Czytajmy etykiety
To uchroni nas np. przed kupieniem cielęcych parówek, bez wiedzy, że jest w nich tylko 5 proc. cielęciny.
Są to dane dotyczące wartości energetycznej i zawartości poszczególnych substancji odżywczych, np. białka, tłuszczu, węglowodanów, błonnika itp. Zwykle wylicza się je dla 100 g lub 100 ml produktu.
Podawany jest wg wagi, w kolejności malejącej. Jeśli np. na 1. miejscu znajduje się cukier, wiadomo, że jest go w danym produkcie najwięcej. Sprawdzajmy, czy np. sok malinowy to sok z malin, czy tylko woda i aromat. A także zawartość procentową składników, np. ile proc. pomidorów jest w zupie pomidorowej czy mięsa drobiowego w wędlinie drobiowej. Na opakowaniu powinna być informacja o ewentualnych alergenach (to np. gluten, mleko, orzechy ziemne, jaja). Ze sztucznymi substancjami dodatkowymi (to m.in. aromaty, barwniki, konserwanty) układ pokarmowy jakoś sobie radzi. Lepiej jednak unikać: acesulfanu K, aspartamu, azotanów i azotynów, E 320 i E 321, bromku potasu, glutaminianu sodu, siarczynu, sztucznych barwników, tartrazyny.
Ta informacja daje pewność, że kupujemy towar dopuszczony do konsumpcji. I ułatwia reklamację.
"Najlepiej spożyć przed..." − do podanej daty żywność zachowuje pełne właściwości, ale po niej też nie zaszkodzi. "Spożyć do" − po podanej dacie pokarm nie nadaje się do spożycia. Ważne jest zalecenie dotyczące miejsca i temp. przechowywania produktu.
Warto ją wziąć pod uwagę przy wyborze, by wiedzieć, jaka jest cena za kilogram.
Ten skrót (z ang. Guideline Daily Amounts) oznacza wskazane dzienne spożycie składników danego produktu. Np. porcja płatków zawierająca 2,8 g błonnika zaspokaja 11 proc. zapotrzebowania na tę substancję.