Wywalczone prawo nie jest dane na zawsze? Amerykanki znów walczą o dostęp do aborcji
Proces Roe vs Wade był jedną z najsłynniejszych spraw sądowych w historii Stanów Zjednoczonych. Wyrok kończący proces na dekady zagwarantował milionom Amerykanek prawo do aborcji. Jednak teraz raz wywalczone prawo stoi pod znakiem zapytania. Jak wynika z projektu decyzji, której treść upublicznił niedawno portal Politico, Sąd Najwyższy USA planuje obalić orzeczenie z 1973 roku.
Norma McCorvey nie planowała uczynić ze swojego osobistego procesu Amerykańskiej krucjaty o aborcję. Ta biedna, niespełna dwudziestoletnia dziewczyna chciała po prostu uzyskać dostęp do bezpiecznej aborcji, która była dostępna w wielu stanach Ameryki, ale nie w Teksasie, który McCorvey pozwała pod pretekstem niezgodności z konstytucją stanowych przepisów zakazujących aborcji.
Norma McCovery stała się ikoną ruchu pro-choice. Dorastała w niełatwych warunkach, a jej historia mogła nigdy się nie wydarzyć, bowiem jej matka początkowo chciała usunąć ciążę. Przyszła na świat, jednak ten nie powitał jej z otwartymi ramionami. Jej dzieciństwo było trudne - matka miała problemy z alkoholem, a ojciec porzucił je, gdy Norma była nastolatką.
Gdy była jeszcze mała, jej rodzina przeniosła się do Teksasu - tam McCorvey spędziła większość swojej młodości, która obfitowała w ciężkie doświadczenia. W wieku zaledwie 10 lat próbowała ukraść pieniądze ze stacji benzynowej, na której dorabiała sobie do kieszonkowego. Uczęszczała do katolickiej szkoły z internatem, gdzie padła ofiarą molestowania seksualnego. Nie ukończyła 9. klasy podstawówki i porzuciła edukację, a następnie zamieszkała z przyjacielem rodziny, który przez ponad trzy tygodnie spędzone w jego domu, gwałcił ją niemal każdej nocy.
Jako piętnastolatka wyszła za mąż za mężczyznę, który później stosował wobec niej przemoc. W wieku 16 lat została matką, jednak dzieckiem opiekowała się babcia. W tym czasie Norma zaczęła mieć problemy z alkoholem. Swoje drugie dziecko, które przyszło na świat niedługo później, oddała do adopcji.
Gdy po raz trzeci zaszła w ciążę, wiedziała już, że nie wychowa dziecka, jednak nie chciała po raz kolejny przechodzić przez fizyczny i psychiczny ból. Dowiedziała się wówczas o możliwości aborcji, w sprawie której pod koniec lat 60. ubiegłego wieku większość Amerykanów opowiadała się za tym, by jakaś jej forma była legalna. W części stanów rzeczywiście była, jednak nie w Teksasie, gdzie prawo dopuszczało aborcję wyłącznie w sytuacji, gdy zagrożone byłoby życie matki.
Znajomi doradzili Normie McCorvey, by skłamała, że została zgwałcona i w ten sposób próbowała uzyskać zgodę na usunięcie ciąży. Zgody tej jednak nie uzyskała, postanowiła więc podjąć kolejną próbę i pozwać władze Teksasu pod pretekstem niezgodności z konstytucją stanowych przepisów zakazujących aborcji. Proces, który wytoczyła władzom stanu Teksas, wzbudził ogromne zainteresowanie mediów i społeczeństwa. Sprawa trafiła do Sądu Najwyższego, zanim jednak zapadł wyrok w sprawie, kobieta zdążyła urodzić córkę, która została oddana do adopcji. Gdy więc dowiedziała się, że Sąd Najwyższy przyznał jej rację, zwycięstwo i fakt, jak przełomowe znaczenie dla przyszłości milionów Amerykanek miało orzeczenie napisane przez sędziego Harry'ego Blackmuna, nie miało dla niej znaczenia, bowiem chciała tylko legalnie przerwać ciążę.
Zobacz również: Wysłała tabletki poronne. Teraz aborcyjnej aktywistce grozi więzienie
Przez cały ten czas chciała być anonimowa, przybrała więc pseudonim Jane Roe. W latach 80. zaczęła pojawiać się w mediach i na proaborcyjnych wiecach, a tym samym stała się twarzą amerykańskiego środowiska pro-choice. Tym razem już pod prawdziwym nazwiskiem ujawniając, że naprawdę nazywa się Norma McCorvey.
Przez lata podtrzymywała stanowisko, że ciąża, o którą toczył się spór w Sądzie Najwyższym, była wynikiem gwałtu. Jednak w 1989 roku wyznała prawdę i przyznała, że było to kłamstwo. To oświadczenie stało się wizerunkowym ciosem dla ruchów proaborcyjnych, które przedstawiały ją jako przykład ofiary nieludzkiego systemu.
Co ciekawe, finalnie Norma McCorvey całkowicie zmieniła swoje poglądy. W połowie lat 90., pracowała jako recepcjonistka w klinice aborcyjnej, gdzie poznała Philipa "Filipa" Benhama - świeckiego pastora i szefa organizacji pro-life Operation Rescue, który chciał ją nawrócić. Prowadzał ją do kościoła, a nawet namówił do przyjęcia chrztu. W ten sposób kobieta, która była twarzą walki o legalną aborcję, zupełnie zmieniła swoje poglądy. W jednym z wywiadów stwierdziła nawet, że słynny proces Roe vs Wade był "największym błędem jej życia".
2 maja serwis "Politico" opublikował doniesienia, które wzbudziły sensację w USA. Amerykański Sąd Najwyższy, w którego ławach za rządów Trumpa zdążyło zasiąść wielu konserwatystów, przymierza się do obalenia prawa, które zostało ustanowione w 1973 roku podczas słynnego procesu Roe vs Wade. W wyniku tego procesu aborcja została uznana w USA za legalną przez cały okres ciąży, dając jednak stanom możliwość wprowadzenia regulacji ograniczających możliwość aborcji w drugim i trzecim trymestrze.
Jeśli ten plan wszedłby w życie, być może już w czerwcu o sprawie dostępu do aborcji w USA każdy ze stanów decydowałby osobno. Eksperci wskazują, że nawet 26 z 50 stanów mogłoby znacznie ograniczyć lub zakazać przerywania ciąży na swoim terytorium.
W związku z wizją ograniczenia dostępu do aborcji, mieszkańcy Nowego Jorku i Waszyngtonu wyszli na ulice, żeby protestować i walczyć o prawo do wyboru. W sieci używano między innymi hashtagu #BansOffOurBodies. Ta - póki co - czysto teoretyczna zmiana w amerykańskim ustawodawstwie uderzyłaby w najbardziej zmarginalizowane i najuboższe obywatelki. Jest również sygnałem dla świata, że o prawo do wyboru i o równouprawnienie trzeba nieustannie walczyć, nawet w sytuacji, gdy przywileje i prawa zostaną raz ustanowione.
***
Zobacz również:
Kaja Godek o homoseksualności i pedofilii. Sąd jeszcze raz rozpozna sprawę
Dziecko nie przeżyło nawet godziny. Lekarka "gratuluje" Kai Godek