Choinka przywiązana do kaloryfera. Oto najzabawniejsze, przedświąteczne wpadki
Choinka to nieodłączny element celebrowania Bożego Narodzenia. Drzewko świąteczne nie tylko pięknie pachnie i stanowi ważną symbolikę dla chrześcijan, ale bywa również wspólnym mianownikiem wielu zabawnych, dziwnych i zaskakujących anegdot.
Choinka to prawdopodobnie najpopularniejszy synonim świąt Bożego Narodzenia. Pod koniec roku sięgają po nią ludzie głęboko wierzący oraz ateiści. Widok pięknie przystrojonej choinki wprowadza niepowtarzalny klimat, zachęca do refleksji i pozwala się odprężyć.
Z uwagi na fakt, że choinka jest tak bardzo popularna na całym świecie, to stanowi również pretekst do powstania nierzadko niesamowitych, humorystycznych sytuacji.
Choinka przywiązana do kaloryfera
- Mama zdecydowała się kupić małą choinkę w doniczce, żeby nie było tyle roboty przy wnoszeniu jej i ozdabianiu. Skończyło się tak, że całe drzewko momentalnie się wywróciło, potłukła się połowa bombek, więc należało je dokupić i od nowa przestroić choinkę. Kiedyś tak bardzo się zdenerwowała, że przywiązała ją do kaloryfera - wspomina Karol. I dodaje:
- Z kolei gdy mama próbuje sama obciąć choinkę, to zazwyczaj wczuwa się tak bardzo, że ta finalnie drzewko kurczy się o połowę.
Po lampki choinkowe na cmentarz
- Tuż przed Wigilią spaliły się nam lampki choinkowe, a wszystkie sklepy były już zamknięte. Pojechaliśmy po nie na cmentarz. Nie w tym sensie, że znicze miały stanowić ich zamiennik. Przy cmentarzu była mała budka, gdzie można było jeszcze takie lampki kupić - mówi w rozmowie z Interią Hirek.
- Babcia tak bardzo chciała odzwierciedlić naturalne, grudniowe warunki, w których rośnie choinka, że z waty zrobiła imitację śniegu. Wieszała na niej cukierki, na widok których uruchamiały nam się ślinianki. Gdy ktoś zaryzykował i spałaszował cukierka przed świętami, dostawał od babci po łapach - przypomina sobie mężczyzna.
Wydawała się mniejsza...
- Lata temu pojechałam wraz z mamą kupić żywą choinkę. Przeglądamy, oceniamy, kręcimy nosami - każda zdawała się jakaś mizerna i mała. Sprzedawca zaczął dziwnie na nas patrzeć, gdy przystąpiłyśmy do oglądania największych gabarytowo drzewek. No i takową, jak się później okazało, olbrzymią choinkę zakupiłyśmy. Na pierwszy rzut oka wydawała się mniejsza...
- Po powrocie do domu przystąpiłyśmy do instalowania choinki w stojaku. Okazało się, że drzewko było o metr wyższe, niż wysokość pomieszczenia. Dziadek upiłował jak należy, wszyscy zadowoleni, że to już koniec przygód. No i wtedy zdjęliśmy z tej choinki siatkę zabezpieczającą. Gdy gałęzie się odpowiednio rozłożyły, choinka zajęła niemal pół pokoju - opowiada Katrzyna.
Sentyment zwyciężył z rozsądkiem
- Przez całe moje dzieciństwo, a nawet dłużej, do studiów, mieliśmy w domu dość paskudną, chudą, sztuczną, lekko podśmierdującą - tak, okazuje się, że plastik może śmierdzieć - choinkę. Powodem, dla którego latami przechowywaliśmy to wątpliwej urody drzewko, był fakt, że ojciec kupił ją za swoją pierwszą wypłatę, jeszcze z praktyk w szkole średniej i miała ona dla niego wartość sentymentalną. Nie pozwalał wyrzucić.
- Co więcej, choinkę owijało się lampkami z dobrych lat 80., którym ze szklanych elementów schodził kolor, ale również miały one wartość sentymentalną. I tak trwaliśmy rok w rok - my, antydekoracje i wartość sentymentalna - wspomina Aleksander.
O Grzegorzu, który znał szkolnego konserwatora
- Był taki rok, w którym dziewczyny w klasie zbuntowały się i powiedziały, że nie opcji, nie będą same robić dekoracji, szykować wigilii itd. Dokonano więc międzypłciowego podziału obowiązków, na mocy którego chłopakom przypadło w udziale dostarczenie i ubranie choinki. Czas mijał, mijał, choinki nie było, nadszedł dzień klasowej wigilii, wiec jakby tzw. deadline. Zrobiła się z tego awantura, kolega Grzegorz, żeby załagodzić sytuacje powiedział w pewnym momencie: dobra, dobra, i wyszedł.
- Nie ma go, nie ma, wtem patrzymy przez okno, a tam, za boiskiem, kolega Grzegorz rżnie szczyt świerczka piłą pożyczoną od szkolnego konserwatora - dodaje Aleksander.