Miał być podwójny mezalians, jest szczęśliwe życie
Dzieliło ich wszystko. Ona była doradcą finansowym i matką trójki dzieci, on młodszym o 11 lat bezrobotnym. Kiedy zaczęli się spotykać, nikt nie dawał im szans. Cała okolica szeptała o mezaliansie i wróżyła rychły koniec ich związku.
Historia Joanny Strychacz (39) i Krzysztofa Elstnera (28) to dowód na to, że miłość nie zna reguł. I że gdy się zjawia, różnice wieku, wykształcenia, życiowych doświadczeń przestają mieć znaczenie. Joanna i Krzysztof swoim życiem udowadniają tę prawdę codziennie, od pięciu lat. I wciąż nie wyobrażają sobie życia oddzielnie. Nie widać dzielącej ich różnicy wieku. Joanna jest zadbana i ma świetną figurę, w kącikach oczu Krzysztofa pojawiły się pierwsze drobne zmarszczki. Od kilku lat mieszkają razem na wsi pod Lubaniem. Przeszli niejedno, ale kiedy są we dwoje, zachowują się jak zakochane nastolatki. Przytulają się, przekomarzają, całują. Znajomi żartują, że ich nieustająca wzajemna fascynacja bywa denerwująca, ale oni dawno przestali się przejmować tym, co mówią inni.
Liczy się to, kim jest, a nie co może mi dać
- Mam w życiu mnóstwo szczęścia. Wszystko dzieje się po coś, a ja umiem to zauważyć i docenić - uśmiecha się Joanna. - Zanim spotkałam Krzyśka, żyłam w nieudanych związkach. Poprzedni partnerzy byli ode mnie starsi, ustawieni, ale... czułam się tłamszona. Krzysiek pokazał mi, co to jest szczęście. Liczy się to, jakim jest człowiekiem, a nie to, ile może mi dać. - Joanna jest po prostu wspaniałą kobietą i nie wyobrażam sobie, że miałbym być z inną, nieważne, ile miałaby lat - dodaje z uśmiechem Krzysztof. - Jestem szczęściarzem, że wybrała właśnie mnie. Oboje doskonale pamiętają pierwsze spotkanie, ale każde wspomina je inaczej. firmy, w której pracowałam - wspomina Joanna.
- Miał czapkę naciśniętą na oczy, długą brodę. Wyglądał na dojrzałego mężczyznę, ale kiedy spisywałam dane z jego dowodu, stwierdziłam ze zdumieniem, że mam przed sobą 21-latka! - Ogoliłbym się, gdybym wiedział, że trafię na taką piękną kobietę - śmieje się Krzysztof. - Wyglądała olśniewająco. Umiem dogadać się z kobietami, ale wtedy nie wiedziałem, jak ukryć onieśmielenie. Chciałem coś powiedzieć i - z głupia frant - zaproponowałem jej wspólne wyjście na festyn. - Pomyślałam: "Małolacie, co ja bym tam z tobą robiła?". Odmówiłam, ale sama propozycja wprawiła mnie w dobry humor - śmieje się Joanna. Szybko zapomniała o całej rozmowie. Miała na głowie ważniejsze sprawy. Poza normalną pracą trzeba było zająć się dziećmi, nareperować cieknący kran, pojechać na zebranie honorowych krwiodawców, przygotować się do spotkania w społecznym komitecie obrony bezrobotnych. W natłoku zdarzeń brakowało czasu dla siebie.
Po rozwodzie i rozstaniu z drugim partnerem, ojcem najmłodszej córki, straciła nadzieję na udany związek. "To wszystko już za mną" - myślała. Pewnie dlatego tak chętnie angażowała się w różne akcje społeczne i w pewnym momencie wystartowała nawet w wyborach do sejmu. To nic, że nie udało jej się zebrać wystarczającej liczby głosów. Grunt, że znaleźli się ludzie, którzy chcieli na nią głosować. To dawało jej pewność, że jest lubiana i szanowana. Mimo to coraz częściej czuła się samotna i brakowało jej silnych męskich ramion, w których - choćby tylko od czasu do czasu - mogłaby się poczuć po prostu słabą kobietką.
Ciągle myślałem tylko o niej
- Znalazłem pracę i całe dnie spędzałem na budowie, a wieczorami wyobrażałem sobie kolejne spotkanie - mówi Krzysztof. - Wypytałem o nią znajomych. Wiedziałem, gdzie mieszka, że jest samotna i ma dzieci. - Nie poznałam go, kiedy kilkanaście dni później, przyszedł podpisać jakieś dokumenty - przyznaje Joanna. - Był ogolony, dobrze ubrany. Tym razem to ja byłam onieśmielona. Widziałam przystojnego, młodego faceta, który - tak wtedy czułam - był nieosiągalny. Widziałam, że chce porozmawiać, ale zachowywałam dystans. Kiedy odszedł, poczułam ukłucie żalu, ale natychmiast skarciłam za to siebie w myślach: "Kobieto, on jest od ciebie o 11 lat młodszy!
Nie zawracaj sobie głowy nawet myśleniem o nim!". Przez następne dni oboje nie mogli znaleźć sobie miejsca. On szukał okazji do kolejnego spotkania, ona nie potrafiła wyrzucić z pamięci jego wesołego spojrzenia, energii emanującej z każdego gestu. Kiedy któregoś dnia, niby przypadkiem, pojawił się przed jej domem, serce zabiło jej jak szalone i znów była o to zła sama na siebie. Postanowiła zachowywać się naturalnie, więc kiedy wprosił się na kawę, nie umiała odmówić. Rozmawiali o wszystkim i o niczym, znaleźli paru wspólnych znajomych, okazało się, że śmieszą ich podobne żarty. Kiedy wyszedł, ogarnęła ją jakaś niewytłumaczalna lekkość i radość. Tak, jak by w jej życiu jeszcze wszystko mogło się zdarzyć. Zaraz jednak zganiła się za głupie myśli. To był przecież związek nie do pomyślenia.
Rozsądek sobie, a serce sobie
Jednak Krzysztof już wiedział, że nie zrezygnuje i wpadł na "genialny" pomysł. Wiedział, że Joanna wynajmuje pokój młodej dziewczynie. Postanowił udawać zainteresowanie tamtą i dzięki temu móc częściej widywać... Joannę. - Jak wymyślił, tak zrobił, a ja - co tu dużo gadać - byłam zazdrosna! - śmieje się Joanna. - Rozsądek podpowiadał: "A czego się spodziewałaś? Ciesz się, że nie zdążył złamać ci serca!". Ale rozsądek sobie, a serce sobie. Zamiast dać spokój, coraz śmielej flirtowałam z Krzysztofem. - Czułem, że mój plan działa i byłem szczęśliwy - mówi Krzysiek. - Ale pojawiły się kłopoty. Dziewczyna zaczęła się angażować, a ja miałem wyrzuty sumienia. Postanowiłem się wycofać. Przestałem bywać w domu Joanny. Bolało, ale musiałem sobie to wszystko przemyśleć. Tęsknili oboje i nie wiedzieli, co począć z tą tęsknotą. Ona tłumaczyła to sobie przyzwyczajeniem, uzależnieniem od jego młodości i entuzjazmu.
On wiedział, że ją kocha, ale nagle zrozumiał, że nie jest dla niej partnerem. Miała własny dom, samochód, etat w firmie, odchowane dzieci. On nie miał nic, a jego życie przypominało wielki plac budowy. Wszystko było rozpoczęte i nieskończone: nauka, praca, relacje w rodzinie. Matka wychowywała go sama, wiedział, że gdzieś żyje jego ojciec, chciał go odnaleźć, ale nie miał pojęcia, jak się do tego zabrać. To Joanna zrobiła kolejny krok. Zaprosiła go na sylwestra. Tyle że on... odmówił. Nie miał pieniędzy na taksówkę, a czułby się upokorzony, wracając nad ranem na piechotę... Ale Joanna też już wiedziała, czego chce. Tylko po to wymyśliła tę imprezę, żeby mogli się spotkać! W wieczorowej sukience wsiadła do samochodu i pojechała po niego. Gdy Krzysztof zobaczył ją w drzwiach, zaniemówił. Wsiadł do jej auta, a nazajutrz wrócił do domu tylko na chwilę - po torbę z ubraniami.
Nie miałam siły walczyć z tą miłością
- Pomyślałam: raz kozie śmierć! Jestem już za duża na "chodzenie", dlatego zaproponowałam, żeby z nami zamieszkał - śmieje się Joanna. - Cieszyłem się, ale jednocześnie czułem niepokój - przyznaje Krzysztof. - Czy dzieci Joanny mnie zaakceptują? Nie miałem zamiaru zastępować im ojca. Jedyne, co mogłem zrobić, to zawalczyć o ich przyjaźń. - Byłam poruszona delikatnością i wyczuciem, z jakim wszedł w relacje z moim synem i córkami - mówi Joanna. - Nie narzucał się, ale dawał do zrozumienia, że mogą na niego liczyć. Kiedy byłam w pracy, zajmował się domem, gotował, prał, sprzątał. Gdy dzieciaki wracały ze szkoły, czekał na nie obiad i facet, z którym zawsze mogły pogadać. To było ważne zwłaszcza dla Dawida. Kiedy Krzysiek się wprowadził, syn miał 14 lat i jako jedyny mężczyzna w domu czuł się odpowiedzialny za rodzinę. Chciał mnie wspierać, ale nie wiedział jak.
Czuł się więc winny, miewał samobójcze myśli. Na szczęście otworzył się przed Krzyśkiem, a on - choć zwykle nie zdradza cudzych sekretów - od razu mi o tym powiedział. Joanna zaprowadziła syna do psychologa, ale chłopcu bardzo pomogło także to, że mama ma już oparcie. Niestety, wielu znajomych Joanny inaczej odebrało jej związek. Zdarzały się insynuacje, że Krzysztof jest z nią dla pieniędzy. Padały nieowijane w bawełnę uwagi, że stać ją na kogoś lepszego. Krzysztof z kolei wysłuchiwał opinii rodziny, że powinien myśleć o własnych dzieciach, a nie niańczyć cudze. Początkowo oboje bronili swojego wyboru, ale szybko dali sobie spokój. Najważniejsze, że jest im ze sobą dobrze.
Machnęliśmy ręką, ludzi nie przekonamy
- Dzisiaj, po pięciu latach wspólnego życia czasem zastanawiam się, czego ja się tak bałam? - śmieje się Joanna. - Krzysiek jest młodszy o 11 lat, ale to w niczym nie przeszkadza. Z byłym mężem, a potem także z ojcem najmłodszej córki nie mogłam się dogadać. Nie umieli mówić o uczuciach, a Krzysiek - młodszy i gorzej wykształcony - potrafi powiedzieć: to mnie rani, tego chcę albo nie chcę. Wreszcie mam dostęp do emocji drugiego człowieka i czuję się przy kimś bezpiecznie. A kiedy się tak dobrze kogoś zna, to łatwiej mu zaufać. Czasem, kiedy Krzysiek wyjeżdża do pracy za granicę, znajome pytają, czy nie boję się, że mnie tam zdradzi. Nie. Nie boję się.
- Chciałbym mieć stałą pracę w Polsce, ale z moim wykształceniem to trudne - przyznaje Krzysztof. - Myślę o powrocie do szkoły, zrobieniu prawa jazdy. Joanna daje mi dostatecznie dużo powodów do tego, żeby jakoś ustawić się w życiu. Nie chcę ciągle być na jej garnuszku, choć nigdy nie daje mi odczuć, że jestem od niej zależny. - Nie odbieram tego jako zależności - prostuje Joanna. - Kocham go, chcę, żeby był szczęśliwy. Pomoc jest czymś naturalnym, tym bardziej że sama, nawet nie biorąc uczuć pod uwagę, dostaję bardzo dużo: Krzysiek zastępuje ojca moim dzieciom, robi remonty w naszym domu, który ciągle się sypie.
Uzupełniamy się - na tym przecież polega partnerstwo. Oboje przyznają, że są szczęśliwi, chociaż ich związek czasem wymaga wyrzeczeń. On zbliża się do trzydziestki i chciałby mieć dzieci. Ona stoi na progu czterdziestki, a trójka dzieci dostarcza jej dostatecznie dużo wzruszeń. Wie, że kochałaby czwarte, ich wspólne dziecko, ale boi się, że nie mieliby środków, żeby zapewnić mu start... - Ale czy w życiu można coś mówić na pewno? - uśmiecha się Joanna. - Kiedyś myślałam, że na pewno nie znajdę już miłości. Myliłam się. Na szczęście...
Elżbieta Turlej