Rutyna w małżeństwie - przyjaciel czy wróg?
Mój mąż Darek zawsze był przebojowym i odważnym mężczyzną. Nie żadne tam ciepłe kluchy, ale też i nie ryzykant. Rozsądek brał u niego górę. Bardzo mi tym wszystkim imponował. Wiedziałam, czego mogę się po nim spodziewać, czułam się przy nim bezpiecznie.
Tymczasem ostatnio, jak Darek docisnął pedał gazu, to aż mnie wbiło w fotel. Poprosiłam, by zwolnił, bo nasz stary wóz to nie wyścigówka, a on mi na to, zadowolony, że to dobra zabawa, że adrenalina... Teraz staram się z nim nie jeździć, ale boję się, co on tam za tą kierownicą wyprawia. Nie mówiąc o tym, że zaczął coś przebąkiwać o kupnie motoru. Ale to nie koniec.
W którąś sobotę Darek umówił się z kolegami. Wrócił po paru godzinach taki zadowolony, jak dawno nie był. "Skoczyłem na bungee" - oznajmił wesoło i zaczął wymachiwać jakimś dyplomem. A mnie się ciemno przed oczami zrobiło! Prawdę mówiąc, jestem zachowaniem męża przerażona. Ostatnio przyniósł do domu jakiś katalog o sportach ekstremalnych. Mówiłam mu już, że boję się o niego, prosiłam, by przestał ryzykować.
A jeśli mu się coś stanie? Co wtedy ze mną, z dziećmi? Ale on mówi, że wszystko jest pod kontrolą. I że wreszcie korzysta z życia, bo znudziła mu się już ta monotonia. Ostatnio zwierzyłam się z moich problemów przyjaciółce, a ona powiedziała tylko, że najwyraźniej mój mąż ma kryzys wieku średniego. I powinnam namówić go na wizytę u psychologa. Ale on, moim zdaniem, na to się nie zgodzi. Czy mimo to mam próbować?
Magda, 43 lata
Co robić w takiej sytuacji? Masz takie doświadczenia i chcesz się nimi podzielić z czytelnikami "Chwili dla Ciebie"? Skomentuj. Cały artykuł z waszymi komentarzami ukaże się w numerze 37 "Chwili dla Ciebie" 15 września i na stronie: www.kobieta.interia.pl/sprawy-rodzinne