeśli nastrój nam się znacznie obniża i nie chce nam się wstać z łóżka dłużej niż przez trzy tygodnie, to należy iść bez wstydu do psychiatry i to skonsultować.

Smuci cię, gdy piszą o tobie: biedna, mała, bezradna Fraszka kolejny raz rozwiedziona?
- Nie! Ja w takiej sytuacji normalnie się wkurzam.

Ludzie często uważają, że kobieta po dwóch rozwodach powinna się wstydzić...
- No właśnie! A ja nie dość, że jestem uśmiechnięta, to jeszcze całkiem dobrze sobie radzę. Głośno mówię, że korzystam z psychoterapii, ale to dobrze o mnie świadczy, bo tak robią ludzie w trudnych momentach na całym świecie. Zawsze czułam potrzebę pracy nad sobą, by zmieniać to, co jest we mnie, a z czego niekoniecznie jestem zadowolona. Dziennikarze wywęszyli w tym sensację. Te rozwody plus jakiś psychiatra w trawie piszczał... i już można na łamach wałkować pikantny temat. A przecież, czy nie chodzimy ze złamaną nogą do chirurga, a z cukrzycą do diabetologa? Cóż więc jest dziwnego w tym, że z kłopotami natury osobistej i delikatnej idziemy do psychologa lub psychiatry?

Trudno było ci w "Tańcu z gwiazdami" zastąpić Beatę Tyszkiewicz?
- Ci, którzy tęsknią za Panią Beatą, nadal będą za nią tęsknić. Bo Beaty Tyszkiewicz nie można nijak zastąpić. To ikona i piękny człowiek. Ale życie płynie, decyzje zapadają... Trzeba było kogoś na jej miejscu posadzić.

Dzwoniła do ciebie, wysłała ci esemesa?
- Nie, ale za to ja dzwoniłam. Poradziła mi, bym się lekko ubierała, bo od świateł w studiu jest bardzo gorąco.

Jak tę uwagę odebrałaś?
- Przychylnie. Nie doszukiwałam się w niej żadnego ukrytego podtekstu (śmiech).

Przyznaj się, zanim przyjęłaś propozycję, konsultowałaś ją z jakimś mężczyzną?
- Pranie mózgu zrobił mi Michał Żebrowski, którego bardzo szanuję, bo on potrafi mądrze promować swój teatr oraz wysoko ceni swoje aktorskie umiejętności. Powiedział mi: "Bezwzględnie bierz".

A wspomniany wcześniej dyrektor Edward Miszczak nakłaniał cię telefonicznie?
- Nie. Żadne telefony od pana dyrektora ani litość nie wchodziły w grę (śmiech).

Czego ty się najbardziej obawiałaś?
- Przecież to oczywiste. Bałam się oceny.

Aktorki są zwykle przewrażliwione na temat swojego wyglądu. (śmiech). Nie, z tym jestem pogodzona (machnięcie ręką). Wiem, jak wyglądam. Wiem, że mam 43 lata. I mam świadomość, że to raczej słaby czas dla aktorki, bo już nie mogę grać podlotków i amantek, a wciąż jestem za młoda na matrony i ciotki. Niedawno skończyła się moja rola w serialu Dwójki "Licencja na wychowanie". A w "Na dobre i na złe" odbywam karę (!) za udział w "Licencji...". W takim właśnie momencie zadzwoniła do mnie producentka "Tańca z gwiazdami". Usłyszałam, że nie będzie mnie prosić kolejny raz, bym zatańczyła, ale ma inną propozycję. Wiedziałam, że jak zasiądę na miejscu wspaniałej Beaty Tyszkiewicz, to od razu wystawię się na strzały...

Lubisz ryzyko?
- Wbrew pozorom i sygnałom, które wysyłam do świata, jestem osobą nieśmiałą.

Czytasz komentarze internautów?
- Niestety... Oczywiście, że czytam (śmiech). Nie potrafię się powstrzymać. Na domiar złego, jestem skonstruowana tak jak większość ludzi, czyli jak słyszę komplement, to średnio w niego wierzę. Dzielę go na pół albo zastanawiam się, czy za tym kryje się jakaś transakcja wiązana, czytaj: czy ktoś czegoś ode mnie chce. A jak wylewa się kubeł pomyj na moją głowę, to zastanawiam się, dlaczego, i wałkuję temat. Ale staram się z tą skłonnością walczyć...

Aktorzy to nadwrażliwi neurotycy?
- Albo jesteśmy narcystycznymi osobowościami i wtedy nie dotykają nas negatywne opinie, albo stoimy na przeciwnym biegunie: pełni wątpliwości i nadwrażliwości.

MWMedia

Kto ci śle esemesy po programie?
- Przyjaciele, a wśród nich moja ukochana Małgosia, która jest nauczycielką w niewielkiej miejscowości. Ona potrafi pochwalić: "Wyglądałaś dziś z klasą i gadałaś OK" albo wypala prosto z mostu: "Zacinałaś się i chyba poplątałaś tu i ówdzie wypowiedzi". Jej krytyka ma dla mnie sens, bo jest konstruktywna.

Twoje córki oglądają "Taniec z gwiazdami"?
- Moja Nastka wcale. Ona jest już dorosłą osobą, ma 21 lat, studiuje poza Warszawą i nie ma telewizora. Za to ma internet. Czasem tylko do mnie dzwoni i gadamy. Wtedy słyszę: "Jechali po tobie mamo umiarkowanie, średnio-umiarkowanie albo totalnie".

Martwi się o ciebie?
- Nieee! Ona ma świadomość, że jeszcze się taki nie narodził, kto by wszystkim dogodził. Czym tu się martwić? Jednym czy drugim frustratem?

Za to młodsza córka pewnie jest twoją fanką.
- Aniela ma siedem lat i właśnie wczoraj, kiedy odbierałam ją ze szkoły, powiedziała mi, że bawili się w klasie w "Taniec z gwiazdami". Ona była Jolą Fraszyńską, a pani Aldonka była Nataszą Urbańską i wpuszczała dzieci z "green roomu" na parkiet (śmiech).

Jak się czułaś, gdy przyznałaś jedną z pierwszych surowych ocen?
- Dostałam zlecenie na bycie w programie wyrozumiałą i wspierającą. Gdy przyznałam pierwszą ósemkę za rumbę Katarzynie Pakosińskiej, a pozostali jurorzy dali dziesiątki, to musiałam wzbudzić kontrowersje. Czułam się dobrze, bo byłam w zgodzie z własnym sumieniem, a ósemka to i tak wysoka nota.

Komu byś dziś przyznała Kryształową Kulę?
- Nie rozmawiam na ten temat, bo nie chcę być stronnicza. Program dobiega końca, poziom jest już bardzo wysoki i wyrównany, więc wszystko może się zdarzyć.

A ty z kim byś chciała zatańczyć? Może z Januszem Józefowiczem?
- Wiesz, że to byłyby niezłe jaja!

Ty w jedną stronę, a on w drugą?
- Nie, przeciwnie! Ja bym mu uległa, bo lubię autorytety. Na przykład w teatrze uwielbiam pracować z Jerzym Jarockim, bo on bezwzględnie wszystkim dowodzi. Więc Józefowicz nie jest głupim pomysłem...

W życiu prywatnym miałaś takiego tancerza przewodnika?
- W swoich związkach to ja przeważnie byłam dyrygentem, więc teraz chciałabym oddać pałeczkę albo pół pałeczki dla partnerstwa w związku. Mówiąc poważnie, Grzesiu Kuczeriszka (drugi mąż Joli - przyp. red.) absolutnie zasługuje na miano tancerza przewodnika.

Jestem zaskoczona. Mówisz o byłym mężu i uśmiechasz się?
- Bo wiem, że miałam dwóch bardzo fajnych mężów.

Ciężko się rozstać z fajnym mężczyzną?
- Ciężko! Ale jak nie da się już iść blisko ze sobą za rękę, to przecież można iść dalej przez życie z nieco większym dystansem. Lubić się i dobrze sobie życzyć.

Niewielu rozbitym rodzinom zdarza się siadać razem przy jednym stole.
- A mojej to się zdarza.

To jest twój wielki sukces. Musisz być dyplomatką i bardzo tolerancyjną osobą.
- Ja bym sobie samej nie przypisywała tego sukcesu. To jest również zasługa mężczyzn,

z którymi się wiązałam. Oni obaj przecież nie bez powodu zostali moimi mężami. Ludziom wydaje się, że po rozwodzie wszystko musi runąć. A w moim przypadku została przyjaźń i szacunek. Jestem głęboko przekonana, że gdyby któremuś z nich działa się krzywda, spieszyłabym z pomocą. I mam nadzieję, że w drugą stronę też to działa. Jestem szczęściarą, jakby na to nie patrzeć.

Iwona Zgliczyńska

Show
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas