"Cmentarne wyścigi" zaczynają się o świcie. Wygrywa tylko jedna
Zaduma, powaga, pamięć i... rodzinne konflikty z humorem? - Brokatowe stroiki przywożone przez ciocię doprowadzają moją mamę niemal do furii - mówi Monika. Anegdoty związane ze Świętem Zmarłych humorystycznie przełamują doniosłość obchodów 1 listopada. Co jeszcze stanowi powód do konfliktów z przymrużeniem oka? W rozmowach z Interią Lubuszanki przytaczają osobiste historie pełne humoru.
Spis treści:
Poważna okazja i niepoważne historie związane z 1 listopada
Przygotowania do obchodów Dnia Wszystkich Świętych zwykle przewidują uporządkowanie i umycie nagrobków, zgrabienie liści, zakup kwiatów i zniczy. Czy aby na pewno? W wielu polskich domach obchody 1 listopada zaczynają się znacznie wcześniej i obejmują swoim zasięgiem o wiele więcej, niż tylko spacer na cmentarz i zapalenie znicza ku pamięci zmarłych bliskich. Przyjęcie przyjezdnej rodziny na weekend to gorączkowe porządkowanie mieszkania, zaplanowanie świątecznego menu, telefony do dawno niewidzianych krewnych, aby wspólnie ustalić aranżację nagrobka. Często wokół święta, które ma być czasem zadumy i refleksji nad przemijaniem czai się widmo rodzinnych konfliktów, wynikające z podenerwowania i przytłoczenia ilością obowiązków do wykonania. Wiele z nich może bawić, a wzajemne niewielkie złośliwości cyklicznie nawracają. W rozmowach z Interią kilka mieszkanek woj. lubuskiego podzieliło się tym, co stoi za fasadą poważnego, pełnego zadumy i wzniosłości Święta Zmarłych.
Zobacz również:
"Cmentarne wyścigi" zaczynają się o świcie
Dekoracja nagrobków może stanowić wyzwanie dla członków rodziny preferujących odmienne style. Z rodzinnych anegdot dotyczących konfliktów na tym tle nasuwa się jednak wniosek, że, choć trudno znaleźć kompromis, lepiej unikać bezpośredniej konfrontacji dla wspólnego dobra.
- Ciotka Zosia co roku urządza sobie "wyścigi" z jej bratową na cmentarz, aby ustawić wiązanki i znicze według własnego pomysłu - mówi 37-letnia Monika, pracownica urzędu w Zielonej Górze. - Doszło do tego, że ciocia przyjeżdża na miejsce 1 listopada o świcie, żeby wszystko ułożyć i ustawić według własnego "widzimisię". Jej bratowa, gdy dociera na miejsce, natychmiast przestawia wszystko, bo jej wizja jest zupełnie inna. "Wygrywa" ta, której ustawienie zostanie do czasu mszy w kościele. Od rana do czasu nabożeństwa takie akcje potrafią odstawić nawet kilka razy. Na mszy od razu widać, której się udało dopiąć swego, bo "zwyciężczyni" siedzi w ławce dumna jak paw. Żadna z nich nigdy nie porozmawia z drugą, żeby obie były zadowolone. One od lat udają, że tematu nie ma i przemykają na cmentarz tak, żeby przypadkiem na siebie nie trafić. Ja się z tego śmieję, bo co zostało. Mnie nie robi różnicy, czy znicze będą za kwiatami czy przed, ja chcę tylko zapalić światełko pamięci na grobie dziadków. Sytuacja absurdalna, ale jest o czym sobie porozmawiać podczas rodzinnego obiadu - dodaje.
Im więcej brokatu, tym więcej złości
- Moja mama od zawsze była perfekcjonistką - zaczyna opowieść Katarzyna, 40-latka z okolic Nowej Soli. - Uwielbia mieć wszystko w domu poukładane, często zmienia wystrój domu, ale tak, żeby wszystko do siebie pasowało stylem i klimatem. Ubiera się również w konkretnym stylu, typowa fashionistka. Gdy nadchodzi Święto Zmarłych, mama zawsze stawia na klasykę i prostotę: żywe, kwiaty, proste, białe znicze, no i neutralne barwy. I na to wszystko, co roku wchodzi mój kuzyn, mieszkający na Pomorzu. Uważa się za artystę. Własnoręcznie wykonuje stroiki i ozdabia znicze. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że robi to w stylu kompletnie odbiegającym od mojej mamy. Sytuacja wygląda tak, że mama po wysprzątaniu grobu i ułożeniu stonowanej aranżacji, musi się mierzyć, z tym że gdy wieczorem ponownie pojedzie na cmentarz, widzi, uwaga: stroiki z plastikowych kwiatów w tęczowych niemal kolorach, spryskane brokatem i znicze z doklejonymi wstążkami. Prawie kipi ze złości, ale oczywiście nie daje tego po sobie poznać. Te paskudne ozdoby przywozi mama kuzyna-artysty i bez żenady wciska te błyszczące wynalazki pomiędzy to, co ustawiła rano moja mama. Kończy się to tak, że 2 lub 3 listopada mama dzwoni do mnie i prosi, żebym zrobiła na grobie "porządek". To znaczy tyle, żebym pozbyła się tych "brokatów", bo ona sama boi się i nie chce nikomu robić przykrości - mówi.
Sałatka jarzynowa i majonez niezgody
Po wizycie na cmentarzu w większości polskich domów przychodzi czas na rodzinny obiad. Ten jednak nie zawsze przebiega w spokojnej atmosferze. Historia przytoczona przez Ewelinę pokazuje, że nawet sałatka jarzynowa może stanowić kość niezgody.
34-letnia pracownica sklepu odzieżowego nie kryje śmiechu, gdy zaczyna opowiadać coroczną "majonezową wojnę" przed 1 listopada.
- Sałatka jarzynowa, to taka tradycja na Wszystkich Świętych. Nic w tym szczególnego, ale od kiedy mój starszy brat przeprowadził się do Małopolski, smaki mu się zmieniły. Wybrał markę innego majonezu, niż ten, którego od lat używała mama. I teraz gdy zasiadamy razem do stołu, zawsze musi powiedzieć: "Tej sałatki się nie da jeść!". Wszyscy wiemy też, co odpowie mama: "Od dziecka taką jadłeś, nie wymyślaj, ten twój majonez to smakuje jak ocet!". Reszta rodziny ma ubaw, oni też nie kłócą się na poważnie, bo przecież nie to jest najważniejsze, a czas z rodziną. Ale od kilku lat konflikt przybrał formę pasywno-agresywną. Brat przywozi własną sałatkę jarzynową, z majonezem, który lubi i ostentacyjnie wyjmuje ją ze słoika i nakłada na talerz, podczas gdy inni częstują się tą z półmiska, który postawiła mama. Myślę, że jeśli kiedyś temat sałatki i majonezu ucichnie, te spotkania już nie będą takie same - podsumowuje.
Zagadkowe zniknięcia podczas sprzątania domu
Przyjazd członków rodziny, którzy przybywają z odległych zakątków kraju, by odwiedzić grób bliskich, wiąże się z porządkami w domu, w których nie wszyscy chcą brać udział. Tata Dominiki znalazł sprytny sposób na "wymiganie" się od tego.
- Od kilku lat, gdy mamy gościć rodzinę przyjezdną z okolic Opola na weekend przy okazji Dnia Zmarłych, zaczynają się porządki w domu - rozpoczyna opowieść Dominika, 29-latka. - Razem z mamą myjemy w jej domu okna, ścieramy kurze itp. Zwykle gdy do czegoś jest potrzebny, okazuje się, ze nie ma mojego taty. Nikt nie wie kiedy i dokąd pojechał. Mama wiele razy próbowała ustalić, gdzie na pół dnia jedzie ojciec, ale on zawsze ucinał temat. W zeszłym roku nastąpił przełom. Taty jak zwykle nie było, więc wybrałam się po ostatnie drobne zakupy, bo przyjechałam do mamy autem. W okolicy myjni samoobsługowej zauważyłam ojca, a obok niego pięciu lub sześciu innych mężczyzn przy swoich autach. Stali sobie i urządzali "męskie" pogaduszki na parkingu! Od razu wiedziałam, że uciekają od obowiązków domowych. Zaczęłam się głośno śmiać, ale taty postanowiłam nie zdradzać. To chyba jego tradycja - kończy.