Wpływ pandemii na zdrowie psychiczne Polaków
„Ograniczenie kontaktów społecznych jest jak życie w atmosferze, w której jest mniejsze stężenie tlenu. Potrzebujemy ich do wymiany myśli, emocji i wzajemnego wspierania się” – mówi psychiatra i psychoterapeuta z Centrum Dobrej Terapii w Krakowie, Paweł Brudkiewicz.
Ewa Koza, Interia.pl: Pandemia trwa w Polsce już wiele miesięcy i według specjalistów nie jesteśmy na etapie zażegnywania problemu. Jak wielomiesięczny stres związany z izolacją i możliwością zachorowania na COVID-19 wpływa na zdrowie psychiczne Polaków?
Paweł Brudkiewicz: Z naszej praktyki klinicznej, ale też ze wstępnych badań naukowych, wynika, że pandemia, izolacja, kwarantanna i wtórne zagrożenia związane z pandemia, czyli oznaki kryzysu ekonomicznego, wpływają niekorzystnie na zdrowie psychiczne ludzi na całym świecie. Obserwujemy większa liczbę pacjentów, co w dominującej części wynika z kwarantanny, izolacji, przedłużającego się stanu zagrożenia, ale również z mniejszej dostępności części specjalistów, którzy musieli zacząć działać w innym trybie. Dlatego pacjentów z różnymi problemami przybywa. Ten wzrost obserwujemy nieprzerwanie od maja.
Obserwuje pan nasilenie objawów u pacjentów, którzy już się leczyli czy przychodzą nowi?
- Zacznę przewrotnie: na początku pandemii niektórzy z moich pacjentów poczuli się lepiej. Były wśród nich osoby cierpiące na fobię społeczną, które mogły wreszcie poprzestać na swoim introwertyzmie i nie musiały się eksponować na kontakty społeczne w nadmiarze, a nawet w ogóle. Poprawa samopoczucia obserwowana była również wśród pacjentów z nerwicą natręctw, czyli zaburzeniem obsesyjno-kompulsyjnym, którzy zobaczyli, że cały świat, tak jak oni, kilkanaście razy dziennie myje ręce. To oczywiście margines problemu, długofalowo również dla nich ta sytuacja nie będzie korzystna.
- Obserwujemy natomiast pogorszenie parametrów zdrowia psychicznego u naszych pacjentów, leczonych i konsultowanych w przeszłości. Przybywają też nowe osoby, u których problemy rozwinęły się w trakcie trwania kwarantanny po raz pierwszy.
Co jest ich największym problemem?
- Niewątpliwie bardzo nasiliły się lęki. Zarówno u dotychczasowych pacjentów, jak i u osób, które miały predyspozycje lękowe poniżej progu rozpoznania zaburzenia psychicznego. To, co się działo od marca: nieustanne informacje o narastającym stanie zagrożenia, niepewność i chaos w ich zakresie, nie mieliśmy i nadal nie mamy w pełni spójnych informacji, sprzyjało nasileniu lękowości jako takiej. Pamiętam, że też bardziej się bałem i zastanawiałem się do czego to wszystko zmierza, czym się skończy. Stąd moje pełne zrozumienie dla osób, które mają mniejszą odporność psychiczną albo były jeszcze bardziej narażone na stres i doszło u nich do rozwinięcia się czy pogłębienia zaburzeń lękowych o różnej postaci.
- Nasiliły się też objawy depresyjne. To dotyczy głównie naszych wcześniejszych pacjentów, ale też osób, u których rozwinęły się objawy depresyjne jako konsekwencja przedłużającego się lęku, izolacji społecznej, a także jako wynik obecnych i spodziewanych zagrożeń ekonomicznych. Sporo osób straciło pracę. Utrata pracy w takiej perspektywie, po okresie przewlekłego poczucia zagrożenia i bez jasnej perspektywy rozwiązania swoich problemów, jest czynnikiem lękorodnym.
- Obserwujemy pacjentów z nasileniem zaburzeń snu. Można to zrozumieć: mniejsza aktywność ruchowa, więcej czasu spędzanego w domu, w zamkniętej przestrzeni, więcej alkoholu, więcej mediów i przewlekły stres - to wszystko czynnik ryzyka rozwinięcia zaburzeń snu.
Częściej pojawiają się też pacjenci z problemem alkoholowym?
- Osoby, u których narosły problemy z nadużywaniem substancji psychoaktywnych, to kolejna grupa pacjentów. W naszej populacji to głównie alkohol i marihuana. Wszyscy słyszeliśmy wiadomości o boomie w przemyśle alkoholowym - sprzedaż alkoholu na całym świecie wzrosła. W sieci krążyły memy o imprezach robionych przez Skype. Dla wielu osób mogła to być jakaś odskocznia, wiele straciło jednak kontrolę nad substancjami psychoaktywnymi.
- Jest też szeroka grupa problemów, z którymi spotykają się terapeuci zajmujący się rodzinami, a wśród nich eskalacja problemów rodzinnych, relacyjnych, partnerskich oraz nasilenie problemów wśród dzieci i osób nastoletnich.
W społeczeństwie można zaobserwować skrajne postawy dotyczące koronawirusa: od przesadzonej precyzji w przestrzeganiu zasad zawiązanych z pandemią, po zupełną ich ignorancję, negowanie istnienia wirusa i szukanie teorii spiskowych. Mówił pan o pacjentach wysokolękowych, a czy w gabinecie pojawiają się przedstawiciele drugiej grupy?
- Polaryzacja społeczna jest narastającą cechą naszej kultury. Myślę, że media społecznościowe tworząc bańki informacyjne, w których siedzimy i w których docierają do nas tylko te informacje, które pierwotnie nas interesowały, przyczyniają się do nasilenia polaryzacji społecznej. Nie obserwujemy, żeby osoby negujące pandemie, czy fakt istnienia koronawirusa częściej były pacjentami psychiatrycznymi. Nie wydaje mi się też, żeby były one obciążone większym ryzykiem rozwinięcia się zaburzeń psychicznych. Myślę, że dla wielu z nich to jest jeden ze sposobów radzenia sobie w tej sytuacji. Takie wyparcie czy zaprzeczenie to psychologiczne mechanizmy obronne, które nas chronią przed dekompensacją psychiczną.
- Miejmy również świadomość, że żyjemy w innym kraju niż Szwecja, gdzie społeczeństwo dostaje jasne, klarowne komunikaty i to jeszcze uzasadnione przez grupy eksperckie. W Polsce, niestety, te komunikaty były, i nadal są, niejasne i sprzeczne, co mogło podważać autorytet ekspertów czy władzy i skłaniać do szukania sobie różnych wytłumaczeń, które człowiekowi uzasadniały i wyjaśniały to, co się dzieje. Jedni są na to bardziej podatni, inni mniej. Niektórzy popadają z kolei w drugą skrajność, że czeka nas kataklizm i kompletna dezorganizacja. Myślę, że to jest cecha współczesnego społeczeństwa. Sądzę, że ani jeden, ani drugi scenariusz się nie zrealizuje. Obserwuję wśród pacjentów, których spotykam, narastającą adaptację psychologiczną. Większość pacjentów mówi: "OK, jest epidemia, są takie i takie zagrożenia. Staram się przestrzegać zaleceń, ale jakoś trzeba żyć."
To w końcu optymistyczne.
- Tak, i do przyjmowania takiej postawy zachęcam. Do szukania informacji źródłowych w ośrodkach eksperckich, a nie w krążących po mediach społecznościowych memach, które albo negują pandemię i ją wyśmiewają, albo wyolbrzymiają do stanu zbliżającej się katastrofy.
Jak konieczność zachowania dystansu społecznego wpływa na relacje międzyludzkie?
- Posłużę się przykładem z mojej pracy. Do marca z większością pacjentów witałem się przez podanie ręki, teraz witamy się zachowując odległość i wykonując ukłon. Żartem mówię wtedy, że witamy się po japońsku. Ludzie są zdezorientowani, ale adaptują się. Niewykluczone, że wirus zmutuje i dystans społeczny nie będzie potrzebny. Może się okazać, że będzie szczepionka i poziom bezpieczeństwa wzrośnie. Wydaje mi się jednak, że pewne zmiany mogą być trwałe i niektórym trudno będzie odzyskać zaufanie do bliskiego kontaktu społecznego.
- Zauważmy, że ten medal ma też drugą stronę. Izolacja w trakcie kwarantanny zmusiła wiele osób do spędzania czasu z mniej lub bardziej bliskimi osobami przez tak długi czas, jakiego oni sobie wcześniej nie wyobrażali. Obserwowałem relacje, które świetnie wpłynęły na stosunki w rodzinie, pozwoliły je zacieśnić. Równocześnie widzimy, że pewne napięcia i konflikty, wcześniej niewypowiedziane, zaczęły wypływać na wierzch. W niektórych związkach doprowadziło to do jawnych kryzysów, a nawet rozstań.
- Zobaczymy, jak długo będzie trwał ten stan mniejszego, czy większego zagrożenia, z nakazami, co do dystansu społecznego. Przecież kiedy wyjdziemy na miasto widzimy, że wiele osób się spotyka. Obserwujemy relacje ze stadionów piłkarskich, na których kibicowało kilkadziesiąt tysięcy osób. Zaczynają się odbywać koncerty. Myślę równocześnie, że jeśli rozrzedzą się tłumy, z którym przed pandemią mieliśmy w wielu miejscach do czynienia, może to być korzystny skutek obecnej sytuacji. Przecież przebywanie w tłumie w niektórych sytuacjach też nie jest zdrowe, ani fizycznie, ani psychicznie. Możemy mieć zarówno pozytywne, jak i negatywne efekty.
***Zobacz także***
Co wśród pańskich pacjentów jest największym obciążeniem dla zdrowia psychicznego?
- Tutaj jest dość wyraźne różnicowanie wiekowe. Problem związany z zagrożeniami ekonomicznymi częściej jest obserwowany w grupach ludzi w wieku 30, 40 i 50 lat. Mam wrażenie, że młodsi, którzy stracili pracę, albo mają niejasną perspektywę w zakresie zarobków, psychicznie trochę lepiej się adaptują. Mają mniej do stracenia, nie mają kredytów ani rodziny na utrzymaniu. Starsze osoby, na przykład emeryci, często są zabezpieczone. Natomiast te dwie populacje: osób młodszych (mniej niż 30 lat - przyp. red.) i osób starszych (więcej niż 50 lat - przyp. red.) ponoszą prawdopodobnie więcej niekorzystnych konsekwencji związanych z izolacją społeczną.
- Wśród młodszej i starszej młodzieży pojawiają się problemy związane z faktem, że przez kilka tygodni czy miesięcy mieli, albo nadal mają, ograniczone kontakty społeczne. To jak życie w atmosferze, w której jest mniejsze stężenie tlenu. Potrzebujemy ich do wymiany myśli, emocji i do wzajemnego wspierania się. Druga grupa to osoby starsze, które z jednej strony trochę lepiej się adaptowały do wymogów kwarantanny niż 30-40latkowie. Osoby w wieku 60, 70 czy 80 lat doświadczyły już niejednego zagrożenia w życiu. Pamiętają wojnę, stan wojenny, kryzysy ekonomiczne, ale z drugiej strony w gwałtowny i niespodziewany sposób zostały mniej lub bardziej odcięte od otoczenia.
- Pamiętam starszą panią, która chodziła z koleżankami na spacery - zarówno dla zdrowia, jak i w celach towarzyskich. W pewnym momencie została sama, bo koleżanki się pozamykały w domach. Ona, na szczęście, utrzymywała tę aktywność fizyczną i dużo lepiej zniosła sytuację niż koleżanki, które z niej zrezygnowały.
Jednak również ta pani była zmuszona wszystko zawiesić na kilka tygodni. Czy po czasie twardego lockdownu pacjentów gwałtownie przybyło?
- W okresie lokdownu mieliśmy trochę mniej pacjentów. Nie wszyscy wiedzieli, że pracujemy. Później przychodzili w pogorszeniu, bo na przykład skończyły im się leki. Myśmy cały czas pracowali: w gabinecie, przyjmując osoby po wywiadzie epidemiologicznym, ale byliśmy też dostępni telefonicznie i przez Internet. Pacjentów przychodziło niewielu, w przychodni zwykle była recepcjonistka i kilku specjalistów. To był etap szoku dla wszystkich. Po okresie zamknięcia pacjentów zaczęło przybywać i wciąż przybywa. Ludzie się adaptują, pacjenci oswoili się z technologiami. Wiele wizyt nie wymaga kontaktu bezpośredniego. Jeśli znamy dobrze pacjenta, czuje się on względnie dobrze i potrzebuje przedłużenia leczenia, taką wizytę możemy zrealizować zdalnie.
Rozmawiamy o sytuacji ze strony pacjentów, a który z momentów był najtrudniejszy dla specjalistów?
- Wskazałbym dwa. Pierwszy to początek izolacji. Sytuacja rozegrała się dosłownie w kilkadziesiąt godzin. Dla nas to było bardzo duże zaskoczenie. Nie wiedzieliśmy czy możemy przyjechać do przychodni, jak się mamy zachowywać. Na szczęście wygrał zdrowy rozsądek lekarski. Nie możemy przecież poprzestawać na obawach i niejasnościach. Jesteśmy po to, żeby pomagać. Zaraz potem musieliśmy się w trybie kilkunastogodzinnym przestawić na różne narzędzia elektroniczne. Sytuacje bywały momentami humorystyczne. Używałem Skype, udzielałem porad telefonicznych, jednak w pewnym momencie pacjentka, pięć minut przed wizytą, poinformowała, że może rozmawiać tylko przez WhatsAppa. Musiałem szybko zainstalować sobie ten komunikator, wstępnie go opanować i przeprowadzić telewizytę. To było dla nas wszystkich duże wyzwanie. Mieliśmy komunikatory na komputerze, prywatnej komórce i służbowym telefonie. Jednocześnie borykaliśmy się ze stresem jak pracować, jak często odkażać ręce. Dość szybko się zaadaptowaliśmy i wtedy pojawiła się druga trudność. Wchodziliśmy do przychodni, w której nikogo nie było. Stworzyliśmy więc na jednym z komunikatorów grupę, pod nazwą Wirtualny pokój socjalny. Dzięki temu, pracując z różnych miejsc, kontaktowaliśmy się ze sobą, rozmawialiśmy, żartowaliśmy, rozładowywaliśmy napięcie, żeby jednak choć trochę być razem.
- Drugi trudny okres mamy teraz. Jest bardzo dużo pacjentów, bardzo dużo osób potrzebujących pomocy, natomiast czas każdego specjalisty jest ograniczony. Problem, z którym się dziś mierzymy, to jak zapewnić pomoc wszystkim, którzy jej potrzebują.
Co poza farmakoterapią, o ile jest konieczna, zaleca pan swoim pacjentom dla lepszego funkcjonowania w trakcie pandemii?
- Prawie zawsze, czy wręcz zawsze, wskazane są zmiany w stylu życia. Bardzo ważna jest regularna aktywność ruchowa, co nie tylko poprawia funkcjonowanie naszej psychiki, ale też korzystnie wpływa na odporność. To, czego brakuje w komunikatach ze strony władz i autorytetów, to zachęcania ludzi do naturalnego wzmacniania odporności. Obok aktywności konieczne jest wydłużenie snu, jeśli jest on zbyt krótki. 5-6 godzin to jest za mało, 7 godzin to dolna granica. Powinniśmy dążyć do tego, żeby spać 8 godzin, bo dzięki temu zmniejszamy ryzyko wystąpienia problemów psychicznych, a także poprawi się nasza odporność. Trzecim zaleceniem w zakresie zdrowego stylu życia jest zdrowe odżywianie. Dobrze regularnie jeść produkty wartościowe dietetycznie, nie przejadać się. Klasyczne zalecenia z zakresu zdrowej diety: więcej warzyw i owoców, więcej roślin strączkowych, a mniej mięsa i mniej słodyczy. Kolejne zalecenie dotyczy nienadużywania substancji psychoaktywnych. Ważne jest oczywiście dbanie o kontakty i unikanie skrajnego, nazwijmy to, izolacjonizmu społecznego. Warto się spotykać, z zachowaniem reguł bezpieczeństwa.
Lek. Paweł Brudkiewicz - specjalista psychiatra, psychoterapeuta. Redaktor Naczelny czasopisma specjalistycznego "Medycyna Praktyczna - Psychiatria". Członek stowarzyszeń naukowych: Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego (PTP) oraz European Network Adult ADHD (ENAA).
***Zobacz także***