Akwamacja: Czym jest nielegalna w Polsce “wodna kremacja"?
Akwamacja, zwana też “wodną kremacją", wchodzi do ofert wielu firm z branży funeralnej na całym świecie. Choć wciąż budzi wątpliwości i kontrowersje, coraz więcej osób decyduje się na taką właśnie formę pochówku.
26 grudnia 2021 w wieku 90 lat z przyczyn naturalnych zmarł Desmond Tutu, południowoafrykański biskup, który wsławił się aktywną walką z apartheidem w RPA. Choć w Polsce postać ta nie jest powszechnie znana, świat opłakiwał odejście zasłużonego działacza społecznego.
Uwagę zwrócił nie tylko fakt śmierci Tutu, ale także metoda pochówku, jaką wybrał. Słynący ze swojej skromności, minimalistycznego stylu życia oraz proekologicznej postawy biskup nie tylko poprosił o najtańszą, sosnową trumnę. Zażyczył sobie także, aby jego ciało zostało poddane akwamacji.
Decyzja ta sprawiła, że znana od dawna metoda preparowania zwłok, zyskała na popularności. Akwamacja nazywana jest także wodną kremacją, zieloną kremacją lub biokremacją. To hydroliza alkaliczna, stosowana już pod koniec XIX wieku. Przez dekady używano jej do utylizacji ciał martwych zwierząt. Coraz częściej jednak wchodzi w wachlarz usług firm pogrzebowych na Zachodzie. Jej zwolennicy podkreślają przede wszystkim fakt, iż jest to jedna z najbardziej ekologicznych form pochówku, jako że nie wymaga użycia ognia.
Podczas akwamacji ciało umieszczane jest w specjalnym metalowym cylindrze wypełnionym mieszanką wody i silnym zasadowym roztworem wodorotlenku potasu.
Wewnątrz panuje bardzo wysokie ciśnienie, a urządzenie podgrzewane jest do 150 stopni w skali Celsjusza. Po kilku godzinach (zazwyczaj potrzeba około trzech, czterech godzin), wszystkie tkanki zostają rozpuszczone, a z cylindra wyjeżdżają jedynie kości zmarłego i wszystkie sztuczne elementy, takie jak protezy, śruby czy wypełnienia zębów. Mogą one zostać użyte ponownie (protezy, nie kości).
W ten sposób spreparowane szczątki osusza się w piecu, ściera i umieszcza w urnie. Tak jak w przypadku klasycznej kremacji. Różnicą jest jednak brak konieczności rozpalania pieca, wzniecania płomieni i uwalniania do atmosfery zanieczyszczeń, które powstają podczas palenia zwłok.
Przeczytaj także: Kraków: Już prawie 50 procent pochówków w urnach
Dlatego też CANA, czyli Północnoamerykańskie Stowarzyszenie na rzecz Kremacji (Cremation Association of North America) nazwała ten proces “kremacją bez płomieni" i uznała za przyjazną dla środowiska. Poza zredukowaniem emisji dwutlenku węgla do atmosfery akwamacja eliminuje także inny problem. Zakonserwowane zwłoki, zakopane pod ziemią, rozkładają się powoli, uwalniając do gleby toksyczne związki. Szczątki poddane biokremacji są czyste i nie zatruwają ziemi.
“Rozkład, który zachodzi podczas hydrolizy alkalicznej, jest taki sam, jak ten, z którym mamy do czynienia w przypadku klasycznego pochówku, tyle że jest drastycznie przyspieszony przez chemikalia" - czytamy na stronie CANA. “Odciek, który zostaje po akwamacji, jest sterylny, gdyż zawiera jedynie sole, cukry, aminokwasy i peptydy. Nie ma w nim żadnych tkanek ani DNA. Jest on utylizowany w kanalizacji razem z resztą wody.
Przeczytaj także: Polaków nie będzie stać na pogrzeb? “My sobie tych cen nie wymyślamy"
Akwamacja została opracowana w 1888 roku przez Amosa Herberta Hansona, amerykańskiego farmera, który próbował znaleźć metodę produkcji nawozu z ciał martwych zwierząt. W 1993 r. zaczęto korzystać z niej na potrzeby szkół medyczny, a w 2011 znalazła zastosowanie komercyjne w domach pogrzebowych. Rozgłos zyskała niedawno, między innymi za sprawą decyzji biskupa Desmonda Tutu.
W Polsce akwamacja jest nielegalna, co ustanowione jest w nieco przestarzałej już Ustawie o cmentarzach i chowaniu zmarłych z 1959 r., zgodnie z którą ciało zmarłego w naszym kraju można jedynie umieścić w trumnie bądź skremować. Z oczywistych względów wodna kremacja nie jest u nas znana. Tam, gdzie o niej słyszano, budzi jednak spore kontrowersje. Zdaniem niektórych jest to brak szacunku dla szczątków zmarłego. Inni podkreślają jednak jej niskie koszty, czystość oraz korzyści dla środowiska.