Szczere wyznania młodego psychiatry o tajnikach pracy na oddziale szpitalnym
Psychiatrów nazywa się czasem specjalistami od człowieczeństwa – ale co, jeśli na początku swojej zawodowej drogi adepci czują czasem, że nie ogarniają sami siebie? Zapiski Adama Sterna to niezwykle szczera i prawdziwa opowieść o trudnej drodze do bycia psychiatrą. O ogromnej odpowiedzialności, jaką biorą na siebie lekarze tej specjalizacji. O tym, że często nie idzie nam tak, jak byśmy chcieli – i że nikt nie jest od tego wolny.
Poświęcenie, determinacja i... kompletne zagubienie - jak młody stażysta staje się pełnoprawnym psychiatrą? Przejmujące zapiski młodego psychiatry ze stażu w Harvard Medical School. Dramatyczne, pełne emocji, ale i często humorystyczne historie z oddziału psychiatrycznego. Portrety pacjentów i opisy intrygujących przypadków. Przeczytaj fragment książki Adama Sterna "Z pamiętnika początkującego psychiatry", która ukazała się nakładem wydawnictwa Insignis.
Zobacz także: Polska psychiatria ma swoje słowo-klucz. Brzmi ono "BRAK"
***
To minie i wszystko będzie dobrze
Z odległości metra wyglądała na martwą. A jeśli faktycznie nie żyła? Co miałbym zrobić? To był mój pierwszy dzień konsultacji na neurologii i byłem potwornie zagubiony. Świeżo wyprasowany biały fartuch wydawał się ważyć tonę, dłonie przez cały czas miałem spocone. Zastanawiałem się, czy nadszedł właśnie dzień, w którym wielka przygoda na Harvardzie skończy się z hukiem w wyniku odkrycia mojego ewidentnego braku umiejętności medycznych. Każde z nas rozpoczynało pierwszy rok szkolenia na innym oddziale. Po tygodniu zajęć wprowadzających zostałem przydzielony na neurologię, na której każdy stażysta musi spędzić dwa miesiące. W poniedziałkowy poranek szefowa poprosiła mnie o zbadanie starszej kobiety, która przeżyła epizod asystolii - jej serce zatrzymało się na kilka minut - po czym udało się ją przywrócić do jakiejś formy życia. Lekarze zwrócili się do oddziału neurologicznego z prośbą o ocenę, czy u pacjentki nastąpiła śmierć mózgu.
Nie bardzo wiedziałem, jak to zrobić, ale ratowały mnie dobre chęci i świadomość, że szpitale na ogół mają dostęp do wielu specjalistycznych serwisów internetowych, które mogą udzielić mi wskazówek, jak określić, czy nastąpiła śmierć mózgu. Zalogowałem się do bazy danych o nazwie UpToDate i dowiedziałem, co muszę zrobić, by się dowiedzieć, czy mózg wykazuje jakąś aktywność. Nim ruszyliśmy na obchód, przez niemal godzinę bez żadnego wsparcia starałem się rozszyfrować przedstawione w bazie wytyczne. Ostrożnie zbliżyłem się do leżącego nieruchomo na OIOM-ie ciała.
Jarzeniówki świeciły tak mocno, że miałem ochotę zasłonić oczy. W pobliżu nie było nikogo, choć dzwonki i piski otaczających mnie urządzeń mogły od biedy uchodzić za towarzystwo. Pacjentka otrzymywała przez kroplówkę zimne płyny mające obniżać temperaturę ciała. Jej skóra była lodowata. Przyjrzałem się dokładniej. Nadal wyglądała na martwą. Miałem właśnie rozpocząć badanie, gdy do sali wparowała ekipa z oddziału. - O, pan z neurologii? Świetnie! Dzięki za przyjście - powiedział szef. - Ależ nie - wybąkałem. - Jestem tylko stażystą. - Stażysta? To pański pierwszy dzień? Mój drogi, proszę to mówić z dumą! Jest pan teraz lekarzem!
Wracamy za dwadzieścia minut. Proszę wpisać swoje ustalenia w karcie pacjentki. Ruszyli na dalszy obchód, a ja wróciłem do oględzin. Pochyliłem się nad pacjentką i próbowałem zmierzyć puls na szyi, czując na ręce jej zimny oddech. Puls okazał się silniejszy, niż się spodziewałem. Następnie wkładałem palce w jej otwarte dłonie, a ona odruchowo je zaciskała. Kiedy unosiłem jej powieki i obracałem głowę z boku na bok, wzrok wędrował w przeciwną stronę. Według UpToDate był to dobry znak.
Ku własnemu zdziwieniu przedstawiłem się na głos, po raz pierwszy jako doktor Stern. Przeprosiłem za to, że muszę poświecić jej w oczy, i omal nie podskoczyłem pod sufit na widok normalnych reakcji źrenic. Kiedy ucisnąłem koniuszek palca, staruszka się wzdrygnęła. Znów przeprosiłem. Znalazłem odpowiedź: wszystko wskazywało na to, że u żadnego z nas nie nastąpiła jeszcze śmierć mózgu.
Po napisaniu notatki w karcie niemartwej kobiety udałem się do kolejnej pacjentki, którą przywieziono do szpitala z czymś o nazwie przejściowa amnezja globalna - rzadkim, zwykle niegroźnym zaburzeniem, wskutek którego mózg spontanicznie traci na pewien czas zdolność tworzenia nowych wspomnień. Przeprowadziłem z nią wnikliwą, jak mi się zdawało, rozmowę na temat jej wychowania, małżeństwa i pracy, której nienawidziła, po czym wyszedłem z sali po młotek neurologiczny. Kiedy wróciłem, było tak, jakby widziała mnie po raz pierwszy: przedstawiła się i zaczęła mi wyjaśniać, że nie ma pojęcia, dlaczego znalazła się w szpitalu. Jej mąż wskazał kartkę, na której napisano:
Jesteś w szpitalu, bo masz problemy z pamięcią. To minie. Wszystko będzie dobrze.
Zafascynowała mnie ta interakcja. Była jak scena z Memento, tyle że nieobciążona morderstwem i tragedią. W ciągu następnych godzin mózg kobiety wyleczył się bez mojej pomocy. Podobnie jak w przypadku przemijających napadów padaczki czy migren, po prostu się zresetował. Z ulgą przyjąłem fakt, że moja bezużyteczność nie zaszkodziła zdrowiu pacjentki. Reszta dnia zmieniła się w niewyraźną plamę, przez którą przemknąłem na adrenalinie euforii, że oto wreszcie jestem prawdziwym lekarzem. Mocno odczuwałem syndrom uzurpatora, który towarzyszy wszystkim początkującym lekarzom, ale silniejsze były duma i zapał, z jakimi przystępowałem do każdego zadania.
Przeprowadziłem jeszcze trzy konsultacje: osoby z podejrzeniem udaru, osoby uderzonej w głowę przez spadającą gałąź oraz osoby ze stwardnieniem zanikowym bocznym (SLA), u której postępująca choroba spowodowała trudności z oddychaniem. Miałem wrażenie, że jakimś cudem udało mi się nawiązać kontakt z każdym z pacjentów, choć w jednym przypadku spotkała mnie przykra niespodzianka. Pacjent z SLA miał założoną rurkę tracheostomijną, która miała mu pomagać w oddychaniu, ale nie była prawidłowo zamknięta.
Los chciał, że podczas badania wykaszlał wydzielinę, która przeleciała przez pokój i wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu wylądowała na moich ustach i brodzie. Przeprosiłem w popłochu i szybko obmyłem te miejsca, po czym poprosiłem pielęgniarki o mydło i płyn do płukania ust. Przekonany, że właśnie złapałem HIV, zapalenie wątroby typu B i ebolę za jednym zamachem, wyjaśniłem jednej z nich, co się stało. Myślałem, że każe mi natychmiast iść do działu BHP, który spryska mnie wszelkimi możliwymi środkami ochronnymi, ale ona tylko wzruszyła ramionami. - Ryzyko zawodowe, mój drogi.
Prawdopodobnie powinienem był jednak tam pójść, ale nie miałem dowodów na obecność u pacjenta chorób zakaźnych, za to pozostawało mi dużo do zrobienia. Nie chcąc wyglądać jak uczeń podstawówki idący do higienistki z bólem brzucha, postanowiłem dzielnie kontynuować pracę. O osiemnastej przebrałem się z odzieży roboczej w luźny komplet lekarski i ruszyłem w stronę zamkniętego oddziału psychiatrycznego na 4 South. Choć odbywałem staż na neurologii, miałem nocny dyżur na psychiatrii, a ponieważ był to mój pierwszy nocny dyżur, musiałem zostać wprowadzony w tajniki tej pracy przez starszą rezydentkę czuwającą nad stażystami. Ku mojej uldze okazała się nią znana mi już Rebecca, opiekunka naszej grupy.
Gdy zgodnie z ustaleniami spotkaliśmy się przed wejściem na oddział, zaskoczyła mnie, przytulając na powitanie. - Będzie ci to potrzebne - powiedziała, po czym zaczęła dokładnie opisywać zasady funkcjonowania zamkniętego oddziału psychiatrycznego: - Kiedy masz nocny dyżur, wszyscy tylko patrzą, jak by cię wykorzystać. Mogą cię skrzywdzić. Potrzebujesz zbroi przeciwko nim. Ja na przykład lubię sobie wyobrażać, że noszę niewidzialny kapelusz z wystawionymi środkowymi palcami z każdej strony. - Hmm. Chyba masz syndrom wypalenia - odparłem. Położyła mi dłoń na ramieniu i rzekła: - Cóż za przenikliwość, doktorze Stern!
***
Zobacz także: Przemilczane piekło. Dramat pacjentów psychiatrii dziecięcej