Uniwersytet łgania
Czy jest coś złego w tym, że uczymy dzieci kłamać? Zdaniem psychologów - nic.
Klęska pedagogiczna
O, pinda! - pewnego jesiennego popołudnia podczas spaceru po parku moja trzyletnia przyjaciółka Stefania ochrzciła tak obcą, Bogu ducha winną kobietę. Szybkim ruchem przygarnęłam do siebie wtedy te blond kędziorki i próbując podstępnie ratować sytuację, zapytałam z naiwnością: - Chciałaś powiedzieć Kinga, prawda? Ale przymilanie na niewiele się zdało. Stefa świetnie wyczuła moje zakłopotanie i jeszcze bardziej się rozochociła: Pinda, pinda, pinda!!! - wykrzykiwała dzika Indianka w tańcu radości.
Tych, którzy są w posiadaniu dzieci, nie trzeba przekonywać, jakich ekwilibrystyk wymaga osiągnięcie kompromisu w takich sytuacjach. Czy to jest na pewno kompromis? Ostatecznie nakłaniałam nieletnią do małego kłamstewka. Kłamstewka, które pomogłoby nam obu wyjść z opresji z podniesionym czołem...
Witajcie w świecie dorosłych
Z upływem czasu rozgrzeszyłam się za tę naukę fałszywości. Stefania jest bowiem zbyt mała, aby uświadomić sobie, co mówi, i że rani to ludzi. Ja z kolei byłam za bardzo zaskoczona, by wymyślić coś mądrzejszego poza sztuczką z przejęzyczeniem. - Z punktu widzenia społecznego nie była to lekcja kłamstwa, ale lekcja emocji - pociesza mnie psycholog, dr Tomasz Witkowski z Wyższej Szkoły Psychologii Społecznej. - Jeśli dziecko nie potrafi się postawić w sytuacji osoby, której wyrządza krzywdę, nakłanianie go do kłamstwa nie jest niczym złym - zapewnia uczony, który przeprowadził niedawno wśród dzieci pewien interesujący eksperyment. Otóż zapytał on grupę 6-latków, czy ich zdaniem kłamstwo jest złe.
- Dzieci zgodnie odpowiedziały, że jest bardzo złe - opowiada dr Witkowski i ciągnie: - Zapytałem wobec tego, czy da się bez niego żyć. - I tym razem odpowiedź była zgodna, że nie. Tylko jeden chłopczyk odpowiedział, że najwyżej da się kilka dni...
Autor m.in. "Psychologii kłamstwa" przypomina, że ta dziecięca intuicja wobec kłamstwa ma przełożenie np. w poważnych rozważaniach filozoficznych. Wybitny autorytet w dziedzinie moralności, prof. Leszek Kołakowski, zapytany kiedyś, czy możliwe jest funkcjonowanie bez kłamstwa, odpowiedział wprost: - Gdyby ludzie przestali kłamać, na świecie pojawiłoby się mnóstwo chamstwa...
Leczenie kłamstwami
Ale nie tylko o chamstwo tu chodzi. Kłamstwo w coraz większej glorii wkracza również do gabinetów zachodnich terapeutów. Używane jest ono jako forma terapii zarówno przy leczeniu dzieci z zaburzeniami osobowości, jak i autyzmem. Dzieci dotknięte tymi schorzeniami zamykają się w swoim świecie, są aroganckie, często brutalne w kontaktach z otoczeniem. Ich mózgi funkcjonują odmiennie od naszych. Dzieci te trudno nauczyć np. współczucia.
Kłamstwo pomaga im się otworzyć, odblokować. Problem jednak w tym, że nie wszystkim pedagogom ta forma leczenia wydaje się bezpieczna. - Byłbym ostrożny ze stosowaniem takiej terapii - ostrzega dr Dariusz Adamczyk, teolog z Instytutu Edukacji Szkolnej w Akademii Świętokrzyskiej w Kielcach, i wyjaśnia: - Nie poznaliśmy jeszcze skutków ubocznych takiego leczenia. Może się zdarzyć tak, że wyprostujemy dziecku psychikę, ale stworzymy robota, który będzie pozbawiony wszelkiej moralności.
Dr Adamczyk przypomina, że w przeszłości były stosowane już podobne, niekonwencjonalne formy terapii w leczeniu różnych zaburzeń, i że przyniosło to opłakane skutki. - Była taka teoria, by pokazywać ludziom skłonnym do agresji brutalne filmy i gry komputerowe, bo wtedy ich cała agresja zostanie rozładowana przed ekranem i nie będą oni już wyładowywać się na żywych istotach - wyjaśnia teleolog i dodaje: - Okazało się, że jest odwrotnie. Liczba brutalnych napadów wzrosła. Podobnie było z pedofilami, którym pokazywano erotyczne filmy, by rozładować ich napięcie seksualne.
Jakie ta metoda przynosi skutki? - pyta retorycznie naukowiec. - Odpowiedział na to pytanie chyba bardzo wymownie w swoim ostatnim słowie skazany na śmierć pedofil Bundy, który prosił, aby nie karmić dzieci seksem i przemocą, bo następstwa tego są nie do naprawienia.
Od terapii do patologii
O tym, że droga od nauki empatii do zwykłej deprawacji jest niedaleka, przekonał się kiedyś Jurek, ojciec sześcioletniego Maciusia. A było to tak: - Skąd masz tyle cukierków? - mama, zaniepokojona wypchanymi jak u chomika policzkami, zapytała małego synka. Dziecko jeszcze przez chwilę chciwie mełło w buzi słodką paćkę, robiąc przy tym wielkie oczy, a po chwili zmagań z cieknącą z ust śliną odpowiedziało zgodnie z prawdą: - Tata mi dał!
Nastała groźna cisza, którą przerwało szczere wyznanie sześciolatka, który próbował wykręcić się od obiadu: - Dał mi i prosił, abym ci nie mówił, że się mną dzisiaj nie zajmował i nie zagrał ze mną w piłkę, tylko reperował w garażu samochód... Sami przyznacie, że stąd do rozwodu już niedaleka droga.
Jeszcze bliżej miał do celu pewien mieszkaniec Radomia, który mało roztropnie złożył kiedyś swoje losy w ręce dziecka. - Moja żona spotykała kiedyś chłopaka, którego ojciec zabierał na schadzki ze swoją kochanką - śmieje się redakcyjny kolega Tomasz. - Kiedy wracali z takich spotkań do domu, ojciec obsypywał go łakociami, przynaglając: "Nie mów mamie, że byliśmy u cioci...".
Czyżby obaj panowie nie odrobili porządnie lekcji w dzieciństwie i stąd te godne pożałowania historie? - Z kłamstwem jest jak z dynamitem - kwituje dr Witkowski i dodaje: - Wszystko zależy od tego, kto go używa...
Katarzyna Bartman
Tekst pochodzi z gazety