Rozgrzewająca zupa nie tylko dla wojska
Sycąca i rozgrzewająca zupa rumfordzka była posiłkiem rodem z taniej kuchni. W założeniu miała być sycącym posiłkiem dla wojska i biedaków. Czy i dziś taka receptura sprawdziłaby się podczas fali mrozów?
Zupę rumfordzką wymyślił Benjamin Thompson Rumford, Amerykanin pracujący w latach 1798-1814 dla elektora Bawarii Karla Theodora. Był to fizyk, wynalazca a także racjonalizator życia codziennego, w tym - właśnie - kuchni. Oficjalnie zajmował się reorganizacją armii księstwa bawarskiego. Dziś jednak najbardziej znany jest właśnie z... pożywnej zupy.
Przepis na zupę był dość prosty. Gotowano ją na wywarze z kości i dodawano kolejno: fasolę (1 część), groch (1 część). Po rozgotowaniu ziaren dodawano jeszcze ziemniaki, kaszę jęczmienną lub ryż i warzywa (4 części). Zupę czasem podprawiano też kwaśnym piwem.
Mówi się, że zupa rumfordzka uratowała wiele istnień ludzkich, bo była tania i pożywna. Tak na marginesie warto dodać, że w czasach Rumforda biedacy protestowali przeciw dodawaniu do niej ziemniaków, uważając je za niedobre i szkodliwe. Co by nie powiedzieć, Rumford, choć honorowany za osiągnięcia naukowe, najbardziej zapamiętany został za pomoc biedakom.
Nie wiadomo, czy w naszych czasach, gdy raczej odejmujemy z diety pożywne i ciężkostrawne składniki, zupa z grochu, fasoli, ziemniaków i kaszy znalazłaby liczne grono zwolenników, nawet w mroźną pogodę. Tę i inne kulinarne historie znaleźć można w książce Marii Barbasiewicz "W kuchni jak na wojnie", wydanej przez PWN. (PAP Life)