Reklama

Zły bliźniak efektu placebo

O efekcie placebo słyszał chyba każdy. Mało kto jednak wie, że ma on swojego mrocznego brata bliźniaka, który jest jego przeciwieństwem. To przez niego zamartwiamy się na śmierć, a czytanie ulotek leków może wpędzić nas do grobu. Zły brat nazywa się nocebo.

Wiara czyni cuda

Efekt placebo jest jednym z fenomenów medycyny. Jeśli pacjent wierzy, że jakiś lek lub działanie mu pomoże, to istnieje prawdopodobieństwo, że tak się właśnie stanie. Nawet, jeśli otrzyma środek pozbawiony właściwości leczniczych. Co więcej, efekt ten działa również na zwierzęta - jeśli tylko ich opiekun da wiarę w działania podjęte przez weterynarza.

Zależnie od sytuacji placebo może być wszystkim: solą fizjologiczną, pigułką z cukru pudru, igłą do akupunktury, masażem, dotykiem dłoni bioenergoterapeuty czy nawet słowem wypowiedzianym przez odpowiednią osobę w odpowiedni sposób.

Reklama

Eric Mead podał bardzo trafioną definicję placebo jako "czegoś nieprawdziwego, co zamienia się w coś jak najbardziej prawdziwego tylko dlatego, że ktoś wierzy, że jest prawdziwe". Według profesora Daniela Moermana, wieloletniego badacza efektu placebo, kluczowym elementem terapii jest znaczenie, jakie nadajemy informacjom napływającym z otoczenia. I tak tabletka z cukru pudru nie może nam pomóc ani zaszkodzić, ale znaczenie, jakie jej przypisujemy - już jak najbardziej.

Placebo określano również mianem "kłamstwa, które leczy". Okazało się jednak, że efekt ten działa nawet wtedy, gdy zostanie zdemaskowany. Mowa o sytuacji, w której pacjent zostaje otwarcie poinformowany, że otrzymuje substancję nieaktywną. Jeszcze do niedawna naukowcy byli przekonani, że placebo działa tylko wtedy, kiedy chory jest przekonany, że dostaje prawdziwy lek. Dziś mamy wiele dowodów na to, że poinformowanie pacjenta o podaniu nieaktywnej substancji wcale nie zmniejsza skuteczności leczenia. Jest jednak pewien warunek: trzeba mu wytłumaczyć, dlaczego obojętna substancja może przynieść poprawę.

Szkodliwe czarnowidztwo

Niestety, może być też odwrotnie. Przekonanie, że coś nam szkodzi, powoduje, że tak się dzieje. Zjawisko to nazywa się nocebo, co w języku łacińskim oznacza "będę szkodzić". Placebo i nocebo działają na tej samej zasadzie. Różnica polega tylko na tym, jakiego efektu spodziewa się pacjent.

Grupą szczególnego ryzyka, jeśli chodzi o efekt nocebo, są wszyscy, którzy czytają ulotki załączane do leków, informujące o ich skutkach ubocznych. Tacy pacjenci najczęściej skarżą się na skutki uboczne stosowanej terapii. Wiele osób z tej grupy odczuwa wszelkie opisywane działania niepożądane medykamentu. Działania te nie występują, gdy chory nie zapozna się z ich listą.



Odnotowano wiele przykładów działania efektu nocebo. Najbardziej znany jest przypadek Amerykanina Sama Shoemana, u którego lekarz zdiagnozował raka wątroby i dał mu nie więcej niż kilka miesięcy życia. Pacjent zmarł po miesiącu, ale sekcja zwłok wykazała coś zaskakującego: w wątrobie rzeczywiście był guz, ale niewielki i niezłośliwy. Z pewnością nie mógł zagrażać życiu. Pojawia się pytanie, czy pacjent żyłby dłużej, gdyby nie wyrok, który usłyszał od lekarza? Przypadek został opisany w wielu publikacjach poświęconych mocy umysłu.

Na łamach "New Scientist" opisano z kolei historię Dereka Adamsa, który po kłótni z dziewczyną połknął kilkadziesiąt tabletek leku przeciwdepresyjnego. Był to nowy lek, który mężczyzna dostał podczas badań klinicznych. W pewnym momencie zmienił zdanie i poszedł po pomoc do sąsiada. Tam stracił przytomność i dostał drgawek. Niedoszły samobójca trafił do szpitala, ale badania toksykologiczne nie wykazały obecności żadnych substancji chemicznych w jego krwi. Stan mężczyzny był jednak na tyle poważny, że zrobiono mu płukanie żołądka. Kiedy skontaktowano się z lekarzem, który podczas badań klinicznych opiekował się Adamsem, okazało się, że był on w grupie kontrolnej i jego tabletki nie zawierały żadnych aktywnych substancji.

Niektórzy badacze uważają, że rytuały voodoo są doskonałym przykładem siły efektu nocebo. Chodzi o tzw. luizjańskie voodoo, w którym wykorzystuje się specjalne laleczki. Nakłuwanie ich szpilkami ma na celu sprawienie bólu osobom, które reprezentują lub sprowadzenie na nie chorób. Voodoo może zadziałać, ale pod warunkiem, że zainteresowany wie, że padł ofiarą obrzędu. Na zasadzie efektu nocebo działają też wszelkie klątwy i uroki, również te prowadzące do śmierci.

Wszystko tkwi w twojej głowie

Naukowcy zaczęli badać efekt nocebo całkiem niedawno. Dzięki ich pracy wiemy, że w mózgach osób poddanych jego działaniu zmniejsza się ilość dopaminy oraz opioidów, które mają działanie znieczulające i poprawiają nam nastrój. Pojawia się też lęk, który z kolei pobudza receptory cholecystokininy - hormonu wzmagającego odczuwaniu bólu. Jaki z tego wniosek? Jeśli spodziewamy się bólu, możemy być pewni, że odczujemy go mocniej, niż gdyby pojawił się bez ostrzeżenia.

Póki co jedynym sposobem, by uniknąć zgubnych skutków efektu nocebo, jest świadoma zmiana naszego nastawienia. Pozytywne myślenie ma wielką moc. Jeśli wiesz, że nastawienie pacjenta podczas terapii ma kluczowe znaczenie, to gra jest warta świeczki. W końcu chodzi o twoje zdrowie!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama