Reklama

Już nie udaję twardzielki

Edyta zdecydowała się na zabieg usunięcia przepukliny kręgosłupa dopiero wtedy, gdy ból stał się nie do zniesienia. Dziś żałuje, że tak późno, bo przez swój upór sporo się nacierpiała. Przekonuje innych chorych, by nie czekali tak długo jak ona.

Edyta Jaźwiec, dziś 39-letnia trenerka biznesu, zawsze uważała się za okaz zdrowia. - W szpitalu byłam tylko raz, na porodówce, ale poród to przecież nie choroba - śmieje się. Była typem kobiety, która "żadnych wyzwań się nie boi", tzw. twardą babką. Odważną i energiczną. Lubiła się chwalić tym, jaka jest silna. - Przesunąć szafę z segregatorami? Dlaczego nie? A po co wołać facetów?! Na wyprawie szkoleniowej podnieść konar drzewa? A co tam - tak myślałam. Dziś wiem, że sama sobie zaszkodziłam.

Cztery lata temu przeszła operację kręgosłupa i od tego czasu żyje bez bólu. Bólu, który wcześniej towarzyszył jej niemal w każdej sytuacji. - Teraz mogę podnieść najwyżej pięć kilogramów. Ale przynajmniej nic mnie już nie boli. Naprawdę nic a nic.

Reklama

Nie da się żyć z takim bólem!

Te "korzonki" to zawsze był w jej życiu problem. Ale zwykle kończyło się na tygodniu zwolnienia i środkach przeciwbólowych.

Gdy skończyła 34 lata, coraz częściej bolały ją jednak nie tylko "korzonki", lecz także noga. Kiedyś, podczas służbowego wyjazdu miała możliwość skorzystania z masażu w spa. Zdecydowała się na chińską bańkę, bo słyszała, że szybko odchudza. - Zamieniłam się z kolegą, który mówił, że ma chory kręgosłup, a bańka na to szkodzi. Ja oczywiście też miałam chory kręgosłup, ale kompletnie to ignorowałam, bo czułam się przecież zdrowa. Cztery miesiące po tym masażu wylądowałam w szpitalu, ale koszmar zaczął się już kilka dni po tym zabiegu - opowiada.

Bolało jak nigdy. Lekarz. Zwolnienie. Po kolejnym L-4 wróciła do pracy jak zawsze. Tylko jakoś tym razem ból nie przeszedł i chodziła z nim półtora tygodnia. Pojechała też prowadzić szkolenie dla agentów ubezpieczeniowych. I to był moment, kiedy musiała przestać udawać, że panuje nad bólem. - Rano poszłam na salę szkoleniową. Poprosiłam kolegę, żeby zamknął drzwi, i położyłam się na podłodze. Czułam palenie od pośladka do stopy, dziobało mnie pod kolanem - opowiada. Kolega, z którym prowadziła szkolenie, chciał wezwać pogotowie, ale Edyta zrobiła mu awanturę, że wyolbrzymia sprawę, bo jej przecież zaraz przejdzie. Zaproponował, że przynajmniej sam poprowadzi to szkolenie. Ale gdy skończył i zobaczył, że ona wcale nie czuje się lepiej, zadzwonił po karetkę.

Zawieziono ją do szpitala, gdzie zrobiono prześwietlenie, podano przeciwbólowo ketonal w kroplówce i... zalecono lekarza pierwszego kontaktu. Postanowiła wykorzystać firmowy abonament w prywatnej przychodni i zapisała się do ortopedy. Kolejne prześwietlenie. Diagnoza brzmiała: rwa kulszowa, zwyrodnienia w kręgosłupie. Zaproponowano rehabilitację - pole magnetyczne na odcinku lędźwiowym, 10 zabiegów. Chodziła, ale nie pomagało.

Z dnia na dzień robiło się coraz gorzej. Brała coraz więcej środków przeciwbólowych. Nawet w autobusie siedziała z wyprostowaną nogą. W pracy ledwo wytrzymywała na krześle. Kolejne wizyty u kolejnych ortopedów. Kolejne środki przeciwbólowe - ketonal, tramal, mieszanki innych - wydawała na nie ponad 100 złotych miesięcznie. Wciąż brała zwolnienia lekarskie - na tydzień, na 10 dni. Powoli docierało do niej, że musi coś z tym wreszcie zrobić.

Pewnego dnia bolało ją tak bardzo, że siedząc w pracy, odliczała minuty do końca, bo ból był nie do zniesienia. Marzyła o tym, żeby wszyscy wyszli już z biura, żeby mogła wyć z bezradności. Wyć na myśl o tym, że musi przejść odcinek do przystanku tramwajowego, wsiąść do tramwaju, a potem do metra, a następnie iść pieszo przez 10 minut. A w domu nie było przecież lepiej. Odległość od łóżka do łazienki, 10 metrów, była dla niej jak droga na Giewont. Umycie się zabierało jej godzinę. Stała pod prysznicem, namydlała się i wracała na łóżko, płakała 15 minut, nabierała sił i wracała do łazienki, żeby spłukać mydło.

Trzeba usunąć przyczynę

Wreszcie powiedziała sobie: dość. - Poprosiłam kolegę o pomoc w dotarciu do lekarza. Wyłam z bólu, wiedziałam, że sama sobie nie poradzę. Pojechaliśmy na dyżur ortopedyczny. Kolega dowiózł mnie do gabinetu wózkiem inwalidzkim. Gdy lekarz dowiedział się, że chodziła na pole magnetyczne, zażartował, że równie dobrze mogła sobie lampki choinkowe włączyć. Poinformował, że jeśli nie usunie się przyczyny bólu, dojdzie do uszkodzeń kręgosłupa. Wypisał skierowanie do neurologa i na rezonans.

Gdy odebrała wyniki, wiedziała, że jest źle: cztery przepukliny krążków międzykręgowych - największa prawie centymetrowa, naczyniak na kręgosłupie. Ucisk na worek oponowy. Nie chciała już czekać. Natychmiast zgłosiła się do szpitala. Lekarz w szpitalnej izbie przyjęć obejrzał rezonans i powiedział, że w trybie pilnym musi iść na operację. Jeśli się na nią nie zgodzi, to nie tylko będzie ją wciąż bolało, lecz zacznie także kuleć. Miała dość, została więc w szpitalu i czekała na operację, leżąc na łóżku na korytarzu. Była zmęczona i tak przerażona, że aż - jak dziś wspomina - przestawało ją chwilami boleć.

Ale miała też sporo szczęścia, bo leżąc na korytarzu, podsłuchała rozmowę lekarzy, którzy zastanawiali się, czy ta Jaźwiec mogłaby się nadawać do programu. Zainteresowała się, zapytała, o co chodzi. Wyjaśnili, że o program Polskiej Akademii Nauk. Program, w ramach którego pacjentom z przepukliną krążków międzykręgowych podczas operacji pobiera się z kręgosłupa komórki macierzyste. Są one potem oddawane do laboratorium biotechnologii, gdzie mnożą się przez 30 dni, po czym wszczepia się je z powrotem do kręgosłupa. Te komórki mają za zadanie odbudować część dysku, która została wycięta.

Okazało się, że Edyta spełnia kryteria stawiane uczestnikom programu, więc zdecydowała się niemal natychmiast. Operację zrobiono jej po 13 dniach oczekiwania, a już po 17 wypisano do domu. Wycięto jedną przepuklinę, największą, tę, która dawała ucisk, jednocześnie pobrano komórki macierzyste. Już kilka dni po zabiegu poczuła się lepiej. Powoli dochodziła do siebie.

Miesiąc po pierwszej operacji miała zabieg wszczepienia komórek macierzystych. Pamięta to dokładnie, bo zabieg wykonywany jest w znieczuleniu miejscowym. - Olbrzymia igła wbijała się w mój kręgosłup. Dokładnie 11 razy. Widziałam to na monitorze. Bolało i w trakcie, i po. Ale tylko przez dwa dni. A potem jak ręką odjął.

Namawiam na operację

Trafiła na rehabilitację, nosiła pas ortopedyczny, ale ból przestał jej dokuczać. Czuła się jak w raju. W końcu mogła normalnie żyć. Chodzić, siedzieć, leżeć. Dostała zalecenia: nie dźwigać więcej niż kilogram, po roku nie więcej niż pięć. Nie wykonywać ruchów rotacyjnych, czyli przekręcać i odwracać całym ciałem, przy schylaniu koniecznie kucać. No i żadnych chińskich baniek, uwaga na masaże - mogą zaszkodzić!

Zalecono pływanie, zero tenisa czy innych sportów, które są kontuzyjne. Powoli wracała do siebie. - Bardzo uważałam, bo nie chciałam, by ten koszmar wrócił. Prawda jest taka, że podczas ostatnich miesięcy przed operacją czułam się, jakby zmieniono mi tożsamość. Ból zabrał mi moje życie. Ja, towarzyska osoba, izolowałam się i zamykałam w domu. Gdyby to potrwało dłużej, wpadłabym w depresję - wspomina.

Mówi też, że te tygodnie cierpienia uwrażliwiły ją na ból innych ludzi. Dziś zawsze zatrzyma się, kiedy widzi, że idzie ktoś pochylony albo jedzie na wózku. Zdarza jej się zagadać o kręgosłupie w pociągu, w kolejce w sklepie. Kiedy słyszy, że ludzie mają podobny problem, namawia ich na operację. I widzi, jak bardzo większość z nich się takich zabiegów obawia. I boi lekarzy w ogóle. Zamiast poszukać dobrego ortopedy, chodzą po - jak to nazywa - magikach: szamanach, zielarzach, kręgarzach, różdżkarzach.

Jakie jest jej życie po operacji? Na pewno lepsze niż to przed nią. Edyta jest pod stałą opieką ortopedy, ale żyje normalnie, pracuje bez problemu, tańczy na imprezach, czasem nosi nawet szpilki, ale rzadko, bo wie, że nie powinna. Bywa nawet, że zapomina, że nie jest w pełni sprawna i na przykład przesunie łóżko. Ale to wypadki przy pracy, bo doskonale wie, że dbanie o kręgosłup to dla niej podstawa. - Na przykład na zakupy chodzę z wózeczkiem. Nie udaję już takiej twardzielki - mówi Edyta.

Joanna Laskowska

Olivia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy