Polacy na wakacjach

Białe skarpety do klapek, plastikowe reklamówki w dłoni i obżarstwo w hotelowych restauracjach all inclusive. Polacy na wakacjach potrafią zaskoczyć i tubylców, i pilotów wycieczek.

Praca pilota wycieczek nie należy do łatwych
Praca pilota wycieczek nie należy do łatwych 123RF/PICSEL

Nie wiadomo, czy wynika to z naszego narodowego charakteru, czy też wakacje wyzwalają w nas emocje, których byśmy u siebie nawet nie podejrzewali. Jedno jest pewne  - powiedzenie: "Polak na zagrodzie równy wojewodzie" na urlopie zmienia się w "Polak na urlopie równy szejkowi". I to bardzo ekscentrycznemu.    

Reklamacja: Święte słowo turysty

Książka "Polacy last minute. Sekrety pilotów wycieczek" Justyny Dżbik-Kluge plasuje się między sensacją a horrorem. A przecież to li tylko opowieści pilotów wycieczek, których praca polega na oprowadzaniu ludzi po nieznanych zakątkach dalszych bądź bliższych krajów. Jak się okazuje niekoniecznie zwiedzających interesują historyczne fakty, albo obyczaje danego kraju, ale konkrety. Na przykład pan na lotnisku potrafi zapytać: "gdzie jest kosz?" zamiast użyć do znalezienia go narządu wzroku.

Ale nic to. Najbardziej powszechnym słowem używanym przez Polaków jest magiczne zaklęcie, które brzmi: "reklamacja". Jeden z podróżnych pojechał na wakacje ze swoją suwmiarką. Zmierzył dokładnie odległość, jaka była z hotelu do plaży - 500 metrów! A przecież w katalogu podali 300! Potem mierzył już wszystko, co tylko zmierzyć się dało. Nie wiadomo tylko, czy w ofercie podano wymiary mebli, znajdujących się w pokojach hotelowych.   

Turyści bywają bardzo roszczeniowi
Turyści bywają bardzo roszczeniowi123RF/PICSEL

Zresztą pretensji było bez liku. Że w Indonezji ciągle podwali ryż, że cykady cykały za głośno, że świeci się kontrolka w wypożyczonym samochodzie (pan nie lubił mieć zapiętych pasów), że na desce klozetowej pojawił się karaluch, a w Bułgarii między 10.00 a 15.00 nie podawano w hotelu wódki.  

Jest się czego wstydzić

Nieznajomość języka, roszczeniowość, oszczędność, cwaniactwo, rasizm połączony z ksenofobią - oto największe grzechy polskich turystów. Do pierwszej z rzeczy często nie chcą się przyznać, wolą więc czegoś nie kupić, lub coś stracić niż poprosić pilota wycieczki o pomoc. Zdarzają się też śmieszne sytuacje, kiedy w rubryce płeć (po angielsku "sex") na kartach meldunkowych piszą: chętnie, raz w tygodniu, nie dotyczy, wdowa.

Rodacy roszczą sobie pretensje, że w muzeum nie ma podpisów w rodzimym języku, a po angielsku czy niemiecku - są. Potrafią walczyć o każdy grosz, skoro wydali już fortunę na wycieczkę. Przemycają do USA kiełbasy, choć wiedzą, że jedzenia wwozić nie wolno. Przy okazji są dumni, że udało im się ominąć system. Gdy w sklepie otwiera się nowa kasa nie czekają, by podeszli do niej klienci, którzy już stoją w kolejce, tylko biegną, wymijając wszystkich. No ale takie nasze zachowanie jest nagminne, i nie dotyczy tylko wakacji, zupełnie, jakbyśmy chcieli sobie zrekompensować stanie w kolejkach za komuny. 

W niektóre wakacyjne historie trudno uwierzyć
W niektóre wakacyjne historie trudno uwierzyć123RF/PICSEL

Jednak najgorszymi cechami, których powinniśmy się wstydzić są rasizm i ksenofobia. Wyzwiska i komentarze dotyczące wyglądu mieszkańców danego kraju występują na porządku dziennym. Podobnie jak brak poszanowania dla kultury zwiedzanego regionu. Jeśli pilot wycieczki zwraca uwagę, że kobiety nie noszą tu bluzek z dekoltem i szortów, bo to niestosowne, słyszy: "Ja mogę, bo jestem turystką". Potem gospodarze dziwią się, dlaczego pani chodzi po ich domu w bieliźnie. Tym jednak Polki się nie przejmują. Brak im skromności i autorefleksji.

Polskie strefy

Wychodząc frontem do klienta w 2017 roku biuro Rainbow zorganizowało dla Polaków specjalne strefy. W obcym kraju, mogli poczuć się jak u siebie - obsługa znała język, a na obiad można było dostać schabowego. Do Grecji i Chorwacji można było pojechać za 700 do 1000 złotych. Turyści na leżakach mogli oglądać polskie filmy, a potem bawić na dyskotece w rytmie rodzimych przebojów. Słowem - każdy dostał to, co chciał - grecką pogodę, za ceną mniejszą niż pieniądze wydane nad Bałtykiem. Socjologowie i dziennikarze załamywali ręce - nie poznamy kultury innych krajów, kiedy sami będziemy zamykać się w gettach. Tyle że osoby, wybierające taką opcję, były dość specyficznym rodzajem podróżujących.

Jeden z pilotów wspomina ciągłe ataki gości, pretensje, strasznie synem-politykiem oraz wizją zwolnienia. Jednak najbardziej utkwiło mu w pamięci młode małżeństwo, które przez cały pobyt siedziało w pokoju z dzieckiem. Dwulatek bardzo chciał wybrać się na wycieczkę, ale rodzice nie zważali na jego potrzeby, wpatrując się głównie w ekrany smartfonów. Strefa działa dwa lata. Biuro z niej zrezygnowało, bo okazało się, że klienci wybierali opcję dlatego, że jest tania, a nie dlatego, że frontem do klienta. Nie jest tak, że "Polacy last minute. Sekrety pilotów wycieczek" mówi tylko o naszych złych cechach narodowych. Jednak skoro w tytule mamy słowo "sekrety", nic dziwnego, że lektura skupia się na wstydliwych aspektach.

Książkę Justyny Dżbik-Kluge powinien przeczytać każdy, kto wyjeżdża poza grancie ojczyzny. Może zobaczy w niej siebie i z przerażeniem zauważy, że to nie krzywe zwierciadło, tylko zwykłe lustro.

"Polacy last minute. Sekrety pilotów wycieczek" to także znakomite kompendium wiedzy dla początkujących opiekunów wycieczek. Niech mają świadomość, że muszą być przygotowani dosłownie na wszystko, bo bycie przewodnikiem jest naprawdę trudnym wyzwaniem.

Zaprzyjaźniona pilotka tłumaczy mi: "Ważne dla mnie jest to, że ta praca to nie wakacje, jak sobie wszyscy myślą. To jest zapier... w tropikach, czy innych tam miejscach. A co Polacy dobrze by było gdyby robili? Więcej obserwowali, mniej oceniali! Patrz na to, co ludzie robią dookoła, zauważ, zachwyć się i spróbuj zrobić coś inaczej".

Czytaj również:

Zobacz także:

Ekologicznie: Kompostownik: Jak do końca wykorzystać odpadki?
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas