Sekret długowieczności: Dobre życie
- Tak, jak żyjemy wcześniej, tak będzie wyglądała nasza starość. Najważniejsze, żeby pamiętać na każdym etapie życia, że kiedyś nasze błędy zostaną nam wytknięte i w ten czy inny sposób zostaniemy ukarani za podłości, których się dopuściliśmy. Dlatego już w młodości powinniśmy żyć w zgodzie ze swoim sumieniem - by na starość bilans życia był pozytywny - mówi Małgorzata Modrak, pisarka i gerontolog.
Monika Szubrycht, Interia.pl: Napisała pani o sobie: "Urodziłam się z piętnem staruszki". Co to znaczy?
Małgorzata Modrak: Często ludzie pytali mnie, dlaczego osoba tak młoda wybiera pracę ze starszymi. Od dzieciństwa miałam doskonały kontakt z seniorami i niekiedy "podskórnie" czułam się jak staruszka. To zaowocowało tym, że po maturze wybrałam kierunek studiów umożliwiający pracę z osobami starszymi. Jestem gerontologiem, który cały czas stara się kontakty z osobami dojrzałymi przekładać na książki. Jestem zbieraczką opowieści i kolekcjonerką ludzkich historii.
Czym zajmuje się gerontolog?
- Moja praca to odraczanie starości. Gerontolog nie jest zawodem popularnym, zasady pracy nie są określone w żadnym kodeksie, co skutkuje szeroką paletą możliwości pracy z podopiecznym. Bardzo często analizuję i badam biografię. Ludzkie życiorysy okazują się skarbnicą wiedzy. Dzięki nim czerpię wiedzę do badań i tworzę książki oparte na indywidualnych ludzkich historiach. Poza tym prowadzę wśród pacjentów demencyjnych ćwiczenia pamięci, ale też ćwiczenia logopedyczne z osobami, które cierpią na zaburzenia neurologiczne, na przykład po udarach. Prowadzę wśród chorych rehabilitację funkcji poznawczych i całego organizmu. Zajmuję się również biblioterapią i arteterapią oraz prowadzę treningi pamięci na uniwersytetach trzeciego wieku. Realizuję szkolenia dla opiekunów osób starszych i niepełnosprawnych przeciw wypaleniu. To wszystko mieści się w ramach mojej pracy.
Rozumiem, że prowadzi pani zajęcia indywidualne i grupowe.
- Czasami prowadzę spotkania jeden na jeden z pacjentami, którzy wymagają indywidualnego podejścia. Częściej natomiast są to spotkania grupowe np. warsztaty kreatywne lub pamięciowe. Przez trzy lata pracowałam w hospicjum i tam też miałam grupę podopiecznych. Najlepiej spotykać się z pacjentem indywidualnie, bo wtedy można wyłapać problemy niezauważalne podczas pracy zespołowej i rehabilitować pod kątem tychże dysfunkcji. Oczywiście zdarza się też, że to właśnie na zajęciach grupowych uczestnicy otwierają się bardziej. A pewne poza scenariuszowe sytuacje podbudowują całą grupę i pomagają seniorom lepiej poradzić sobie ze swoimi problemami.
Uczy pani osoby starsze, a czego sama uczy się od nich?
- Sędziwi ludzie są skarbnicą wiedzy i doświadczeń. Opowieściami o życiu i swoich porażkach przestrzegają przed błędami, które ja dopiero mogę popełnić. Uczą mnie przede wszystkim szlachetnego życia. Bardzo często są ludźmi doświadczonymi przez los, często w przeszłości wiele wycierpieli. Wielu z nich doświadczyło okrutnych czasów wojny. Zdarza mi się pracować z dziewięćdziesięciolatkami, a nawet z superstulatkami - są to osoby, które przekroczyły wiek 110 lat. Ich opowieści bardzo mnie wzbogacają, w końcu życie nie zawiera się tylko w cywilizacyjnym pędzie, który ogarnia współczesny świat, ale w czymś dużo głębszym i dużo piękniejszym. Seniorzy mają w sobie światło.
Napisała pani kilka książek dotyczących starości. Myślę, że wiele osób poszukuje takich lektur.
- Moją najważniejszą, jak do tej pory, książką jest "Trzeci poziom dojrzałości. Szczęśliwe życie po 60." Opisałam cudownych, szczęśliwych ludzi, którzy uczą jak pięknie i długo żyć. Książka ma niezwykle optymistyczny wydźwięk, bo opisuję w niej historie pozytywnych seniorów, często stulatków, superstulatków, którzy swoim życiem pokazali, jak można dobiec do mety aktywnie, z głową pełną pomysłów, uśmiechem na twarzy i z przekonaniem, że życie jest dobrze przeżyte i ma głębszy sens. W książce znaleźć też można sporo tematów dotyczących rewitalizacji.
To znaczy?
- Rewitalizacja to odmładzanie ludzkiego organizmu - mój naukowy konik. Uwielbiam informacje dotyczące rewitalizacji, czyli sposobów na to, jak skutecznie przedłużać młodość. Chociaż książkę pisałam jeszcze podczas studiów gerontologicznych została dobrze przyjęta. Przez kilka miesięcy była na liście bestselerów wydawnictwa, więc dla mnie, wówczas nieopierzonego gerontologa, była to wielka radość. Ten sukces pokazał mi, że ludzie potrzebują dobrych wzorców i pogodnych staruszków jak śpiewał w Kabarecie Starszych Panów Wiesław Michnikowski. Chociaż Polacy są uznawani za malkontentów, przekaz pozytywnej, dobrej starości spodobał się odbiorcom. Dzięki temu zyskałam mnóstwo kontaktów na uniwersytetach trzeciego wieku. Do dziś jeżdżę z wykładami na temat pozytywnej starości, opisując niezwykłe przykłady stulatków.
Kiedy zaczyna się starość?
- Granica wieku jest bardzo umowna. Według Światowej Organizacji Zdrowia będzie to już 60. rok życia, ale są naukowcy, którzy w zupełnie inny sposób określają granice starości. Może to być np. granica wieku emerytalnego, albo - jak opisywał w badaniach historycznych pewien niemiecki patolog - 45 rok życia. Dla kontrastu podam jeszcze wnioski gerontologów radzieckich, którzy za początek starości uważali 80 r.ż. Myślę, że umowna granica 60 lat w przyszłości zostanie przesunięta. W naszych czasach sześćdziesięciolatek to zazwyczaj osoba pracująca, aktywna, łaknąca życia i przyjemności. Moim zdaniem za kilka lat sześćdziesięciolatka nie będziemy nazywać seniorem, a granica starości przesunie się na późniejsze lata.
Nie ma pani poczucia, że obecnie rozwój nauki i cywilizacji sprawiły, że ludzie starsi cieszą się mniejszym szacunkiem, bo wielu młodym wydaje się, że nie mogą im przekazać adekwatnej do obecnych realiów wiedzy? Żyli w innych czasach, doświadczali innych historii. Wojny nie mamy. Jest zupełnie inaczej.
- Problem ten poruszam w mojej nowej książce "Porozumienie ponad pokoleniami. Rodzinny uniwersytet trzeciego wieku". Piszę tam dosyć szeroko o barierze generacyjnej. Często seniorzy ten sam zarzut mają w stosunku do młodych. Młodzi mówią starym, że nie rozumieją nowoczesności, a starzy młodym, że zamiast szukać kontaktu z drugim człowiekiem zatapiają się w cyberświecie. Co ciekawe, seniorzy mogą z powodzeniem nauczyć się obsługi nowych technologii, często świetnie się nimi posługują. Coraz większym zainteresowaniem wśród ludzi starszych cieszą się portale społecznościowe. Znam osoby niemal stuletnie sięgające po laptopa i buszujące po internecie, ale to są wyjątki. Jest też grupa 50., 60. latków, którzy dopiero będą wchodzić w starość. Oni znakomicie posługują się nowymi technologiami. Tu bariera znika.
- Kiedy odejdzie pokolenie 90- i stulatków, którzy są wycofani w kwestiach technologii, zniknie przepaść, oczywiście tylko ta technologiczna. Nowe pokolenie dziadków będzie swobodnie rozmawiać ze swoimi wnukami przez media społecznościowe. Często słyszę od swoich podopiecznych, że rozmawiają przez skajpa z wnukami mieszkającymi za granicą. Konflikt pokoleń dotyczy barier mentalnych i braku zrozumienia dla drugiej strony. Konserwatyzm seniorów stoi często w opozycji do liberalizmu młodych. To różnice w podejściu do życia są zarzewiem nieporozumień, nie technologie.
Myśli pani o sobie, co będzie robić za 40 lat?
- Często rozmawiam z seniorami na ten temat i mówię im, że chciałabym być taka jak oni. Cały czas aktywna, pogodna i niezależna od bliskich. Często obserwuję sytuację, gdy senior, który staje się uzależniony od swych dorosłych dzieci lub wnuków, traci w życiu autonomię. W tym samym momencie zaczyna podupadać na zdrowiu i niedołężnieć. Kiedy zostaje wykorzeniony ze swego rodzinnego domu i trafia do jakiejś placówki opiekuńczej - obojętnie, czy to jest DPS (Dom Pomocy Społecznej - dop. redakcji), zakład długoterminowy, czy też dom spokojnej starości - następuje szybkie pogorszenie stanu jego zdrowia. Przesiedlenie z rodzinnego gniazda do instytucji rzadko kończy się happy endem. Taki pacjent zazwyczaj w kilka, kilkanaście miesięcy umiera, jego siły witalne gasną. Dlatego chciałabym, by moja starość do końca była aktywna. Chciałabym spełniać swoje plany, dalej pisać książki, uprawiać w miarę możliwości sporty, które teraz uprawiam. Żyć na własną rękę, bez zależności od osób trzecich. I stale zachwycać się pięknem świata.
Czasami jednak zdarzają się sytuacje, kiedy rodzina nie ma wyboru, kiedy osoba starsza nie radzi sobie z codziennymi obowiązkami. Bliscy nie mają wyjścia i przenoszą seniora do miejsca zinstytucjonalizowanego. Nie widzą innego wyjścia - bo czy ono w ogóle istnieje?
- To są bardzo trudne sytuacje. Jeżeli więzi z rodziną nie są moce, takim dorosłym dzieciom dużo łatwiej jest "przekazać" seniora do domu opieki. Wiele razy byłam świadkiem sytuacji, gdy rodzina przenosiła rodzica, bądź jednego z dziadków do hospicjum, nie mówiąc mu, że zostawia go tam na stałe. To były zawsze wielkie dramaty dla pacjentów, myśleli, że jadą do szpitala na krótkie badania, a zostawali w hospicjum do końca życia. To były okrutne sceny, które niejednokrotnie kończyły się depresją pacjentów.
Da się przygotować seniora na taką zmianę?
- Zawsze należy zacząć od spokojnej rozmowy, żeby delikatnie pokazać, że wiele spraw wymyka się seniorowi z rąk, że nie panuje nad swym życiem i trzeba temu w jakiś sposób zaradzić. Wiele rodzin nie decyduje się od razu na opiekę instytucjonalną. Na początek dobra jest opieka domowa. Jeżeli rodzina może sobie pozwolić na taką formę, często współfinansowaną przez ośrodki pomocy społecznej, senior nie przeżywa szoku związanego z wyprowadzką do szpitala lub domu opieki. Opiekunka przychodzi na kilka godzin i wykonuje te czynności, z którymi senior sobie w domu nie radzi. To jest faza przejściowa. Senior ma wtedy poczucie, że powoli musi rezygnować z pewnych aktywności i że nie da sobie rady z samodzielnym dbaniem o dom, posiłki, przyjmowanie leków itd. Opiekuna dba o to, by w domu było ciepło, schludnie, a na stole zawsze czekał ciepły posiłek.
- Po jakimś czasie okazuje się, że opiekunka to za mało, bo senior podupada na zdrowiu, np. doznaje udaru, zawału serca, przestaje być mobilny i wymaga specjalistycznych zabiegów medycznych. Wtedy potrzebna jest już opieka pielęgniarska. Zazwyczaj seniorzy sami zauważają problem i są świadomi, że nie da się go zażegnać dwoma godzinami pracy opiekunki. Część seniorów sama dochodzi do wniosku, że pora na zmiany i specjalistyczny ośrodek, zakład opiekuńczo-leczniczy, dom pomocy społecznej, niekiedy hospicjum w zależności od sytuacji danej osoby. To jest dużo łatwiejsze przejście z jednego etapu do drugiego. Wykorzenienie z domu do placówki opiekuńczej bez konsultacji z chorym zawsze kończy się dramatem.
Poda pani przykład takiego wykorzenienia?
- Mnóstwo, np. placówka medyczna przyjmuje dziadka na oddział, ale nikt już go nie odbiera. Nikt mu też nie powiedział, gdzie go wiozą. Zdarzają się sytuacje, że rodziny oddają seniorów do szpitala, hospicjum czy domu opieki, a potem zmieniają telefon i zostawiała taką osobę na pastwę losu, bez jakiegokolwiek kontaktu z bliskimi. Wszystko zależy od więzów rodzinnych, dlatego w swoich książkach zawsze podkreślam, że budowanie relacji z rodziną jest bardzo ważne. Kiedy przyjdzie starość, rodzina jest naprawdę wielkim wsparciem. Kochająca rodzina, zaangażowana w opiekę, będzie darem z niebios. Jeśli natomiast nie ma więzi, wszystko będzie się kręcić wokół tego, żeby pozbyć się z domu problemu. I tak się bardzo często zdarza w naszych realiach.
To szokujące. Można zostawić rodzica w szpitalu, bądź hospicjum, zmienić numer telefonu, nie pożegnać się?
- Oj, zdarzały się nawet gorsze sytuacje. Pamiętam przypadek z hospicjum, gdy senior zmarł, a rodzina nie chciała go pogrzebać. Nie odbierano telefonów. Nikt nie chciał odebrać ciała krewnego.
Zastanawiam się, jak to jest możliwe, że dzieci, bądź wnuki zachowały się tak okrutnie wobec najbliższej osoby. Czy nie jest tak, że na przykład ktoś, kto był raniony w dzieciństwie, mści się w ten sposób?
- Czasami to rzeczywiście jest kara. Zdarza się, że rodzice odcisnęli tak negatywne piętno na psychice dzieci, że potem dzieci karały ich w ten właśnie sposób. To myślenie ukierunkowane na źle pojęte zadośćuczynienie za stare grzechy: "W dzieciństwie mnie krzywdziłeś, więc na starość odpłacę ci pięknym za nadobne". To jest ewidentna kara za popełnione błędy. Wychowawcze i te późniejsze. Mówi się, że dawne grzechy rzucają długie cienie...
Tak jak my traktujemy swoje dzieci, tak one w przyszłości potraktują nas?
Tak. Bo tak, jak żyjemy wcześniej, tak będzie wyglądała nasza starość. Najważniejsze, żeby pamiętać na każdym etapie życia, że kiedyś nasze błędy zostaną nam wytknięte i w ten czy inny sposób zostaniemy ukarani za podłości, których się dopuściliśmy. Dlatego już w młodości powinniśmy żyć w zgodzie ze swoim sumieniem tak, by na starość bilans życia był pozytywny. Tak naprawdę wszystko po jakimś czasie wraca. Mówi się, że dobra karma wraca - zła również. Seniorzy często opowiadają o swych nienaprostowanych sprawach, które zaprzątają ich myśli i wyciskają łzy. Co ciekawe ludzie długowieczni szczycili się zazwyczaj tym, że żyli dobrze i nikomu nie zaleźli za skórę. Myślę, że to jest sekret długowieczności - dobre życie. Dopiero potem warunki środowiskowe i dobre geny.