Polak Polakowi wilkiem za granicą. Dlaczego podkładamy sobie nogę na emigracji?

Polacy, którzy mieszkają za granicą i myślą, że mają farta, bo poznali rodaka, który też tam jest i "na pewno pomoże, doradzi", mogą się mocno zdziwić. Życie na obczyźnie to fascynująca przygoda, pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji, nowych przyjaźni, ale też wyzwań. Jednym z takich wyzwań są... no cóż, sami Polacy. Moje doświadczenia z niektórymi rodakami niestety bliższe są stwierdzeniu, że Polak Polakowi wilkiem. W końcu typowego Kowalskiego zwykle nic bardziej nie denerwuje, niż to, że trawa u sąsiada jest bardziej zielona, prawda?

Polak Polakowi wilkiem za granicą. Dlaczego podkładamy sobie nogę na emigracji?
Polak Polakowi wilkiem za granicą. Dlaczego podkładamy sobie nogę na emigracji? 123RF/PICSEL

Nie zrozumcie mnie źle - spotkałam wielu wspaniałych Polaków, z którymi mogę się śmiać, dzielić życiowe doświadczenia i na których mogę liczyć, gdy jest mi źle. Jednak, i tutaj pojawia się to wielkie "ale", nie zawsze jest tak cukierkowo.

W wielu miejscach, w których mieszkałam, zauważyłam coś dziwnego - pewną nieufność, a czasem wręcz mściwość wśród rodaków. I nie chodzi o to, że wszyscy Polacy są źli, ale jak to mówią - przezorny zawsze ubezpieczony.

Polak za granicą prędzej o coś cię oskarży, niż ci pogratuluje

Przez ostatnie lata miałam okazję mieszkać w wielu różnych miejscach na świecie - od małych miasteczek po tętniące życiem metropolie. Pierwszy raz za granicą zamieszkałam 2011 roku. Byłam na studiach w Anglii i jeszcze nie wiedziałam, jak Polacy potrafią sobie dokopać - czasami dosłownie. Barcelona stała się moim domem na najdłużej, bo aż na pięć lat. To właśnie tutaj, gdzie rozpoczęłam własny biznes, dowiedziałam się, jak łatwo przychodzi nam wzajemna niechęć, obrzucanie się błotem i życzenie sobie możliwie najgorzej. 

Własny biznes za granicą. "Donieś na nią, niech upadnie, odechce się jej"

Weźmy pod lupę sytuację, która spotkała mnie całkiem niedawno. Prowadzę własny, niewielki biznes, o który staram się dbać możliwie jak najbardziej. Ktoś w internecie skomentował to, czym się zajmuję. Nic wielkiego, zwykły komentarz. Odpowiedziałam rzeczowo, myśląc, że na tym sprawa się zakończy. Niedoczekanie. Nagle pod postem pojawiła się fala hejtu - od ludzi, których nie znam, którzy nigdy mnie nie spotkali, ale już mieli wyrobione zdanie. Zaczęli mnie porównywać do innych, pisać rzeczy, które były nie tylko krzywdzące, ale wręcz absurdalne. Co więcej, niektórzy postanowili, że będą zgłaszać moją działalność, by "mnie zniechęcić". Dlaczego? Bo tak.

Byli to Polacy, którzy podobnie jak ja, mieszkają na emigracji. Jak się później dowiedziałam, sami prowadzą różnego rodzaju działalności. Nie przeszłoby mi przez myśl, żeby "kopać dołki" pod kimś, kto nie zrobił mi krzywdy i kogo nawet nie znam.

Największa "ofiara" Polaka za granicą? Inny Polak

Mój przypadek to tylko kropla w morzu podobnych. Takie sytuacje spotykają innych bardzo często. Wystarczy odwiedzić dowolne forum Polaków, którzy mieszkają za granicą. Miejsce, gdzie powinniśmy się wspierać albo udzielać sobie porad, najczęściej przeobrażają się w swojego rodzaju "pola walki", gdzie wiele osób - kolokwialnie mówiąc - chce po prostu sobie "dowalić".

Gdy ktoś zaczyna osiągać sukces, pojawiają się ludzie, którzy zamiast kibicować, próbują podważyć jego osiągnięcia. I to wszystko w atmosferze niezdrowej rywalizacji, jakby sukces jednej osoby odbierał szanse innym. To smutne, ale prawdziwe. Nie bez powodu Polacy ostrzegają za granicą przed innymi Polakami. Polak za granicą - z pozoru miły, ale obgada cię za plecami.

Polak Polakowi wilkiem za granicą. Dlaczego podkładamy sobie nogę na emigracji?
Polak Polakowi wilkiem za granicą. Dlaczego podkładamy sobie nogę na emigracji? 123RF/PICSEL

Z Polakami za granicą to czasem prawdziwy rollercoaster. Na początku spotykasz rodaka, który uśmiecha się do ciebie w sklepie. Później prowadzicie miłą rozmowę, zaczynasz myśleć "ale super trafiłam!". Bardzo często, dopiero po jakimś czasie, okazuje się, kto jakim jest człowiekiem. Zdarzyło mi się poznać osoby, które, kiedy poczuły się bardziej komfortowo w moim towarzystwie, zaczynały nadawać na innych. Ot tak, bez powodu.

Często pojawiają się komentarze w stylu "na pewno na lewo to załatwił" albo "musiała mieć znajomości". Niby miło, niby przyjaźnie, a później... no właśnie. I takie nadawanie na siebie sprawia, że nie mam ochoty dzielić się swoimi doświadczeniami, bo później to ja zostanę obgadana w podobny sposób.

Sukces Polaka za granicą? "Na pewno kombinuje albo ma znajomości"

Nie raz słyszałam, jak ktoś opowiadał o rodaku, który odniósł sukces, ale zawsze z takim jakimś dziwnym niedowierzaniem. Jakby sukces Polaka za granicą był niemożliwy bez kombinowania. Zresztą mi też to zarzucano. Czasami wprost, czasami poprzez sugestie, a najczęściej - za plecami. O czym donosili mi znajomi. Dużo podróżuję (jest to część mojej pracy, ale też hobby) i słyszałam wiele niepochlebnych komentarzy o tym, w jaki sposób zarabiam na wojaże.

Co ciekawe, kiedy ci sami ludzie spotykali mnie na ulicy, z ciekawością wypytywali o szczegóły podróży. Brali pod uwagę wszystkie, możliwie najbardziej absurdalne, opcje. To smutne, bo zdecydowanie lepiej jest o coś zapytać, niż coś zakładać. I chociaż lubię sobie czasem poplotkować, to staram się kierować powyższą zasadą. Dlaczego hejtować czyjeś osiągnięcia? Można pogadać, ale niekoniecznie od razu wbijać komuś szpilę.

Liczę się z tym, że ten tekst nie spodoba się wielu Polakom, którzy być może mają odmienne zdanie. Uważam jednak, że dziennikarstwo polega na tym, żeby dzielić się swoimi - prawdziwymi - spostrzeżeniami. Mój artykuł nie ma na celu wzbudzania jeszcze większej ilości niechęci czy hejtu, przeciwnie. Uważam, że warto się zastanowić nad tym, zanim się kogoś oceni albo o coś oskarży. Zwłaszcza za granicą.

Karolina Wachowicz
Karolina Wachowiczmateriały prasowe
"Zdanowicz pomiędzy wersami". Oto prawdziwa cena emigracji INTERIA.PL
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas