Reklama

Światowy Dzień Walki z Otyłością

Walczysz – tracisz energię. Każda bitwa, każda wojna, każda walka sieje spustoszenie, również ta wygrana. Słowa mają moc, a nasze myśli determinują jakość naszego życia.

Być może wielu, być może większość pokiwa głową z politowaniem, że też można się na takich detalach koncentrować. Nadal pozostanę na stanowisku, że warto. Wolę wspierać działania mające na celu poprawę stanu zdrowia i promowanie świadomego odżywiania niż z czymkolwiek i kimkolwiek walczyć.  

Mieczem wojujesz, od miecza...

Wszyscy wiemy, jaki jest finał tego przysłowia. Ile znacie osób ze swojego najbliższego otoczenia, które całe życie walczą z otyłością i permanentnie przechodzą na dietę?

Reklama

Jedzenie oprócz funkcji odżywiania organizmu ma bardzo ważną funkcję hedonistyczną. Kto nie odczuwa przyjemności w trakcie jedzenia, pozbawia się gigantycznej porcji radości z życia. Znam takich osób bardzo dużo. Sama do nich należałam. Wiem, co to oznacza - nie z książki, a z autopsji. Sięgasz po cokolwiek i przeliczasz w głowie: Ile ja po tym przytyję!? A może dziś nie zjem kolacji, może daruję sobie jedzenie od tej magicznej osiemnastej!?

Jaki to miało u mnie finał? Z wilczym apetytem pożerałam niemal całą lodówkę około dwudziestej trzeciej. Szłam spać z poczuciem winy, zażenowana własną niedoskonałością. Źle spałam, źle trawiłam, źle o sobie myślałam i źle wyglądałam. Przykleiło mi się zupełnie zbędnych trzynaście kilogramów, które najbardziej ciążyły mojej duszy, choć jak patrzę na zdjęcia, to urody mi nie dodawały.  

Odżywianie to nie jest kalka cudzego modelu żywienia, tak, jak moje życie nie jest kopią żadnego innego. Jestem dietetykiem - zdobyłam ten dyplom głównie po to, żeby pomóc sobie. Nieskutecznie przez kilka lat szukałam pomocy i nie trafiłam na kogoś, kto by mi pomógł patrzeć na ciało i duszę holistycznie.

Nasz świat jest w naszej głowie. To nie okoliczności determinują sposób, w jaki go widzimy, ale to, co my sami myślimy o sobie. Innych widzimy jako odbicie tego, co mamy w sercu i w głowie.  

Niezbyt dobrze myślałam o sobie. Stres i frustracje zajadałam masą zbędnego - wstyd się przyznać - śmieciowego jedzenia. Udało mi się przerwać to błędne koło. Udało mi się, bo przyjęłam w końcu do wiadomości, że nie muszę być idealna, że rozmiar 36 nie jest jedyny i dedykowany dla wszystkich.

Przestałam się obsesyjnie ważyć i zaczęłam z głową jeść. Regularnie, stopniowo w coraz mniejszych porcjach. Zadziałało. To nie jest fizyka kwantowa, to jest tak banalnie i dziecinnie proste, że aż śmieszne. Siedem lat temu i trzynaście kilogramów temu czułam się zdecydowanie gorzej niż dziś.  

Myślenie przede wszystkim

Czego chciałabym życzyć innym, borykającym się z podobnymi problemami? Siły do szukania zdrowszej opcji na życie. Wytrwałości i wyrozumiałości do popełnianych błędów i naszej zwykłej ludzkiej ułomności. Proponuję zarzucić szablony, miary i wagi. Chyba urodziłam się z organicznym wstrętem do bezrefleksyjnego przyjmowania z góry narzuconych rozwiązań. Dla mnie życie z linijką - odmierzanie długości ogórka i przeliczanie ilości rzodkiewek - byłoby koszmarem. Nigdy nie dałam się w to wkręcić.

Przykro mi kiedy słucham kolejnych relacji tych, którzy "połknęli haczyk". Ten model na życie rzadko się sprawdza, bo nie czuję się uprawniona zawyrokować, że nigdy.

Waga nie jest wyrocznią, a życie to nie liczby. Życie to emocje.  


Ewa Koza, mamsmak.com      

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: odchudzanie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy