Aneta Awtoniuk: Byłam w szoku, gdy odkryłam, że ludzie na własną rękę podają psom psychotropy

Pandemia koronawirusa sprawiła, że Polacy masowo zaczęli kupować psy. Często pod wpływem impulsu, bez odpowiedniego przygotowania. Lockdown oraz przymusowy dystans w przestrzeni publicznej dolały oliwy do ognia. Efekt? Słabo zsocjalizowane, nadpobudliwe i często agresywne psy zaczęły sprawiać poważne problemy. W rozmowie z Interią Aneta Awtoniuk, behawiorystka zwierzęca, właścicielka szkoły dla psów Azorres, opowiedziała o wstrząsającym procederze, do jakiego zaczęli się uciekać opiekunowie, by poradzić sobie z kłopotliwymi pupilami.

Problemy z psami w dobie pandemii przerosły wielu opiekunów, więc zaczęli faszerować zwierzęta lekami psychotropowymi
Problemy z psami w dobie pandemii przerosły wielu opiekunów, więc zaczęli faszerować zwierzęta lekami psychotropowymi123RF/PICSEL

Iwona Wcisło, Interia: Pandemia COVID-19 sprawiła, że Polacy zaczęli kupować psy na potęgę. Czy dziś, po niemal dwóch latach, widzi pani w swojej pracy konsekwencje tego boomu?

Aneta Awtoniuk: - Efekty nieprzemyślanych, kompulsywnych zakupów pandemicznych były widoczne już w zeszłym roku. W świecie kynologii pojawiło się nawet określenie "pandemiczne szczeniaki". Są to wszystkie te maluchy, które zostały kupione czy wzięte podczas lockdownu lub krótko przed nim, i nie miały zapewnionej odpowiedniej socjalizacji. Nie zostały oswojone ze światem, nie nauczyły się, jak kształtować relacje społeczne, ani jak kontrolować swoje emocje. Opiekunowie bali się wychodzić z domu, a kontakty z innymi ludźmi i psami ograniczali do minimum. To spowodowało nawarstwienie się problemów, z którymi teraz borykają się nie tylko rodziny, ale i pozostali uczestnicy przestrzeni społecznej.

Jakie kłopoty sprawiają "pandemiczne szczeniaki"?

- Na ten temat można napisać książkę. Psy, które w pierwszych miesiącach życia widziały jedynie swoich "dwunożnych", mają na przykład problemy z odnalezieniem się w tłumie. I nie mam tu na myśli Marszałkowskiej w godzinach szczytu, tylko park w słoneczny dzień. Dla psa, który tylu ludzi na oczy  wcześniej nie widział, jest to wstrząs. Nie rozumie, co się wokół niego dzieje, i może różnie reagować.

Co może zrobić?

-  Jeśli w rodzinie, z którą mieszka pies, nie ma dzieci, to kiedy zobaczy on dziecko, może być przerażony. Bo choć wygląda ono jak dorosły, znajomy człowiek, to pachnie i porusza się zupełnie inaczej. Kiedy dziecko zacznie się zbliżać do takiego zwierzaka, będzie on próbował uciekać lub warczeć czy szczekać, by odstraszyć przerażający obiekt. Jeśli nie przyniesie to efektu, może nawet ugryźć. W podobny sposób psy mogą reagować na najróżniejsze rzeczy, zwierzęta i ludzi, których wcześniej nie widziały.

Z czym jeszcze mierzą się opiekunowie takich psów?

- Innym problemem są psy-piranie, czyli zwierzęta, które nie kontrolują siły uścisku swojej szczęki. Pandemia sprawiła, że psy nie miały zapewnionej odpowiedniej liczby kontaktów z przedstawicielami swojego gatunku i nie nauczyły się właściwych zachowań. Jednym z nich jest inhibicja gryzienia, czyli kontrolowanie uścisku szczęki. Maluch zazwyczaj używa jej z całej siły, zwłaszcza kiedy jest podekscytowany. Jeśli jednak zagalopuje się w zabawie z innym psem, ten szybko pokaże mu, że to niewłaściwe. Dzięki temu szczenię uczy się kontrolować siłę ugryzienia. Oczywiście inhibicji gryzienia może też nauczyć psa człowiek, ale musi wiedzieć, że trzeba to zrobić i jak się za to zabrać. Wielu ludzi, którzy o to nie zadbali, ma teraz poważny problem z psami, które zbyt mocno gryzą w zabawie.

- Podczas kontaktów z przedstawicielami swojego gatunku szczeniaki uczą się reagować na sygnały wysyłane przez inne psy oraz kontrolowania emocji. Jeśli to nie nastąpiło, pojawiają się psy kompletnie rozemocjonowane. A życie z takim zwierzęciem jest horrorem, bo niemal każdy bodziec powoduje u niego wejście na skrajne zakresy odczuwania emocji. To mogą być oczywiście pozytywne emocje - jak ogromna radość, która może objawić się tym, że ile razy człowiek wejdzie do domu, tyle razy pies się posika pod siebie.

Tak sobie jeszcze wyobrażam, że pewnie nasiliły się też problemy z zostawaniem w domu. Przyzwyczailiśmy w końcu zwierzaki do swojej obecności, a teraz wielu z nas wróciło do biur.

- To prawda. Problemy separacyjne są jedną z najczęstszych przyczyn wizyty u behawiorysty. Dotyczą one nie tylko "pandemicznych szczeniaków", które nie zostały nauczone zostawania w samotności, ale również psów, które pandemia zastała jako dorosłe. Dlaczego? Otóż zwierzęta te funkcjonowały w pewnym rytmie: dwunożny wychodził do pracy, pies zostawał w domu i miał czas dla siebie - na sen i aktywności typu gapienie się przez okno czy balkon. A tu nagle przychodzi pandemia i "dwunożni" zostają w domu, siedząc psu na głowie przez dobre kilka miesięcy. Pies nie ma warunków, aby pospać, rutyna dnia została zburzona, a nowa jeszcze nie funkcjonuje. Jakby tego było mało, w rodzinie pojawiają się napięcia, wszyscy są zestresowani. To doprowadziło do wielu problemów z agresją, która nie wynikała jednak z tego, że ludzie siedzieli w domach, tylko z tego, że psy się nie wysypiały i miały deficyty w zaspokajaniu innych potrzeb, np. socjalnych z własnym gatunkiem albo ruchowych.

Agresja z powodu niewyspania?

- Tak. Niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego, że dorosły pies potrzebuje 16-18 godzin snu na dobę. Do tej pory zwierzak się wysypiał, a podczas lockdownu był nieustannie pobudzany obecnością opiekunów i w konsekwencji niewyspany.

- Psom ledwo udało się do tego przyzwyczaić, ale minęło kilka miesięcy i dwunożni wrócili do pracy stacjonarnej, a one znowu przeżyły szok. W konsekwencji liczba problemów separacyjnych mocno poszybowała. Ich intensywność jest dużo większa niż do tej pory.

Słabo zsocjalizowane i nadpobudliwe psy mogą w sytuacji podbramkowej zareagować agresją
Słabo zsocjalizowane i nadpobudliwe psy mogą w sytuacji podbramkowej zareagować agresją123RF/PICSEL

Poruszyła pani publicznie poważny problem, o którym do tej pory chyba nikt głośno nie mówił. Chodzi o podawanie psom ludzkich leków psychotropowych. Oczywiście w ramach "terapii" kłopotliwych zachowań, których za sprawą pandemii przybyło. Jak pani go odkryła?

- O tym problemie nikt nie mówi, bo niewielu specjalistów rehabilituje psy trudne. Dodatkowo, aby właściciel przyznał się, że próbuje "leczyć" psa na własną rękę, potrzebne jest zaufanie do behawiorysty. W odkryciu procederu pomógł mi mój system pracy. Zawsze zaczynam od przeprowadzenia szczegółowego wywiadu z właścicielem, żeby wykluczyć zdrowotne przyczyny złego zachowania. Nie mogę przecież rehabilitować emocjonalnych zachowań psa, którego coś boli. Agresywna reakcja na dotyk może być wywołana intensywnym bólem.

- Pracuję już 15 lat w tym zawodzie i wiem, jak wygląda pies pod wpływem leków psychotropowych, czyli substancji zmieniających jego naturalne odruchy i aktywność, a jak pies zdrowy. Byłam zszokowana, kiedy odkryłam, że ludzie na własną rękę zaczęli dawać psychotropy swoim zwierzętom.

Czy laik jest w stanie rozpoznać psa pod wpływem psychotropów?

- Jeśli nie ma czytelnych objawów, typu powiększone źrenice, zmiana wyglądu oka, ospałość, apatia w ruchu, to nie wydaje mi się, żeby osoba bez doświadczenia była w stanie to zauważyć. Zwłaszcza, że ludzie widzą psy innych ludzi tylko od czasu do czasu, na spacerach, i nie mają punktu odniesienia. Ani skali porównawczej, jaką mam ja.

Dlaczego Polacy zaczęli praktykować ten przerażający proceder?

- Kiedy ogłoszono lockdown, ludzie utknęli na małej przestrzeni z psami, które cały czas domagały się uwagi i aktywności. Pojawiło się poczucie, że cały czas trzeba z nimi coś robić, a problemy, o których rozmawiałyśmy wcześniej, zaczęły zamieniać życie właścicieli w horror. Nie wszyscy moi koledzy wtedy pracowali i część opiekunów nie miała do kogo zwrócić się o pomoc, radzili więc sobie sami. Skoro człowiek zażywa leki uspokajające, antydepresyjne czy przeciwlękowe i one na niego dobrze wpływają, poprawiając jakość życia, uznał, że pomogą też nadpobudliwemu psu.

- A pierwszą rzeczą, jaką powinien zrobić opiekun problematycznego psa, jest wzięcie go na atrakcyjny spacer i zaspokojenie jego potrzeby aktywności. I uwaga! Inną potrzebę aktywności ma Jack Russell terier, a inną labrador. Popularne w Polsce "wybieganie psa" nie jest zaspokojeniem ich potrzeb psycho-ruchowych! Niestety, podczas lockdownu nie można było tego zrobić w zadowalający sposób. A opiekunowie, zamiast szukać pomysłów, w jaki sposób skanalizować instynkty i energię psa w domu, zaczęli kombinować, jak je wyłączyć. I tu pojawiła się ścieżka do piekła - sięganie po własne leki uspokajające.

- Wiele osób robiło to jeszcze przed pandemią, ponieważ podawanie psom leków na własną rękę jest w Polsce standardem. Kiedyś jednak były to głównie leki ziołowe, a teraz, kiedy pandemia zaostrzyła wiele problemów, właściciele sięgnęli po silniejsze środki.

- Myślę, że może to również wynikać z tego, że coraz więcej nas traktuje psy jak ludzi. Racjonalizują sobie, że skoro ludziom coś pomaga, to i psu nie zaszkodzi. Dla takich osób pies to właściwie człowiek, tylko na czterech nogach i zarośnięty sierścią.

Opiekunowie, zamiast szukać pomysłów, w jaki sposób skanalizować instynkty i energię psa w domu, zaczęli kombinować, jak je wyłączyć. I tu pojawiła się ścieżka do piekła - sięganie po własne leki uspokajające.

Jakie leki najczęściej opiekunowie podają swoim psom?

- Numer jeden to popularny lek uspokajający, ale w użyciu jest cały przegląd środków przeciwlękowych i antydepresantów. Oczywiście, jeśli pies potrzebuje leku psychotropowego, to się z niego korzysta podczas terapii, ale nigdy nie wolno podawać go na własną rękę, bez dobrania środka i dawki przez lekarza weterynarii. Wciąż nie mieści mi się w głowie, jak można ot tak sobie podać zwierzakowi lek, który zmienia biochemię mózgu i funkcjonowanie układu nerwowego.

Większość tych leków jest na receptę. Skąd właściciele je biorą?

- Leki uspokajające i antydepresanty stały się po prostu dostępne w wielu domach, bo coraz więcej Polaków z nich korzysta, by móc funkcjonować. Konsekwencje pandemii przyczyniły się do problemów emocjonalnych ludzi, którzy nie wstydzą się tak jak kiedyś, zwrócić o pomoc do lekarza. Przynajmniej w dużych miastach. Zatem, jeśli ktoś miał w domu środki uspokajające, bo sam je zażywał i mu pomagały, to dochodził do wniosku, że pomogą również psu.

- Jest jeszcze jeden niepokojący aspekt. Otóż niektórzy lekarze weterynarii nadużywają leków uspokajających dla psów. Kiedy do lecznicy przychodzi opiekun, który się skarży, że sobie nie radzi, część weterynarzy odeśle go do behawiorysty czy trenera, część ugnie się pod presją, "żebraniem" właściciela zwierzęcia i przepisze leki uspokajające wbrew sobie. Ale część przepisze je, bo uważa, że to jedyna opcja.

Jak często trafiają do pani psy pod wpływem psychotropów?

- Proceder nasilił się podczas pandemii, choć w trakcie lockdownu takich klientów było więcej niż teraz. Trudno mi podać dokładne statystyki, ale nie ma miesiąca, żeby to się nie zdarzyło. A bywały takie okresy, że w jednym tygodniu trafiały mi się trzy takie psy. Jeśli wzięłabym pod uwagę nie tylko leki psychotropowe, ale po prostu samodzielne podawanie jakichkolwiek leków ludzkich, to w każdym tygodniu mam takiego pacjenta.

Najbardziej mrożąca krew w żyłach historia z lekami w tle?

- Latem przeżyłam sytuację, która zniszczyła mi głowę. A proszę mi wierzyć, że wiele rzeczy już widziałam i słyszałam, dlatego mało co jest w stanie mną wstrząsnąć. Podczas jednej z diagnostycznych konsultacji behawioralnych, opiekunka wyjawiła, że zastosowała wobec swojej suczki profilaktykę przed upałami. Pomyślałam wtedy: "Super, pewnie podaje jakieś elektrolity, może mrożonego arbuza itp.". Po czym okazało się, że kobieta dawała suni swoje leki nasercowe. Na moje pytanie, czy pies ma chore serce - usłyszałam, że nie, ale jest gorąco. Patrzyłam na cudowną i mądrą opiekunkę, która wzięła psa, opiekuje się nim najlepiej, jak potrafi, kocha go. I nagle ona mówi mi coś takiego. Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę, choć jestem pewna, że zrobiła to z miłości do pupila.

Na ile niebezpieczne jest takie samodzielne faszerowanie psa lekami psychotropowymi?

- Najłatwiej określić zagrożenia fizjologiczne, takie jak degradacja wątroby, nerek czy układu pokarmowego. Ale na logikę można sobie wyobrazić również degradację całego organizmu, w tym układu nerwowego. Nie jestem neurobiologiem i nie chciałabym wchodzić w kompetencje lekarzy, ale będąc behawiorystką, muszę znać doskonale układ nerwowy i funkcjonowanie mózgu. Jeśli zaburzymy podstawową funkcję układu nerwowego, czyli zaczniemy "gmerać" w neuroprzekaźnikach, to efekty mogą być katastrofalne. Pies będzie w takim chaosie, że naturalne procesy zostaną zaburzone i być może jego organizm już nigdy się nie zregeneruje.

- Również odstawienie leków psychotropowych jest bardzo precyzyjnym i wymagającym wiedzy procesem. Nie można tego zrobić ot tak sobie.

- Trzeba też pamiętać, że jeśli podawaniu leków nie towarzyszy terapia, nic w życiu psa się nie zmienia, to gdy tylko je odstawimy, po unormowaniu się funkcjonowania organizmu, wszystko wróci do stanu sprzed "lekoterapii". Co więcej, problem może wrócić nasilony, chociażby przez podupadający stan zdrowia psa.

Jeśli zaburzymy podstawową funkcję układu nerwowego, czyli zaczniemy "gmerać" w neuroprzekaźnikach, to efekty mogą być katastrofalne. Pies będzie w takim chaosie, że naturalne procesy zostaną zaburzone i być może jego organizm już nigdy się nie zregeneruje.

Co mówi pani klientom przyłapanym na gorącym uczynku?

- Przy mnie jeszcze nikt się nie odważył podać czegokolwiek zakazanego swojemu psu. Ale gdy opiekunowie przyznają się do takich błędów, to czasem traktuję ich ostrzej, czasem przytulam do serca, w zależności od osoby. Zawsze jednak wyjaśniam dlaczego źle robią i na ogół przyjmują moje argumenty. Podpowiadam im, że warto zastosować na całe życie z psem, w tym na podawanie im jakichkolwiek substancji, jedną zasadę - nie rób psu tego, czego nie chciałbyś, żeby robiono tobie. I to załatwia sprawę, bo klienci sobie wtedy odwracają tę sytuację i widzą konsekwencje swoich działań. Oni to wszyscy robią z miłości, ale nie jest to dobra miłość. Leki nie rozwiążą problemów behawioralnych. Musimy sobie to wbić do głowy.

Aneta Awtoniuk i Frodo
Aneta Awtoniuk i Frodofot. Piotr Łuczkaarchiwum prywatne

***

Zobacz również:

Kot i pies dla dobra dzieckaNewseria Lifestyle
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas