Kot niezgody. Gdy mruczek pakuje cię w kłopoty
Oprac.: Bartosz Stoczkowski
Badania naukowe wykazały, że obecność kotów jest dla człowieka bardzo korzystna. Posiadanie kota może zmniejszać ryzyko ataku serca i innych problemów sercowo-naczyniowych dzięki obniżeniu poziomu stresu. Głaskanie kota może zredukować napięcie nerwowe i lęk. Obcowanie z kotami prowadzi do wydzielania serotoniny i dopaminy — hormonów odpowiedzialnych za uczucie szczęścia. Są jednak koty, których pojawienie się potrafi u niektórych ludzi znacznie podnieść poziom adrenaliny i przyprawić o palpitacje serca. To koty niezgody. Jak sobie z nimi radzić pytamy naszych rozmówców.
Lolek rozrabia u sąsiada
Dwa lata temu pani Joanna z mężem przeprowadziła się z krakowskich bloków na osiedle domków jednorodzinnych na obrzeżach Rzeszowa. Wraz z małżeństwem w nowym siedlisku zamieszkał także ich pięcioletni kot, Lolek. Jego obecność już po kilku miesiącach zagroziła jednak dobrosąsiedzkim stosunkom z właścicielem posesji, z którą graniczy ogród pani Joanny.
— Niedługo po naszym wprowadzeniu się do nowego domu, zaczął odwiedzać nas regularnie sąsiad, pan Wiesław. Przychodził, by poskarżyć się na Lolka — a to buszował w jego garażu, a to zrobił sobie kuwetę na nowo skopanej grządce warzywnej, albo wylegiwał się na fotelu ogrodowym zostawiając brud i sierść — rozpoczyna opowieść pani Joanna.
— Mój kot uwielbia odwiedzać mojego sąsiada, szczególnie jeśli ten robi coś, co odbiega od codziennej rutyny. W lipcu pan Wiesław zorganizował grilla dla znajomych, a zanim przyszli goście ułożył przygotowaną kiełbasę i mięso na stoliku obok paleniska. Nie widział jednak, że jest obserwowany przez mojego kota. Niestety, Lolek wykorzystał chwilę nieuwagi sąsiada i postanowił poczęstować się kawałkiem imprezowych specjałów i przy okazji zrzucił plastikową tacę pełną jedzenia z ogrodowego stołu. Pan Wiesław z krzykiem podbiegł do ogrodzenia i zagroził mi wezwaniem policji, jeśli natychmiast nie zrobię "czegoś" z moim pupilem. Zapłaciłam mu za zmarnowane jedzenie 100 zł — mówi nasza rozmówczyni.
Pani Joanna już wcześniej podjęła kroki, aby uniemożliwić zwierzęciu swobodne opuszczanie jej posesji. Na całej długości ogrodzenia założyła siatkę z drobnymi oczkami, co utrudnia jej kotu przechodzenie pod i między szczeblami. Czworonóg potrafi jednak przechytrzyć właścicielkę.
— Zimą z zaniepokojeniem zauważyłam, że sąsiad wiesza karmnik na swoim tarasie. Od razu byłam pewna, że nowa instalacja oraz obecność ptaków stanie się dla Lolka pokusą nie do przezwyciężenia. Postanowiłam więc trzymać kota w domu, a wypuszczać go na spacer dopiero po zmroku. Któregoś dnia jednak wymknął się niepostrzeżenie nie tylko z domu, ale i przez uchyloną przypadkowo przez męża furtkę.
— Od razu wiedziałam, gdzie go szukać. Do ogrodu sąsiada musiał się zakraść okrężną drogą — przez ogrodzenia innych posesji, które nie stanowiły dla niego przeszkody. Po kilku minutach już był przy karmniku i polował na sikorki, skacząc z barierki tarasu. Ponieważ to była sobota i oboje z mężem byliśmy w domu postanowiliśmy przejść przez płot i schwytać Lolka zanim zaczną się kłopoty. Na szczęście udało się szybko sprowadzić go domu nim naszą obecność spostrzegł sąsiad.
Dlaczego jednak kot tak bardzo upodobał sobie posesję osoby, która za nim nie przepada? Pani Asia ma na ten temat swoją teorię.
— Pan Wiesław nie ma zwierząt domowych, dlatego Lolek uważa jego ogród za część swojego terytorium łowieckiego, które chciałby kontrolować. Rozumiem także stanowisko sąsiada — ma prawo nie lubić kotów i nie tolerować wybryków mojego Lolka. Poza tym sąsiad również lubi pokazywać, że jest władcą swojego terenu i przegania intruzów. Nie byłby jednak zadowolony, gdyby dowiedział się, że widzę podobieństwo między zachowaniami jego i kota — śmieje się pani Joanna.
Gustaw, co związek chciał rozbić
Kot niezgody potrafi też wprowadzić zamieszanie w relacjach małżeńskich, a w skrajnych przypadkach doprowadzić niemal do rozwodu. Tak stało się w przypadku pana Mateusza, informatyka z Warszawy, któremu pupil omal nie zrujnował małżeństwa.
— Rok po ślubie przeprowadziliśmy się do nowego mieszkania. Któregoś dnia, wracając z pobliskiego sklepu do domu, obok śmietnika zauważyłem małego, głodnego kotka, którego ktoś najwyraźniej wyrzucił z domu. Postanowiłem go przygarnąć, ale gdybym wiedział, ile nieprzewidzianych kłopotów mi przysporzy, nigdy bym się na to nie zdecydował — rozpoczyna pan Mateusz.
Kot, który okazał się młodym kocurkiem pod czułą opieką małżeństwa rósł jak na drożdżach i rozwijał się, jak każdy typowy futrzak. Do czasu. W pewnym momencie zaczął wykazywać niezwykłe zachowania.
— Gdy Gustaw, nasz kot, dorósł, zaczął wyraźnie preferować moją żonę. Mnie unikał, nie pozwalał się głaskać i dotykać. Nigdy nic złego mu nie zrobiłem, więc byłem zdziwiony jego postępowaniem. Przykładowo, gdy siedzieliśmy na kanapie, Gustaw chciał siedzieć tylko na kolanach mojej żony, a gdy próbowałem usiąść bliżej nich uciekał do kuchni. Żona zaczęła podejrzewać, że pod jej nieobecność krzyczałem na niego lub skarciłem go w inny sposób — to jednak nie była prawda. Nawet pokłóciliśmy się o to, bo uważałem, że żona powinna mi wierzyć, a nie przypisywać mi wymyślone winy z powodu fochów Gustawa. Przyznam, że zacząłem tracić ciepłe uczucia do kota, którego sam przecież przygarnąłem — mówi pan Mateusz.
Konflikt, którego przyczyny małżeństwo nie mogło odgadnąć, nie tylko narastał, ale i zaczął przenosić się na ich własną relację.
— Żona zawsze stawała po stronie Gustawa, choćby nie wiem jak narozrabiał. Sikał mi do butów, drapał mnie i uciekał przede mną do pudełka na regale. Podobno pod moją nieobecność był bardzo grzeczny i miły, dopiero moje pojawienie się w domu sprawiało, że w kota wstępował diabeł. Między mną, a żoną zaczęło dochodzić do coraz ostrzejszych spięć, po każdym numerze, jaki wykręcał mi Gustaw. Miarka przebrała się, kiedy żona poprosiła mnie o wyjście z kuchni, w czasie, gdy Gustaw jest karmiony, bo podobno się przy mnie denerwuje. Wyszedłem z domu trzaskając drzwiami, w tym momencie naprawdę miałem ochotę złożyć pozew o rozwód — kontynuuje pan Mateusz.
Jednak wkrótce sprawy przybrały inny obrót za sprawą kolegi ze studiów pana Mateusza. To on właśnie znalazł rozwiązanie problemu, który poróżnił małżonków.
— Mój znajomy z czasów studiów jest teraz weterynarzem i do niego właśnie zwróciłem się o radę. Jak się okazało, mój problem nie był wyjątkowy, kolega wyjaśnił mi, że kocury często walczą o pozycję w stadzie, a że Gustaw nie miał kocich konkurentów, więc walczył ze mną. Nasz kocur został wykastrowany i po kilku tygodniach jego zachowanie diametralnie się zmieniło. Znów stał się miłym, puchatym kotkiem, jakiego przyniosłem do domu spod śmietnika. Również nasze relacje z żoną bardzo zyskały od czasów "metamorfozy" naszego Gucia, choć muszę przyznać, że trochę mi głupio, że w tej grze zwyciężyłem za pomocą "cheata" — puentuje żartobliwie informatyk.
Zobacz także: