Przyjmiesz zbłąkanego gościa?
Trzynaste miejsce przy wigilijnym stole to część świątecznej tradycji wpisanej w obchody Bożego Narodzenia.
Czerpiąc z życia to, co dla nas najlepsze, nie potrafimy się tym dzielić z innymi. Ważne jest dla nas to, że jest nam dobrze. Zwyczajnie mamy gdzie mieszkać, nie narzekamy, na jakość naszego życia, nie mówiąc już o tym, że w ogóle nie znamy uczucia głodu. Ale nawet takie zaślepienie, bo tak można nazwać niekiedy ten stan, ma szansę zniknąć, ulecieć gdzieś z nas.
To właśnie okres Świąt Bożego Narodzenia jest czasem, kiedy mogą w nas zagrać wszystkie struny duszy. Kiedy budzi się w nas utajone, nieznane nam nawet, dobro. Nasze serce bije mocniej, gdy widzimy, spotykamy lub słyszymy krzywdę ludzką. Jesteśmy bardziej wrażliwi. Życzliwość i chęć niesienia pomocy widoczna jest na każdym kroku, no może prawie. Szkoda tylko, że taki nastrój może być określany, jako nastrój świąteczny, a nie całoroczny.
Dla kogo pusty talerz?
Ale nie tylko nastrojowość, czy własna inicjatywa zmian na dobre, na lepsze niż dotychczas, na wspólne, a nie tylko własne, cechuje ten okres. To magiczne obyczaje, które pojawiają się w naszej historii już od wieków. W tym, obyczaj przygotowywania przy każdym wigilijnym stole, pustego nakrycia, dla zbłądzonego, samotnego, niezapowiedzianego gościa.
Choć obrzęd ten daje nam wiarę w spełnienie lepszego jutra, daje możliwość zaspokojenia naszej własnej samooceny, nie jest on bez szerszego znaczenia. Nie bez powodu został wdrożony w tradycję Świat Bożego Narodzenia. Nie tylko dla uspokojenia naszego sumienia, dla zapewnienia w wierze, że dobrobyt będzie gościł w naszym domu przez cały kolejny rok.
On został wdrożony, po to, aby go szanować i przede wszystkim praktykować. Jeśli więc, w dniu Wigilii do naszych drzwi zapukałby samotny, bezdomny człowiek, zawitał sąsiad, znajomy, przyjaciel, który nie zdążył dojechać na kolację wigilijną do własnej rodziny, zawitał nasz odwieczny wróg lub antypatia, to wtedy właśnie, zgodnie z wyznawanymi zasadami religijnymi bądź etycznymi winniśmy go zaprosić do wspólnego wigiliowania.
Przegrywamy ze strachem
I tu pojawia się problem. W każdym polskim domu szykuje się pusty talerz dla ewentualnego gościa. Ale czy nakrycie to zostaje wykorzystane, czy może trafia po kolacji wigilijnej w nienaruszonym i czystym stanie na półkę w szklanej witrynie lub szafie? Najczęściej z powodu tego, że nikt się nie pojawił. Nie zapukał do naszych drzwi zbłąkany człowiek. Ale jeśli tak by się właśnie stało? Co wtedy byśmy zrobili? Prawda jest boleśnie rażąca. Talerz postawimy, ale do domu nie wpuścimy! Tłumaczeni nie swoimi ważnymi motywami, takiego postępowania nie realizujemy pięknej świątecznej idei.
O ile, przyjaciel, dalszy znajomy, sąsiad czy nawet nasza antypatia zostałaby pewnie wpuszczona w nasze suto zastawione progi, może czasem po chwili zastanowienia, tak obcy człowiek, kompletnie nieznana twarz, w takiej sytuacji, budzi w nas mieszane uczucia. Nawet, jeśli one się w nas kotłują, to, jak przyznaje większość pytanych ludzi, obcego człowieka, do domu nie wpuści, na kolację przy wigilijnym stole. Dlaczego tak postępujemy, choć wiemy, że nie jest to właściwe?
Czasy, mamy niestety takie, że wzbudzony w ten sposób w nas strach nie pozwala nam na wspólne biesiadowanie z nieznajomym. Boimy się przecież nie tylko o siebie, ale o nasze rodziny. Obawiamy się o ich bezpieczeństwo. Przecież taka nieznana osoba może okazać się kimś pełnym złych intencji, szaleńcem lub rabusiem. Bezpieczniej jest nie wpuścić, i tak też robimy. Można się dziwić takiemu postępowaniu, można je krytykować. Każdy jednak ma prawo wyboru, którego nie jest niekiedy w stanie pokonać nawet świąteczna tradycja. A najsilniejszy jest wtedy w nas strach.
Gdzie mniej zaufania?
Wbrew pozorom, takie sytuacje nie wszędzie są tak samo częste. Od czego zależą? Wydawałoby się, przecież, że przyjęcie obcej osoby do rodzinnego biesiadowania w czasie Wigilii, tak naprawdę zależy od intensywności naszej życzliwości i dobra. Wiemy, też, że motywowani obawą przed zagrożeniem, jakimś niebezpieczeństwem, nawet wyimaginowanym, zwyczajnie boimy się. Przemoc przecież szerzy się wokół nas przez cały rok, czemu miałaby znikać na czas świąt.
Nie wszyscy mają przecież dobre intencje. A i szaleńców nie brakuje. I tu okazuje się, że nie bez znaczenia na naszą decyzję o przyjęciu w domowe progi nieznanej osoby ogromny wpływ ma miejsce naszego zamieszkania. Nie jest to oczywiście regułą, jednak mieszkańcy miast, małych miasteczek bardziej się obawiają.
Ci, mieszkający na wsiach mają większe zaufanie do obcych. Przykładów wiele nie trzeba, ale prostym może być podróż. Gdy w mieście zastanie nas noc, możemy liczyć na ciepły kąt tylko w hotelu lub przesiedzieć w nocnym lokalu i przeczekać do rana. Uratują nas może znajomi, noclegiem na jedną noc. A w tej samej potrzebie znajdując się na terenach wiejskich możemy liczyć na pomoc obcych. Przenocowanie dość często nie jest żadnym problemem. Nawet wspólna kolacja. Nie oznacza to, że miastowi to źli, zimni, wyrachowani i bezduszni ludzie. Bo odmawiają. Brak zaufania wyrabia się instynktownie, bo wokół nie trudno o przykłady braku litości i nadużywania siły wobec innych.
Siła tradycji
Choć tradycja bożonarodzeniowa jest bardzo silna, a jej przestrzeganie dla wielu z nas jest rzeczą świętą, zastanówmy się. Czy, gdy wieczorną porą w wigilijny wieczór, zapuka do naszych drzwi obcy człowiek, który poprosi o możliwość wspólnej Wigilii, przyjmiemy go? Lepiej pomyślmy o tym, już teraz. Zastanówmy się, jakbyśmy postąpili. Czy komfortowo będziemy się czuć w towarzystwie nieznajomego, nieznajomej, czy dobrze nam będzie, gdy odmówimy? Odpowiedź i osąd pozostawmy w swoich sercach i w sumieniach.