Wnętrza z lat 60. wracają do łask. Chierowski, porcelit i plakaty
Oprac.: Gabriela Kurcz
Polskie wzornictwo miało swoje lepsze i gorsze momenty, ale nikt nie zaprzeczy, że prawdziwy triumf świętowało w latach 60. Uświadomiono sobie wtedy nie tylko potrzebę odrębnej edukacji w tej dziedzinie, przekonano również Polaków, że każdy zasługuje na dobry dizajn, komfort i wygodę. Dziś wnętrza w stylu lat 60. znów są modne, a młodzi projektanci inspirują się kultowymi perełkami vintage z tamtych lat. Które zostały z nami na dobre?
Lata 60. były w dizajnie wyjątkowe. To wtedy projektanci zrozumieli, że muszą zacząć tworzyć "dla wszystkich". Postawiono więc na produkcję seryjną, tanią, bardziej dostępną i prostą, choć prostota w tym konkretnym przypadku ma wydźwięk jedynie pozytywny. Domy i mieszkania miały być wygodne i komfortowe, a że często, szczególnie w Polsce były malutkie i źle zaprojektowane, to twórcy dizajnu zaczęli tworzyć przedmioty wielofunkcyjne, użytkowe i dekoracyjne zarazem.
Lustra, światło i dodatki
Główną rolę we wnętrzach z lat 60. grały oczywiście meble. Charakteryzowała je prostota, ale również geometryczna forma, coraz odważniejsze kolory i skręt w stronę futuryzmu. Sofy i stoliki miały szczupłe, drewniane nóżki, hitem stały się komfortowe fotele, często w kształcie kuli i pięknie wyprofilowane szezlongi.
Istotną rolę we wnętrzach pełniło także światło, które miało nadawać im przytulności. W większości pomieszczeń stawiano więc podłogowe lampy, wyposażone w duże abażury z tkaniny, a nawet specjalne półki na książki czy wąskie gazetniki. Doceniono także lustra, które optycznie powiększały pomieszczenia - stawiano głównie na proste, duże egzemplarze w klasycznych ramach. W latach 60. popularność zdobyły także tapety z geometrycznym wzorem, dywany-romby i oryginalne zasłony.
Fotel w centrum salonu
Lata 60. wprowadziły do rodzimego dizajnu więcej koloru i fantazji, a projektanci zaczęli tworzyć fotele inspirowane geometrią i futuryzmem - kolorowe, o eksperymentalnej i często wręcz awangardowej formie. Te fotele same w sobie postrzegane dziś są jako małe dzieła sztuki i cieszą się ogromną popularnością choćby na aukcjach czy w sklepach z meblami vintage.
Jednym z najpopularniejszych foteli z tamtych lat jest muszelka, inspirowana atomic age, czyli futurystyczną erą nuklearną. Wyszła ona spod ołówka Lesława Kiernickiego w 1958 roku, który wzorował się na projekcie krzesła o tej samej nazwie, stworzonym dwa lata wcześniej przez Teresę Kruszewską. W latach 60. pojawiły się kolejne fotele muszelki - "Ewa" oraz "Emil" - nie wiemy jednak, kto był ich autorem. Charakterystyczne dla muszelek było okrągłe siedzisko i pajęcze nóżki.
To w latach 60. powstał również słynny fotel lisek, który swoją nazwę zawdzięcza projektantowi Henrykowi Lisowi. Jego historia sięga 1966 roku - to właśnie wtedy, w Dolnośląskiej Fabryce Mebli w Świebodzicach, projektantowi zlecono stworzenie nowej linii wyposażenia domów i mieszkań. Fotel o numerze 300-190 momentalnie zdobył uznanie jako komfortowy i wygodny, pełen elegancji mebel. Liska faktycznie cechowała zaskakująca lekkość i prostota, będąca wciąż wzorem do naśladowania dla współczesnych projektantów. O fenomenie tego mebla niech świadczy fakt, że produkcję fotela wznowiła jakiś czas temu marka 366 Concept.
Choć muszelka i lisek to bezdyskusyjnie jedne z największych perełek dizajnu lat 60., to wciąż palmę pierwszeństwa dzierży kultowy fotel Chierowskiego projektu Józefa Chierowskiego (również dostępny dziś w 366 Concept). Tylko w okresie PRL-u wyprodukowano aż pół miliona egzemplarzy tego mebla, choć jego popularność była tak naprawdę wynikiem sporego przypadku. Gdy w 1962 roku Fabrykę Mebli w Świebodzicach strawił pożar, rozpoczęto pracę nad prostym i łatwym w wyprodukowaniu meblem, który miał pomóc jej podnieść się z upadku. Padło na fotel 366, który momentalnie skradł serca Polaków i cieszy się ich względami aż po dzień dzisiejszy. W parze z popularnością idzie cena - dziś za fotel Chierowskiego trzeba zapłacić nawet kilka tysięcy złotych.
Plakaty
Trudno wyobrazić sobie wnętrze z lat 60. lub to inspirowane tą dekadą bez kolekcji plakatów na ścianach. Nie były to jednak zwykłe plakaty, a już bez wątpienia w niczym nie przypominały one tych z muzycznych czasopism z lat 90. - plakaty sprzed lat były bowiem prawdziwymi dziełami sztuki. Nic dziwnego, skoro lata 50. i 60. to złoty okres polskiej szkoły plakatu.
Wszystko zaczęło się jednak trochę wcześniej, bo w drugiej połowie lat 40., kiedy to Henryk Tomaszewski oraz Eryk Lipiński nawiązali współpracę z Filmem Polskim i zaczęli projektować plakaty. Autonomia artystyczna, brak cenzury i całkowita swoboda w działaniu szybko przyniosły projektantom sukces - w 1948 roku podczas Międzynarodowej Wystawy Plakatu Filmowego w Wiedniu Henryk Tomaszewski zdobył aż pięć głównych nagród, a świat poznał polską sztukę plakatu i co ważne, szybko ją docenił.
O sile polskiego plakatu tamtych lat niech świadczy fakt, że w 1966 roku to Warszawa została wybrana na gospodarza I Międzynarodowego Biennale Plakatu, a zaledwie dwa lata później w stolicy powstało pierwsze w świecie muzeum poświęcone tej sztuce. Międzynarodowe Biennale Plakatu po dziś dzień jest najważniejszym świętem plakatu o międzynarodowym zasięgu.
W tym miejscu warto oddać hołd wspomnianemu twórcy polskiej szkoły plakatu, Henrykowi Tomaszewskiemu, absolwentowi warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, który od 1944 roku projektował książki, scenografie, a finalnie właśnie plakaty do filmów, przestawień teatralnych i wydarzeń kulturalnych. Były to prace wyjątkowe, bo bardzo emocjonalne, opisywane często jako "kolaż rzeczywistości", na którym po dzień dzisiejszy wychowują się całe pokolenia młodych projektantów. Prace Tomaszewskiego znajdują się w wielu prestiżowych galeriach świata, m.in. w Museum of Modern Art (MoMA) w Nowym Jorku.
Polacy, którzy w latach 60. mogli ozdabiać swoje wnętrza oryginalnymi plakatami z tamtych lat, zapewne nie mieli poczucia, że dotykają prawdziwej sztuki. Dziś są one gratką dla kolekcjonerów i ozdobą każdego retro wnętrza.
Serwisy z Ćmielowa, Chodzieży, Tułowic...
Popularną ozdobą wnętrz z lat 60. były też oczywiście, cieszące się dziś ogromną popularnością, serwisy kawowe i herbaciane. To doskonały przykład sztuki użytkowej, na którą w PRL-u stać było prawie wszystkich, a dziś osiąga ona rekordowe sumy na aukcjach perełek vintage. Produkcją serwisów parało się w tym okresie wiele fabryk, choć według fanów tej epoki, te najpiękniejsze pochodzą z Ćmielowa, Chodzieży, Tułowic i Pruszkowa.
W latach 60. największą popularnością cieszyły się serwisy o cylindrycznej formie, z biegiem czasu coraz bardziej surowe i geometryczne.
Jednym z najstarszych modeli jest "Lotos" autorstwa Zofii Przybyszewskiej z IWP realizowany w pruszkowskich Zakładach Porcelitu, kolejne to wzory Wincentego Potackiego z Ćmielowa - "Goplana" i "Krokus", chodzieska "Ellen" (1963) oraz "Milo" (1964) Adama Sadulskiego z jaworzyńskiej Karoliny
pisze Barbara Banaś w książce "New Look".
W drugiej połowie lat 60. pojawiły się natomiast tzw. wzory cebulkowe lub gruszkowe. Przedstawiciele tych serwisów to choćby pruszkowska "Sonia" czy "Atos" z Bogucic.
W Polsce największą popularnością cieszyły się sześcio lub dwunastoosobowe komplety, zachodni projektanci wychodzili za to naprzeciw młodym parom i małżeństwom, proponując im "starter sety", które można było systematycznie uzupełniać.
Barbara Banaś zwraca uwagę, że naczynia porcelitowe spełniały funkcję codziennej zastawy, a porcelanowe serwisy pojawiały się na stołach tylko w chwilach uroczystych, będąc na co dzień elementem wystroju wnętrz. Dziś zainteresowaniem wielbicieli sztuki użytkowej PRL-u cieszą się jednak nawet te najtańsze, fajansowe naczynia, które idealnie odnajdą się we wnętrzach w stylu retro.
Zobacz również: