Portfele Polaków, czyli na co wydajemy?
Przeciętny polski portfel nie jest zasobny. Ale potrafimy jego zawartością dobrze gospodarować. I w ukrytej kieszonce zwykle mamy zaskórniaki na czarną godzinę.
Narzekamy, że nie stać nas na wiele, ale uwielbiamy zakupy. Dlatego większość z nas chętnie spędza wolny czas w centrach handlowych. Najwięcej wydajemy na żywność, nie potrafimy odmówić sobie słodyczy, ale już odzież kupujemy dużo rzadziej niż pozostali Europejczycy. Na liście naszych marzeń są wielkie domy i drogie samochody oraz dalekie podróże. Nie lubimy eksperymentów: przywiązujemy się do marek i sieci handlowych. Gdy już przyzwyczaimy się do jakiegoś produktu, jesteśmy mu wierni i kupujemy go latami.
Czasem zaszaleję – sposób na odreagowanie
Agnieszka, 25 lat, pedagog
Myślę z niepokojem o przyszłości, nie będę tego ukrywać - mówi 25-letnia Agnieszka z Trójmiasta. - Kiedyś przecież wyprowadzę się od rodziców, a wtedy na pewno standard mi się obniży... Tylko kiedy to będzie? Marzy mi się oczywiście własny kąt, choćby kawalerka, ale nie mam zdolności kredytowej, a wynajem to wyrzucone pieniądze. No i jak słyszę opowieści tych, co zadłużyli się we frankach i teraz ich mieszkanie jest mniej warte od kredytu, robi mi się słabo...
Wolę odłożyć na coś ekstra
Na szczęście lęk działa na nią mobilizująco. - Pracuję od 17. roku życia. Wyprowadzałam psy sąsiadów, rozdawałam ulotki, sprzedawałam gofry w Sopocie. Zrobiłam dyplom z pedagogiki specjalnej, ale nie udało mi się nigdzie zaczepić na stałe. Teraz dorabiam jako baby-sitterka i robię zaoczny kurs złotniczy, bo moją pasją jest . Od września rozpocznę staż w jednej z pracowni jubilerskich, których w Gdańsku pełno. Dzięki turystom popyt na biżuterię, zwłaszcza z bur- sztynem, zawsze będzie tu duży. Agnieszka od kilku miesięcy sprzedaje swoje kolczyki przez internet. - Na razie zarabiam ok. 600 zł na miesiąc, ale dopiero się rozkręcam. Za opiekę nad dziećmi dostaję drugie tyle. Z rodzicami mam umowę, że mieszkam u nich i jem za darmo. Za to nie proszę o dofinansowanie ekstrawydatków.
Ciuchy, wyjazdy, kino funduję sobie sama. Pieniądze rozchodzą się na bieżąco: mimo postanowień, nie udaje mi się nic zaoszczędzić. Mam narzeczonego, ale on wciąż studiuje i zarabia jeszcze mniej niż ja, więc nie stać nas na założenie rodziny. Bywają dni, że mnie to dołuje, bo wydaje mi się, że nie mamy perspektyw, a usamodzielnimy się dopiero około czterdziestki. Wtedy kupuję sobie coś pięknego i drogiego. Wiem, że to absurdalne - nie mam kasy i nią szastam. Ale jak się żyje z ołówkiem w ręku, to czasem dla odreagowania trzeba zaszaleć. Pozwalam sobie na to kilka razy w roku. Kupuję markowe perfumy lub torebkę, ostatnio buty za 390 zł - skórzane, nabijane srebrnymi nitami. Ale to rzeczy, które długo będą poprawiały mi humor. Najdroższa w mojej szafie jest sukienka koktajlowa Simple z wyprzedaży za 600 zł, do której dołożyła mi mama. Na pewno posłuży mi jeszcze wiele lat i prędko się nie opatrzy. Wolę oszczędzać i kupić jedną wymarzoną superrzecz, niż wyrzucić pieniądze na kilka gorszych. To jak z biżuterią - sztuczne perły też się błyszczą, ale tylko prawdziwe mają klasę i styl!
Odrobina luksusu
Polacy lubią i doceniają luksus. Nawet jeśli ich na niego nie stać. Rynek dóbr luksusowych rośnie w Polsce z roku na rok, a do 2014 średnie wydatki na ten cel wzrosną, według KPMG, o połowę (dziś ten rynek jest wart ok. 130 mld zł). Produkty z wyższej półki kupuje ponad 2 mln rodaków, przeznaczając na nie średnio 13 proc. dochodów. W Polsce jest już obecnych 2/3 z najdroższych marek świata. Perfumy, drogie alkohole, zegarki, biżuteria są dla nas symbolem statusu i jako oznaka prestiżu cieszą się zainteresowaniem nie tylko wśród osób zamożnych, ale także tych zarabiających średnią krajową. Czyli nieco ponad 3500 zł brutto miesięcznie - tyle według Głównego Urzędu Statystycznego zarabiał przeciętny Polak w 2012 roku. Okazuje się, że zwłaszcza młodzi (do 30. roku życia) wolą wzorem Agnieszki odkładać przez dłuższy czas, a zaoszczędzoną sumę przeznaczyć na coś ekstra.
Na luksusy polujemy też w internecie. Potwierdzają to statystyki firmy Forrester Research - drogie zakupy to 1/3 transakcji dokonywanych online. Dobrze wiemy, że za ekskluzywne dobra w sieci zapłacimy mniej. Nawet dużo taniej, bo jak wynika z raportu Boston Consulting Group, na zakupach kosmetyków, AGD i elektroniki w internecie zaoszczędzamy od kilkunastu do nawet kilkudziesięciu procent. A jak definiujemy luksus? Według badań KPMG, polski bogacz nosi garnitur za co najmniej 6 tys. zł, buty za 2 tys. zł, zegarek za ponad 13 tys. zł i ma samochód wart minimum 212 tys. zł. I choć dla zwykłego zjadacza chleba wydanie kilku pensji na garderobę brzmi szokująco, to nie jest to nic nadzwyczajnego dla 751 tys. zamożnych rodaków - tylu w 2012 roku osiągnęło dochody brutto powyżej 7,1 tys. zł miesięcznie. Prognozy są takie, że za dwa lata będzie ich 839 tys. Bogacimy się, choć nie wszyscy.
Jak zarządzać finansami?
Żeby nauczyć się rozsądnie gospodarować pieniędzmi, trzeba zmienić swój sposób myślenia o wydatkach. Oto zasady, które warto wprowadzić w życie: Bądź konkretna Postanowienie: "Każdego miesiąca odłożę jakąś sumę" jest dobrym posunięciem. Ma jednak większą szansę na realizację, gdy określisz precyzyjnie kwotę, którą chcesz odłożyć, np. 100 zł. Konkretny cel motywuje jeszcze silniej. Dlatego zamiast mówić: "Nie mogę tracić tyle na ciuchy", obiecaj sobie, że nie wydasz na nie miesięcznie więcej niż 300 zł
Nie kieruj się emocjami
Najwięcej nieprzemyślanych zakupów dokonujemy pod wpływem stresu, smutku lub złości. Dotyczy to nie tylko pączków i czekoladek, ale także zielonych szpilek, które włożymy zaledwie kilka razy. Z reguły zawsze żałujemy impulsywnych decyzji. Wyobraź sobie cel Gdy odczuwasz pokusę, myśl o konkretnej rzeczy, na którą oszczędzasz, lub celu, który chcesz osiągnąć. Albo pomyśl o osobie, którą podziwiasz za finansową samodyscyplinę. Nagradzaj siebie Za dobre zachowanie należy ci się nagroda. Jeżeli uda ci się dotrzymać zobowiązań, kup sobie prezent. Byleby nie zrujnował twojego budżetu.
Kupujemy w dyskontach – budżet dociskany kolanem
Karolina, 43 lata, pracownica sekretariatu
Karolina, 43-letnia szczecinianka, żona i mama dwójki dzieci, przyznaje, że wolała swoje życie sprzed pięciu lat niż to obecne. Po prostu przed kryzysem wiodło się im lepiej. - Zamordował nas kredyt. Mąż, uproszony przez teściową, do której mamy teraz pięć minut piechotą, namówił mnie na kupno 90-metrowego mieszkania na nowym osiedlu pod miastem. On dobrze zarabiał w agencji reklamowej przyjaciela, ja prowadziłam sklep z markowymi akcesoriami dla zwierząt. Takie fikuśne torby do noszenia małych piesków, smycze z breloczkami i designerskie ubranka, które kupowały u mnie wszystkie zwariowane na punkcie yorków panie z okolicy. Wzięliśmy kredyt we frankach, no i teraz mamy ratę jak stąd do Zakopanego.Mężowi w związku z recesją obniżyli pensję o 15 proc., mój sklepik padł, bo nie było zbyt wielu klientek, które stać na obróżki nabijane turkusami za 200 zł i ekologiczne karmy z mięsa. Zrobiło się naprawdę ciężko...
Zostaje nam na skromne życie
Po kilku miesiącach bezrobocia Karolina znalazła pracę w sekretariacie prywatnej szkoły podstawowej. Jeszcze nie wie, czy pośle do niej chodzącą do przedszkola najmłodszą córkę, bo mimo zniżki dla pracowników 600 zł czesnego nie mieści się w jej budżecie. Za to cieszy ją fakt, że nie musi martwić się o przyszłość starszej córki. Po maturze Ola wyjechała do Anglii, uczy się tam i pracuje. - Na pierwsze dwa miesiące daliśmy jej pieniądze, teraz radzi sobie sama. Jesteśmy z niej bardzo dumni. Karolina poważnieje pytana o rodzinny budżet: - Domyka się, ale z trudem. Poza kredytem na mieszkanie, który wynosi prawie 2 tys. zł miesięcznie, mamy jeszcze do spłaty kredyt konsumpcyjny zaciągnięty na jego urządzenie. Jego rata to 1,5 tys. zł. Jak uregulujemy rachunki, zostaje nam tylko na skromne życie, nie ma mowy, żeby coś odłożyć.
- Sprzedaliśmy jeden samochód, drugiego mąż potrzebuje do pracy. Na lokacie bankowej mamy 50 tys. zł, ale ustaliliśmy, że to pieniądze święte, nie do ruszenia. To nasza jedyna rezerwa. Nie tyle zaczęliśmy oszczędzać, ile zmieniliśmy styl życia. Tanie dyskonty zamiast delikatesów i zakupy z listą, a potem sumowanie wydatków w zeszycie i szukanie możliwości cięć. Mąż był niepocieszony, bo jest łakomczuchem i dzień bez słodyczy i napojów gazowanych uważa za stracony. Ale jak mu udowodniłam, że wydajemy na nie miesięcznie 500 zł, obiecał się hamować. Tylko z kawy nie zrezygnowałam. Jedna filiżanka latte z ulubionej sieciówki należy mi się za te wszystkie stresy, a nie stać mnie na inne przyjemności. Mąż obiecuje mi, że gdy wygra w totka, to spłacimy kredyty i wyniesiemy się do willi na Kanary. W porządku, tylko niech szybko trafi tę "szóstkę", bo obstawia co tydzień i też w sumie parę złotych na to idzie...
Drogi dom rodzinny
Jako naród mamy tendencję, by inwestować w rzeczy solidne, dające nam zabezpieczenie, np. w ziemię, nieruchomości. Nie jesteśmy społeczeństwem nomadów. Daleko nam do Amerykanów, przeprowadzających się przeciętnie raz na 5-7 lat oraz kupujących średnio osiem domów w życiu. My kupujemy jeden, a potem raty kredytu spędzają nam sen z powiek przez następnych kilkadziesiąt lat. W Polsce mieszka się drogo. Pod względem wydatków na mieszkanie zajmujemy drugie miejsce w Europie. Więcej od nas wydają tylko Niemcy - koszty związane z użytkowaniem nieruchomości to 1/4 wszystkich wydatków niemieckich gospodarstw domowych. My według danych Eurostatu przeznaczamy na ten cel 20,5 proc. domowego budżetu. Więcej od reszty w Unii wydajemy też na - ok. 21,4 proc., podczas gdy średnia europejska wynosi 15,6 proc.
Najwięcej pieniędzy topimy w "bąbelkach" - na piwo wydaliśmy w zeszłym roku aż 14,62 mld zł, a na napoje gazowane - 3,62 mld zł, co obie te pozycje plasuje na szczycie listy najczęściej kupowanych artykułów spożywczych. I mimo tego, że analitycy przewidują, że w bieżącym roku nastąpi kolejny wzrost cen żywności (prawdopodobnie o 2-3 proc.), nie tracimy pogody ducha. Wierzymy, że los się do nas uśmiechnie: co drugi Polak regularnie gra w Lotto. Jakie mamy plany, gdybyśmy trafili "szóstkę"? 80 proc. kupiłoby mieszkanie lub samochód, co czwarty wygraną przeznaczyłby na podróż dookoła świata. Z danych Totalizatora Sportowego wynika, że rocznie na gry wydajemy prawie 3,5 mld zł. Do naszych kieszeni wraca połowa tych wydatków - w zeszłym roku wygraliśmy 1,7 mld zł w grach i Lotto.
Pieniądze a poczucie szczęścia
Pieniądze i szczęście idą w parze, ale tylko do pewnego momentu. Dobrobyt materialny może przyczyniać się do poczucia szczęścia, jeżeli zaspokaja nasze pragnienia i potrzeby, a nie jest wartością samą w sobie. Jeżeli staje się wyrównaniem kompleksów lub zagłuszaniem lęków (tak dzieje się, gdy pieniądze mają udowodnić światu, że jesteśmy "kimś"), wtedy nie spełnia pokładanych w nim nadziei. Gdy mierzono poczucie szczęścia u osób, które wygrały majątek na loterii, okazało się, że po początkowej euforii ich poziom zadowolenia wracał do poziomu sprzed wygranej. Pod tym względem pieniądze niczego nie zmieniały. Trochę inaczej wyglądało to u osób, które same dorobiły się fortuny. Ale ich szczęście wynikało z poczucia spełnienia, a nie stanu konta. Portfel może złagodzić poczucie samotności, ale tylko na chwilę. Zresztą szczęście ma to do siebie, że nie da się go osiągnąć raz na zawsze. Ciągłe jego poszukiwanie i niedosyt są bardzo ludzkie.
Jeśli ktoś zawsze widzi szklankę w połowie pustą, rzeczywiście trudniej mu czerpać satysfakcję z tego, co ma. Kiedy koncentrujemy się na niedostatkach, doświadczamy głównie nieszczęścia. Są jednak osoby, które nawet w trudnej rzeczywistości potrafią dostrzec pozytywy. Biorą odpowiedzialność za swój los we własne ręce, kształtując to, na co mają wpływ, podejmując decyzje i wybory zgodnie ze swymi wartościami. Może nie zawsze czują się bardzo szczęśliwe, ale żyją w zgodzie ze sobą, czerpiąc satysfakcję z codzienności. I takie umiejętności, my Polacy, powinniśmy rozwijać.
Kiedy korzystać z życia, jak nie teraz
Lena, 54 lata, urzędniczka
Proszę spojrzeć. Farba na włosach świeżo położona, paznokcie zrobione, bluzka świetnie leży, bo ćwiczę aerobik dwa razy w tygodniu. Farbę kupuję ze zniżką w hurtowni i sama nakładam w domu. Paznokcie też robię sama, bo przez lata nabrałam wprawy. A na aerobik zawsze znajdę pieniądze, gimnastykować się muszę, bo dzięki temu trzymam formę. Wolę wydać na to niż na drogie kremy i kosmetyczkę - opowiada Lena, 54-latka z Warszawy, która wygląda o wiele młodziej, niż wskazuje jej metryka. - Gdy szłam pod rękę z synem, który skończył właśnie 30 lat, jakaś kobieta wysyczała, że stare baby z młodymi się prowadzają. W sumie to nawet miłe - śmieje się kokieteryjnie.
Pieniądze szybko stopniały
- Rozwiedliśmy się z mężem w zgodzie, kilka lat temu. Wypaliło się, każde poszło w swoją stronę. Gdyby jeszcze na koncie trochę więcej było. Lena ocenia, że do pełni szczęścia brakuje jej 700 zł miesięcznie. - Wtedy mogłabym 400 zł odłożyć, żeby mieć z czego dokładać kiedyś do emerytury. Albo w razie potrzeby pomóc synowi. Reszta poszłaby na rozrywkę. Nic wielkiego, jakaś książka, bilety do teatru, bo są bardzo drogie, a ja lubię operetki i musicale. Teraz chodzę kilka razy w roku, na imieniny, urodziny i w sylwestra. W kuchni postawiłam nawet słoik z napisem "na bilety", wrzucam tam drobniaki z zakupów. Już uzbierałam dzięki temu na wejściówki. Syn radzi, żebym założyła lokatę w banku, ale ja nie mam do tego głowy. Po rozwodzie podzieliliśmy się z mężem pieniędzmi ze sprzedaży działki z domem letniskowym.
- Może nie powinnam ich ruszać, ale zdecydowałam, że pora wreszcie pomyśleć o sobie - no bo kiedy, jak nie teraz? Jeszcze parę lat będę na chodzie, a potem już niańczenie wnuków i lumbago. Pojechałam na kilka wycieczek zagranicznych: do Maroka, Hiszpanii i Grecji. Odkupiłam od koleżanki auto, bo swoim jeździłam kilkanaście lat. I kupka pieniędzy szybko stopniała. A ja lubię korzystać z życia, nie czuję się stara. Lena dorabia, pracując w soboty w zaprzyjaźnionym butiku. Wpada jej za to 200-300 zł miesięcznie. Dzięki nim funduje sobie małe przyjemności: ciastko i kawę w kawiarni, jakąś babską gazetę. - Do domu niczego nowego nie kupuję, jem tyle co kot napłakał, autem po mieście się nie rozbijam. Moje stałe miesięczne opłaty wynoszą 800 zł - trzymam je pod kontrolą. Jestem zdrowa, na leki odpukać nie wydaję ani złotówki. Boję się tylko tej głodowej emerytury. Gdybym tak miała jeszcze te 700 zł....
Ani dusigrosz, ani hulaka
Socjologowie twierdzą, że Polacy jako naród nie wpadają w żadną ze skrajności. Nie jesteśmy nacją dusigroszy, ale też nie szastamy gotówką. Ciężko za to rezygnować nam z konsumenckich nawyków i poziomu życia, do którego się przyzwyczailiśmy. By zostać na tym poziomie, uruchamiamy finansowe rezerwy, a mamy ich wbrew pozorom sporo. Według danych firmy Analizy Online, suma oszczędności Polaków przekracza bilion złotych. Blisko połowa z nich to bankowe depozyty złotowe i walutowe. Oszczędzamy też, inwestując w otwarte fundusze emerytalne (ok. 270 mld zł), a niemal 106 mld zł trzymamy w gotówce.
Jak wynika z raportu Meritum Banku, co szósty rodak trzyma pieniądze w skarpecie, a prawie 40 proc. respondentów deklaruje, że nie jest w stanie odłożyć ani złotówki. Ten brak musi spędzać im sen z powiek. Bo potrzebę oszczędzania wymusza na nas pamięć o historii. Wojny, kryzysy, wymiany pieniędzy, hiperinflacje - kataklizmów czyhających na stabilność domowego budżetu przez ostatnich kilkaset lat mieliśmy sporo. Strach przed nimi przekazujemy sobie w genach i to on powoduje, że zwłaszcza starsze pokolenia oszczędzają nie "na coś", a raczej by się "przed czymś" uchronić. Te lęki równoważy ułańska fantazja, która naszym pradziadkom pozwalała jednego wieczoru przegrać w karty dwór wraz ze służbą. W Europie mawiano dawniej, że Polacy zrobią wszystko, by zdobyć pieniądze, a potem wyrzucają je przez okno. Często w myśl innej zasady: "zastaw się, a postaw się", objawiającej się dziś braniem kredytów na huczne wesele albo kupowaniem na raty nowego auta, które rok po wyjechaniu z salonu traci połowę wartości...
Na czym polega mądre wydawanie?
Jarosław Neneman, były wiceminister finansów:
Oszczędności nie muszą polegać tylko na odmawianiu sobie zakupów i odkładaniu pieniędzy. Warto zastanowić się, co zrobić, by zredukować wydatki, tak by niewiele stracić. Mądre wydawanie polega na tym, by za tę samą kwotę dostać więcej niż dotychczas. Tanie zakupy umożliwia nam sieć, w której możemy znaleźć wszystko - od butów po mieszkania w bardzo korzystnych cenach. Część pieniędzy przecieka nam przez palce przez nieuwagę. Przyjrzyjmy się stałym wydatkom, np. umowom z dostawcami internetu i telewizji. Często wykupujemy pakiety obejmujące sto kanałów, gdy w rzeczywistości oglądamy nie więcej niż dziesięć. Dajemy się namówić na promocyjne karnety na siłownię, choć pojawiamy się w niej raz w roku. Polacy cechują się przywiązaniem do banków i niechętnie je zmieniają.
Tymczasem ogromna konkurencja wymusza dziś promocje usług bankowych, które pozwalają oszczędzić na opłatach związanych z prowadzeniem konta i operacjami finansowymi. Są już takie, które nic nie kosztują. Zredukujmy ilość kart płatniczych w portfelu. Czy naprawdę potrzebujemy ich aż pięć? Poprawa warunków albo dopływ większej gotówki sprawia, że chętnie porywamy się na wielkie inwestycje, np. budujemy dom. Zazwyczaj za duży i w rezultacie zbyt drogi w utrzymaniu. Tymczasem nawet w bogatych krajach ludzie częściej decydują się na wynajem niż na budowę. Chodzi o to, by w sytuacji kryzysu nie stanąć w obliczu katastrofy. Nieruchomości nie są już tak korzystną lokatą jak kiedyś: domy sprzedają się całymi latami i stają się kulą u nogi właścicieli.
Agata Brandt