Jak na all inclusive, tylko lepiej. Nie trzeba się pakować ani tracić czasu na przejazdy
Brak stresu związanego z przygotowaniem wyjazdu, oszczędność czasu oraz zorganizowanie pomocy przez biuro, w razie nieprzewidzianych zdarzeń - te trzy powody Polacy wskazują jako najważniejsze podczas wyboru wakacji w formule all inclusive. To co dla jednych jest zaletą, dla osób uwielbiających planowanie i chcących mieć realny wpływ na kształt wakacji okazuje się największą wadą. Czy można to pogodzić? Sprawdzamy!
Według raportu Travelplanet tylko 15 procent Polaków nigdy nie spotkało się z pojęciem "all Inclusive". Dodatkowo aż 85 procent klientów biur podróży wybiera właśnie tę formułę wypoczynku. All inclusive oznacza, że wszystkie koszty związane z pobytem - od zakwaterowania, przez jedzenie, aż po napoje, w tym alkohol - są (przynajmniej w teorii) zawarte w cenie wycieczki.
Polacy na wakacjach all inclusive
Z badań wynika, że tylko 1/3 Polaków faktycznie była na tego typu wakacjach. Oznacza to, że choć termin jest dobrze znany, rzeczywiste korzystanie z tej formy wypoczynku nie jest wśród Polaków powszechne. Wakacje tego typu są szczególnie często wybierane w przypadku rodzin z dziećmi oraz osób ceniących wygodę i brak dodatkowych wydatków na miejscu.
W latach 90. ten typ wypoczynku stanowił synonim luksusu. Pozwolić mogli sobie na nie nieliczni, którzy wracając ze swoich wojaży snuli opowieści o uginających się pod jedzeniem stołach i kolorowych drinkach, budząc zazdrość w sercach znajomych, dla których wakacje na RODOS oznaczały co najwyżej położony w centrum miasta teren Rodzinnych Ogródków Działkowych Otoczonych Siatką.
Początkiem XXI wieku nastąpił rozkwit podróży w formule "wszystko w cenie". Polacy podbijali Egipt i Tunezję, hitem stały się też Turcja i Bułgaria, którą część rodaków pamiętała jako PRL-owski szczyt spełnionych marzeń o wypoczynku nad ciepłym morzem. Dość wspomnieć, że tylko w egipskim Szarm el-Szejk w roku 2000 było niespełna 91 hoteli, nieco ponad 20 lat późnej jest ich już ponad 500.
Luksus na miarę naszych możliwości
Czarterowe samoloty w sezonie przewożące rodaków w rejony Morza Czarnego, Czerwonego i Śródziemnego pełne były spragnionych słońca i wrażeń turystów, tym bardziej, że tubylcy dość szybko przyswajali język polski i po pewnym czasie wyjazd za granicę nie wiązał się z potrzebą znajomości choćby podstaw jakiegokolwiek języka obcego. Zwiedzanie co prawda wiązało się głównie z podróżami pomiędzy basenem, snack barem a plażą, ale zawsze miło na obczyźnie usłyszeć swojskie "Jak się masz" i "Dzień dobry! Co podać?".
A jedzenie dla Polaków to rzecz ważna i właśnie z tym najczęściej respondenci w badaniu przeprowadzonym dla Travelplanet przez pracownię Reasearch Partner kojarzą wakacje w formule all inclusive - brak ograniczeń w konsumpcji jedzenia i napojów bezalkoholowych wskazało aż 48 proc. badanych, brak ograniczeń w konsumpcji alkoholu natomiast 21 proc. Inne skojarzenia to: beztroskie wakacje: - 32 proc., wysoka cena i dostęp do lepszej infrastruktury - 23 proc., luksusowe wczasy dla wybranych - 22 proc.
Pływające miasteczko
Bywałam kila razy na takich wakacjach. Na początku wieku zdarzyło mi się polecieć do Tunezji i Egiptu. W środku pandemii, gdy regularne podróżowanie na własną rękę było bardzo utrudnione, wylądowałam na Wyspach Zielonego Przylądka. Było to podyktowane potrzebą oderwania się od codzienności i resetu. Zależało mi, aby ktoś zorganizował za mnie wszystko co jest do załatwienia w związku z wyjazdem.
Wydawało mi się, że leżenie w cieniu palmy i czytanie książki, czy też oddanie się błogiemu lenistwu jest tym, czego potrzebuję. I było, zwykle przez jakieś 2 dni. Monotonia zabijała radość, mury hotelu położonego gdzieś na pustyni wyznaczały ramy codzienności. Zorganizowane wycieczki fakultatywne miały niedorzeczne ceny, a za obietnicami autentyczności i lokalności często kryły się wątpliwej jakości rozrywki. Podróże na własną rękę dają jednak dużo więcej swobody i możliwości wyboru, zarówno jeśli chodzi o relaks, jak i zwiedzanie.
Kategorycznie stwierdziłam, że takie wakacje nie są dla mnie żadną opcją, do czasu, gdy w porcie w Cagliari, stolicy Sardynii nie weszłam na pokład Costa Smeraldy - wycieczkowca, który pomieścić może ponad 6 000 pasażerów. Statek swoją nazwę zawdzięcza sardyńskiemu wybrzeżu i plażom ze szmaragdową wodą. Ma też wszystko, co niezbędne na wakacjach tak dla relaksu, jak i rozrywki. Na 19 pokładach umieszczono strefy rozrywki, relaksu, SPA, restauracje, baseny, aquapark, kasyno, a nawet muzeum włoskiego designu.
Włoski design na morzu
To pierwsze na świecie muzeum designu na morzu. Galeria ma powierzchnię 500 m2. Projekt, jak i zresztą wszystkie wnętrza statku, został stworzony przez studio Tihany, a kuratorem wystawy jest mediolański architekt Matteo Vercelloni i Paola Gallo. Wystawa prezentuje 470 eksponatów, w tym oświetlenie, meble i odzież, wszystkie związane z dziedzictwem "Made in Italy". W założeniu miał być to hołd dla włoskiej kreatywności i rzemiosła oraz pokazanie globalnego wpływu na design, począwszy od lat 30. XX wieku aż po dzień dzisiejszy. W muzeum odnajduję przedmioty, które posiadam w swojej kuchni i znam nie tylko z włoskich kawiarni, ale także widuje na ulicach czy we wnętrzach domów.
Kultowe krzesło Lady Chair z lat 50. zeszłego wieku autorstwa Marco Zanuso stoi tuż obok czerwonej skórzanej wersji Sanluca autorstwa Achille i Pier Giacomo Castiglioni, podczas gdy lampa Pipistrello autorstwa Gae Aulenti zestawiona jest z czarną błyszczącą lampą Atollo autorstwa Ludovico Magistretti. Eksponaty oświetla od góry współczesny żyrandol Caboche Patricii Urquioli zaprojektowany niespełna 20 lat temu.
Okazuje się, że aż 90% prezentowanych przedmiotów wciąż pozostaje w produkcji. Uzupełnieniem tej kolekcji jest sekcja poświęcona wspomnieniom, w której zaprezentowano serię eksponatów, stanowiących integralną część włoskiego życia codziennego, przekazywanych z pokolenia na pokolenie.
Jedz, śpij albo tańcz
Włoskie przywiązanie do tradycji widać także w części restauracyjnej. A przygotowywanie posiłków dla 6000 osób nie jest łatwym zadaniem. Gdyby przeciętny pasażer zajrzał do kuchni, przekonałby się, że tworzone tu codziennie 60 000 porcji wymaga nie lada organizacji i zaangażowania. - Gdy tylko skończymy przygotowywać śniadanie, bierzemy się za lunch, potem trzeba już działać z kolacją - opowiada executive chef Stellario Minutolo. Aby wszystko działało płynnie w kuchni Costa Smeraldy pracuje ponad 250 kucharzy i drugie tyle osób na stanowisku pomocy kuchennych. W bufetach ląduje nie tylko, jak na włoskiego armatora przystało, klasyczna pasta, ale także mnóstwo świeżych warzyw, owoców morza, ryb i mięsa.
Na statku znajduje się 19 barów i 21 restauracji, części z nich nie powstydziłyby się największe metropolie. Są tu miejsca desygnowane nazwiskami światowej sławy szefów kuchni, którzy prowadzą restauracje odznaczone co najmniej kilkukrotnie trzema gwiazdkami Michelin - Francuzki Helen Darroze, Włocha Bruna Barbieri i Hiszpana Angela Leona, są ostarie i pizzerie rodem z włoskich prowincji. Można zjeść sałatkę, modne poke bowle czy burgera, uczestniczyć w warsztatach kulinarnych. Jako fankę kuchni azjatyckiej najbardziej cieszy mnie restauracja z sushi oraz Teppanyaki, gdzie co wieczór na żelaznej płycie (jap. teppan) mistrzowie biegli w tzw. kuchni akrobatycznej przygotowują show grillując mięso i owoce morza (jap. yaki - grillowane, smażone). Obserwując kucharza, który przerzuca przegrzebki i krewetki w międzyczasie układając na talerzach misterne konstrukcje z warzyw, wdaję się w rozmowę z siedzącą obok Marią, która po raz kolejny wybrała rejs jako sposób na spędzenie wakacji.
Maria mieszka z mężem Francuzem na Costa Brava, prowadzą małą rzemieślniczą piekarnię i codziennie wstają w środku nocy, by przygotować na rano świeże pieczywo, które wyrabiają tradycyjnymi metodami. Na pytanie, co najbardziej ceni sobie w tego typu wakacjach, z rozbrajającą szczerością odpowiada: - To, że wreszcie mogę się porządnie wyspać i nic innego nie zaprząta mi głowy. Płyniemy właśnie w stronę Capri, Maria z Jeanem wsiedli na statek w Barcelonie, z lekkim zawstydzeniem mówią, że nie zeszli jeszcze z pokładu w żadnym porcie (po drodze statek zawija do 6 różnych miast). Cieszą się po prostu beztroskim wypoczynkiem na pokładzie. Jako, że na urlop jadą raz w roku, zamykając piekarnię, chcą by był niezapomniany. Podczas tygodniowego rejsu planują też trochę zwiedzać, ale najpierw potrzebują po prostu odpoczynku. - Już samo patrzenie na morze mnie uspokaja, mogłabym tak płynąć i płynąć - mówi Maria.
Gabaryty 19-piętrowego wycieczkowca sprawiają, że delikatne bujanie jest odczuwalne wyłącznie w pozycji horyzontalnej, choć goście mogą się bujać właściwie nieustannie. W strefach rozrywki organizowane są imprezy tematyczne - można tańczyć latino, można wziąć udział w silent disco, można oglądać show przygotowane przez profesjonalnych tancerzy, lub razem z wykwalifikowanymi instruktorami uczyć się tańca. Można trafić na dansing dla seniorów, albo szaleć na technoparty. Przemieszczając się pomiędzy pokładami można poczuć się jak na planie filmu, w którym reżyser zgrabnie miesza style i gatunki. Co ważne, kajuty są umiejscowione w taki sposób, że odgłosy imprez pozostają niesłyszalne umożliwiając zmęczonym słodkim lenistwem błogi odpoczynek i zapewniając ciszę nocną. Choć można się tu zmęczyć - do dyspozycji gości są bowiem także siłownia i grupowe zajęcia oraz gry zespołowe. Są także strefy relaksu, gdzie poza szumem fal nie słychać absolutnie nic. Można czytać, opalać się albo uciąć sobie drzemkę - w końcu od czego są wakacje.
Elastyczność ponad wszystko
Są ludzie, którzy uwielbiają podróżować, nie znoszą zaś się pakować. Są tacy, którzy ruszając w podróż zawsze narzekają na to, że przemieszczanie się między kolejnymi zaplanowanymi punktami wycieczki pochłania znaczną część urlopu, zwłaszcza jeśli trzeba jeszcze wziąć pod uwagę czas dojazdu z/na lotnisko. Rejs rozwiązuje te wszystkie problemy - walizkę czy plecak rozpakowuje się raz, hotel płynie razem z nami, a przemieszczamy się głównie podczas snu. Wypływamy z Włoch, budzimy się we Francji, jemy śniadanie i już możemy ruszać w miasto, zwiedzać, albo po prostu napić się wina - jak komu wygodnie.
Opuszczenie statku w porcie nie jest obowiązkowe, kto nie ma ochoty zostaje na pokładzie. Reszta gości ma wybór - może eksplorować miasto i okolice samodzielnie, lub podczas zorganizowanych wycieczek z lokalnymi przewodnikami. Trzeba tylko pamiętać o tym, aby punktualnie powrócić do portu o wyznaczonej godzinie, zwykle około 18:00, i to właściwie jedyne ograniczenie, reszta zależy tylko od naszych potrzeb i wyobraźni, bo przecież "Kto podróżuje ten żyje dwa razy".
Zobacz też: