Obie usłyszały tę samą diagnozę: rak

Krystyna na raka piersi zachorowała 10 lat temu, jej córka Małgorzata 2 lata temu. O tym, co się stało, o cierpieniu mówią rzadko...

article cover

Przejście przez chorobę nowotworową jest podwójnie trudną drogą w nieznane. Nigdy nie wiadomo, jak bliski jest finisz tej wyprawy. Krystyna (59 l.) zachorowała na raka piersi przed dziesięcioma laty.

Jej córka, Małgorzata (40 l.) przed dwoma. Droga Krystyny była prostsza: nie dopuszczała do siebie myśli, że może umrzeć. Po mastektomii szybko wróciła do normalnego życia.

Energiczna, pełna optymizmu załamała się dopiero wtedy, kiedy zachorowała Małgosia.

Choroba córki była ciosem dla nich obu, a ścieżka Małgorzaty okazała się bardziej zawikłana od drogi jej matki. Burzliwa, obfitowała w ostre zakręty: załamanie, utratę wiary w wyzdrowienie, żal do całego świata.

Dopiero niedawno wyszła na prostą. Paradoksalnie fakt, że matka zachorowała wcześniej, okazał się zbawienny. Stała się opiekunką córki, ale też jej przewodniczką w cierpieniu.

Ich drogi, mimo że kompletnie różne, okazały się zbieżne. Po 2 trudnych latach, są gotowe do szczerej rozmowy. Ale nie o wszystkim łatwo mówić, nawet kiedy się chce. Czasem lepiej napisać list. Tak zrobiły nasze bohaterki.

Kochana Mamo!

Nigdy nie zapomnę dnia, kiedy dowiedziałam się, że masz raka. To był szok i niedowierzanie - w naszej rodzinie nikt przed Tobą nie chorował! Mieszkałyśmy razem, bo po tragicznej śmierci mojego męża nie wyobrażałam sobie, że mogłabym żyć sama.

W najtrudniejszych latach byłaś moją podporą, psycholożką, pielęgniarką i najlepszą babcią dla Łukasza. Rak do Ciebie nie pasował! Może dlatego nie przyjęłam go do wiadomości. Zamknęłam się w sobie. Unikałam rozmów o twojej chorobie. Dziś wiem, że odrzucałam prawdę, bo nie chciałam cierpieć.

Rozpłakałam się dopiero, kiedy zobaczyłam cię w szpitalnej sali. Byłaś drobna, bladziutka, bezbronna... Nigdy nie czułam z tobą tak mocnej więzi jak wtedy.

Odblokowałam się, poczułam, że teraz będzie tylko lepiej. Że najgorsze już za nami. Utwierdzałaś mnie w tym przekonaniu. "Rak to nie wyrok" - to twoje słowa. Potem pomogły i mnie stanąć na nogi.

Mamo... Nie znam nikogo tak dzielnego jak Ty. Po chemii wypadły ci włosy, miewałaś mdłości, ale nigdy nie narzekałaś. Zamiast użalać się nad sobą, prałaś, prasowałaś, gotowałaś, bawiłaś się z Łukaszem. Po prostu żyłaś.

To, że tak normalnie podeszłaś do choroby, pozwoliło i mnie ją oswoić. Kilka razy przez głowę przeszła mi myśl: skoro mama zachorowała i mnie może to spotkać. Wiedziałam, ale nie wierzyłam...

Znów odrzucałam prawdę, aby nie cierpieć. Nie lubiłam, kiedy przypominałaś mi o badaniach okresowych, USG, mammografii. Denerwowałam się, kiedy powtarzałaś, bym badała sobie piersi.

Wiem, że robiłaś to dla mojego dobra, by mnie ochronić. Mimo to twoja troska irytowała, była jak przypominanie o wyroku. Dlatego po raz pierwszy poszłam na mammografię, kiedy skończyłam 35 lat.

Nie chciałam na nią iść. Byłam młoda, modliłam się, żeby nie wykryto żadnych zmian. Wtedy się udało. Ale 3 lata później wymacałam guzek w piersi. Lewej, tej samej...

Po mastektomii czułam się okaleczona, niekompletna. Po badaniach histopatologicznych, kiedy okazało się, że są przerzuty na węzły chłonne, śmierć zajrzała mi w oczy.

Chemia była wyjątkowo ciężkim doświadczeniem. Nigdy nie czułam się tak słaba fizycznie. Ale cierpienie ciała było niczym w porównaniu z cierpieniem duszy. Czułam żal do całego świata: jestem jeszcze taka młoda, straciłam męża, zostałam sama z dzieckiem, a teraz jestem chora na raka! Dlaczego? Za co to wszystko?

Miałam też żal do Ciebie, Mamo... Twoja droga przez chorobę była zupełnie inna - łagodna, bez wybojów. Nie musiałaś znosić takiego falowania nastrojów: od nadziei, że uda się zachować pierś, po strach, że rak rozpełzł się po całym organizmie.

Twoja chemia też była mniej wykańczająca. No i kiedy zachorowałaś, byłaś jednak starsza ode mnie. Zazdrościłam ci tych 10 lat, darowanych przez chorobę...

Mamo, dziękuję Ci, że kiedy wróciłam ze szpitala, nie odstępowałaś mnie na krok. Niedługo przed rakiem wyprowadziłam się od was, zamieszkałam sama z Łukaszem.

Miał ledwie 16 lat i wiem, że zafundowałam mu ciężkie chwile. Zachowywałam się zupełnie inaczej niż Ty, kiedy zachorowałaś. Miałam zmienne nastroje, wybuchałam, potem popadałam w odrętwienie.

Wiem, że się martwił i nie mam mu za złe, że uciekał z domu, do znajomych. Nawet było mi to na rękę. Nie chciałam, żeby widział matkę załamaną, płaczącą. Cały ciężar opieki nade mną spadł na Ciebie. Prałaś, sprzątałaś, wywlekałaś mnie siłą na spacery. Byłaś mi potrzebna i jednocześnie Cię odpychałam.

"Mamo, idź do domu, muszę pobyć trochę sama, pomyśleć o sobie" - mówiłam. Wychodziłaś, ale wiem, że potem dzwoniłaś do Łukasza, sprawdzałaś, jak się czuję.

Wybacz, jeśli byłam opryskliwa. Wybacz, jeśli ze sceptycyzmem reagowałam na twoje "wszystko będzie dobrze". Musiałam przejść przez załamanie, żeby potem poczuć, jak dobrze jest żyć. Dziękuję Ci - mimo że cię odpychałam, przychodziłaś dzień po dniu. Dziękuję, że kazałaś mi się ubierać, wstawać z łóżka. Dziękuję, że powtarzałaś: "Rak nie wyrok, jesteś silna, wszystko zniesiesz" i "Zobacz, ja żyję, tobie też się uda".

Te zdania, powtarzane jak mantra, wbiły mi się w głowę. Uwierzyłam w nie. No i miałam Ciebie: najlepszy przykład, że mimo choroby życie trwa dalej. Paradoksalnie to, że miałaś raka, pomogło mi zmierzyć się z moim.

Twoja choroba okazała się dla mnie zbawienna... Pół roku po operacji wróciłam do pracy. Po roku zdecydowałam się na odtworzenie piersi. Zaczęłam razem z Tobą chodzić na spotkania amazonek.

Ale mimo to nadal nie potrafiłam mówić o swojej chorobie. Długo nie opowiadałam o niej znajomym. Do dziś wiele osób z mojego otoczenia nie wie, przez co przeszłam. Tym bardziej Cię podziwiam, że potrafisz dzielić się swoimi doświadczeniami z innymi. Twój numer telefonu krąży wśród znajomych jak telefon zaufania. W każdej chwili jesteś gotowa wysłuchać kogoś, kto właśnie dowiedział się, że ma raka, powiedzieć mu coś krzepiącego.

Dla mnie opowiadanie o swojej chorobie to wciąż ciężkie doświadczenie. Zapewne dlatego, że wciąż podświadomie uciekam od myśli, że jestem chora. Nie chcę też niczyjego współczucia, litości. Mamo...

Nasze drogi przez chorobę są podobne, ale jednocześnie inne. Chcę, żebyś wiedziała, że jesteś dla mnie wzorem, guru. Moją bohaterką. Dzięki chorobie zrozumiałam, jaką wspaniałą jesteś kobietą. Kocham Cię, Mamo!

Kochana Córeczko!

Nigdy nie martwiłam się o siebie. Zawsze o Ciebie. To z myślą o tobie zrobiłam badania genetyczne. Odetchnęłam z ulgą, kiedy okazało się, że nie jestem nosicielką "krzywego" genu, odpowiedzialnego za przenoszenie nowotworu.

Mimo to coś mi podpowiadało, że Ciebie też może to spotkać. Na korytarzach Instytutu Onkologii spotykałam chore na raka matki i córki... Dlatego namawiałam cię na badania, przypominałam o terminach wizyt, marudziłam, że masz regularnie badać piersi.

Widziałam, że czasem cię to irytuje. Powtarzałaś, że wiesz lepiej, co jest ci potrzebne. Kiedy trzy lata temu zadzwoniłaś, żeby umówić się na kawę, wiedziałam, że TO się właśnie stało. Nie musiałaś nic mówić. A jednak miałam nadzieję... "

Przy Tobie nie uroniłam ani jednej łzy, ale potem przepłakałam całą noc. Wstałam silna, przekonana, że obie poradzimy sobie z twoim rakiem. Ja, weteranka, pomogę Ci przejść przez chorobę najbardziej bezboleśnie, jak tylko się da. Najchętniej, gdyby się dało, cały twój ból wzięłabym na siebie...

Nie przypuszczałam, że Twoja choroba okaże się dla mnie tak ciężkim wyzwaniem. Asystowanie przy cierpieniu dziecka jest o wiele cięższe niż własna choroba. Czułam ból porównywalny do tego, jaki przeżywałam, kiedy musiałam powiedzieć ci o wypadku i śmierci Twojego męża. Nie chciałam, żeby tą straszną wiadomość przekazał ci ktoś obcy. Do dziś zastanawiam się, skąd wtedy wzięłam tyle siły...

Małgosiu! Podziwiam Cię za to, że po jego śmierci stanęłaś na nogi. Nauczyłaś się żyć sama, radzić sobie, wspaniale wychowałaś Łukasza. Niewiele kobiet wyszłoby z traumy, którą jest strata męża. Tobie się udało.

Dlatego kiedy spadła na Ciebie wiadomość o chorobie, wierzyłam, że jesteś na tyle twarda, że i z tego wyjdziesz. Owszem, bolało mnie, kiedy osłabiona chemią mówiłaś: "Po co to wszystko? Po co żyć?". Twoje załamanie nie podcinało mi skrzydeł. Wręcz przeciwnie, nabierałam jeszcze więcej siły do walki. Tłumaczyłam: "Wszystko jest do przetrzymania, nawet najcięższa chemioterapia. Przejdziesz przez to, a potem będzie tylko lepiej. Popatrz na mnie. Mnie się udało".

Wtedy, w najcięższych chwilach, byłam wdzięczna za to, że los zesłał na mnie tę samą chorobę. Dzięki temu wiedziałam, co czujesz, wiedziałam, co Cię czeka i co możesz zrobić, by to znieść. Przygotowywałam Cię na cierpienie i na radość dochodzenia do siebie. Byłam z Ciebie taka dumna, kiedy, mimo osłabienia, wstawałaś z łóżka, ubierałaś się, wychodziłaś ze mną na spacer. Wiedziałam, że bezruch Cię zabije. Byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie, kiedy miałaś lepsze dni i witałaś mnie w drzwiach uśmiechem: "Mamo, dziś jest lepiej".

Cieszyłam się, kiedy wyganiałaś mnie do domu: "Kobieto, idź do siebie. Ja sobie poradzę". Dla mnie to był sygnał, że czujesz się lepiej. Szłam, a potem po kryjomu dzwoniłam do Łukasza. Nie zasnęłabym, gdyby nie sprawdził, czy wszystko w porządku.

Wiesz, kiedy byłam najbardziej szczęśliwa? Kiedy zasypiałaś, a ja mogłam siedzieć przy Tobie. Nie myślałam o niczym, tylko o tym, że będzie dobrze. Głaskałam Cię po dłoni i powtarzałam: wyzdrowiejesz, wyzdrowiejesz.

Przekazywałam Ci swoją energię. I wyszłaś z tego. Wiem, że to przede wszystkim Twoja zasługa. Wiem też - mimo że obie idziemy tą samą drogą - każda pokonuje ją w inny sposób.

Ja potrafię mówić o chorobie, dzielić się nią z innymi, Ty swoją historię wolisz trzymać dla siebie. Rozumiem i nie namawiam cię do wylewności. Obserwuję cię podczas spotkań amazonek i widzę, że pod ich wpływem Ty też się zmieniasz.

To mądre kobiety, które wiedzą, że w walce z rakiem ważne jest poczucie wspólnoty. Otwierasz się przed nimi, uczysz mówić o walce z chorobą.

Ostatnio dzięki nim zdecydowałaś się na odtworzenie piersi. Cieszę się, że to zrobiłaś. Wiem, że to dla Ciebie bardzo ważne. Dzięki niej znów jesteś kompletna. Kto wie, może kiedyś i ja się na to zdecyduję? Zabawne, że kiedyś to Ty powiedziałaś mi o spotkaniach amazonek. Namówiłaś mnie do zapisania się do klubu. Potem to ja wciągnęłam cię do grupy.

W naszym życiu wszystko splata się i zapętla.

Małgosiu! Ostatnio powiedziałaś, że gdyby nie ja, nie poradziłabyś sobie z traumą choroby. Nie musisz mi za nic dziękować. To ja dziękuję Ci za to, że pozwoliłaś mi być tak blisko, jak ja nie pozwalałam wam podejść podczas mojej choroby. Czasem trudniej jest przyjąć pomoc i troskę, niż jej odmówić. Kocham Cię, Córeczko.

Elżbieta Turlej

Świat kobiety
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas