Zimny prysznic i drewniana latryna. Pamiętacie, jak fajnie było na PRL-owskich koloniach?
7,6 mln — tyle właśnie dzieci skorzystało ze zorganizowanego wakacyjnego wypoczynku w 1975 roku. To właśnie w latach 70. ubiegłego wieku liczba uczestników kolonii letnich osiągnęła apogeum.
Od lat 20. XX wieku, kiedy zaczęto taki wypoczynek organizować, aż do lat 70. liczba dzieci korzystających z wyjazdów na kolonie systematycznie rosła. Jednak już dekadę później rozpoczął się trend spadkowy i letnie kolonie straciły znacząco na popularności. Nic więc dziwnego, że najwięcej wspomnień z pobytów na koloniach ma pokolenie X, czyli osoby urodzone w latach 60.i 70. XX wieku.
Gdy na forum dyskusyjnym, czy w social mediach ktoś rzuci temat kolonii letnich w PRL, pod postem aż roi się od komentarzy. Wpisy dotyczą głównie popularnych miejsc, w których organizowano letni wypoczynek dzieci, warunków pobytu, jakości wyżywienia, sposobów spędzania czasu, czy relacji z kadrą wychowawców.
Pokolenie dzisiejszych pięćdziesięciolatków i sześćdziesięciolatków pamięta wiele szczegółów i choć zazwyczaj dotyczą one niskich standardów zakwaterowania i marnej jakości posiłków serwowanych na kolonijnych stołówkach, to prawie zawsze nacechowane są ogromną nostalgią za czasem spędzonym z dala od domu wśród rówieśników.
Kiedyś to było...
Autorzy publikacji "Wypoczynek zorganizowany dzieci i młodzieży w Polsce XX wieku" zauważają, że w PRL rolę sponsora i organizatora wypoczynku dzieci i dorosłych pełniły prawie wyłącznie zakłady pracy. Bogate przedsiębiorstwa z branży górniczej czy energetycznej posiadały duże zasoby finansowe i własną bazę noclegową w postaci zakładowych domów wczasowych.
Tacy pracodawcy potrafili więc zapewnić swoim pracownikom i ich rodzinom wypoczynek na dość wysokim poziomie. Biedniejsze podmioty oszczędzały na każdym możliwym koszcie i wynajmowały miejsca w domach studenckich, szkołach, a czasami nawet w prywatnych kwaterach. Pomimo wielu przeciwności, zarówno systemowych jak i losowych zwykle letni wypoczynek przebiegał bez większych przeszkód.
Świadczy o tym niewielka liczba odnotowanych przez GUS śmiertelnych wypadków i masowych zatruć na koloniach i wczasach. Badacze tematu wypoczynku zwracają także uwagę na fakt, że tak szeroko zakrojona akcja organizacji zakładowych kolonii i wczasów miała także na celu poddanie ich uczestników, a w szczególności dzieci indoktrynacji w duchu ideologii socjalistycznej i silnej politycznej presji.
Jak zauważa jednak Aneta Nisiobęcka, plany te nie zostały zrealizowane w ogóle lub w bardzo znikomym stopniu. Ten stan rzeczy potwierdzają liczne wypowiedzi internautów, którzy na ogół nie doświadczyli prób ideologicznego nacisku, na co wpływ miała głównie postawa wychowawców lub fakt, że byli oni zajęci czymś zgoła innym niż opieka nad oddaną pod ich skrzydła młodzieżą.
Zimny prysznic i drewniana latryna
- Pierwszy pobyt był dla mnie dosłownie i w przenośni zimnym prysznicem — wspomina pani Agnieszka, rocznik 1972. Pierwszy raz brała udział w koloniach letnich 1984 roku, miała wówczas 12 lat, a czas spędzony w gronie rówieśników wspomina z mieszanymi uczuciami.
- To były kolonie o profilu sportowym, brały w nim udział dzieci, które w szkole wyróżniały się w sporcie, brały udział w różnych zawodach i uczęszczały po lekcjach na SKS. Nie wiem, kto był organizatorem wyjazdu, ale chyba moi rodzice płacili z mój udział. Może więc była to nasza podstawówka lub miejski ośrodek sportowy, bo pojechali z nami w roli wychowawców nasi nauczyciele wf - opowiada.
- Pierwsze dni były dla mnie takim szokiem, że chciałam od razu wracać do domu. Zakwaterowano nas w dużych namiotach, jakby wojskowych hangarach, w których rozstawiono polowe łóżka i w każdym spało około dziesięciu osób. W nocy było albo zimno albo duszno, w zależności od temperatury na zewnątrz. Swoje potrzeby trzeba było załatwiać w drewnianej latrynie, która na szczęście — bo okropnie śmierdziała — i na nieszczęście — bo w nocy nie mogłam tam trafić, była oddalona od naszego namiotu o około 150 metrów - mówi nam Aga.
- Pod prysznice zabierano nas co drugi dzień do pobliskiej szkoły, która pełniła w wakacje rolę zaplecza higienicznego dla kolonistów, tam przy okazji można było skorzystać z toalety, co wiele dziewczyn chciało robić, więc była zawsze długa kolejka. Sama kąpiel pod prysznicem nie była też niczym przyjemnym, ciepła woda kończyła się bowiem już po kilku minutach. Komu się udało, ten miał szczęście. Reszta musiała myć się w zimnej. Z tego powodu nie myłam włosów przez prawie trzy tygodnie, co zauważyłam dopiero po powrocie do domu, gdy mama zaczęła skrupulatnie przeszukiwać moje włosy w poszukiwaniu wszy — wspomina swoje przeżycia.
Jak wielu uczestników letnich obozów i kolonii w PRL, również nasza rozmówczyni nie wspomina dobrze wyżywienia, jakie wówczas było obowiązującym standardem na szkolnych i kolonijnych stołówkach.
- Typowym śniadaniem był chleb z dżemem i herbata z wielkiego aluminiowego kotła. Miała ona bardzo charakterystyczny smak, słodkiej, lekko tylko zabarwionej naparem, tłustawej wody. Myślę, że tych olbrzymich garów używano też do gotowania zupy, stąd ten dziwny "bukiet". Dla mnie wtedy najgorszym było to, że wstawaliśmy przed szóstą rano na tak zwaną poranną zaprawę i dopiero po niej szliśmy na śniadanie. Pamiętam, że byłam bardzo głodna, jednak wysiłek fizyczny i "niedomowe" smaki poskutkowały tym, że kolonijne śniadanko opuściło mój organizm już po kilku minutach w drodze do namiotu - mówi Interii.
- Jeśli chodzi o inne posiłki, to na obiad był bigos, mielone kotlety, pyzy, albo kluski z serem lub truskawkami — typowe menu ze stołówki w PRL. Nie mam zbyt szczegółowych wspomnień dotyczących jedzenia, ale pamiętam, że przez cały czas bardzo chciałam napić się czegoś dobrego, bo poza herbatą z kotła do picia podawano tylko rozcieńczony kisiel, a wieczorem zbożową kawę z mlekiem. Gdy więc w niedzielę udaliśmy się do pobliskiego miasteczka, to pamiętam, że wszyscy od razu kupili popularne wówczas, sprzedawane przez "prywaciarzy" napoje w woreczku — kontynuuje.
Jednak jak większość pokolenia PRL, pani Agnieszka wspomina z sentymentem letnie kolonie i czas spędzony wśród rówieśników.
- Pomimo spartańskich jak dla mnie warunków i tęsknoty za przysmakami dostępnymi w domu, wiele chwil z tamtych wakacji wspominam bardzo dobrze. Ja chyba po prostu nie lubiłam tylko tej dziwnej dyscypliny — poranne apele, sprawdzania, czy łóżko dobrze zaścielone i przymusu jedzenia o określonych porach, natomiast mecze siatkówki, kąpiele w jeziorze i wieczorne dyskoteki to był dla mnie najlepszy czas.
- Tańczyliśmy wtedy chyba przy piosenkach Urszuli, Papa Dance i Alphaville. Jako ciekawostkę dodam, że w niedzielę wychowawczyni zabrała nas do kościoła. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że mogła z tego powodu mieć kłopoty. Ale chyba jednak nie miała. W kolejnych latach również wyjeżdżałam na podobne kolonie i obozy — raz jako dziecko z prowincji do Warszawy i raz z zakładu mojej mamy do NRD. Na obu wyjazdach spaliśmy w pustych w wakacje budynkach szkolnych — podsumowuje swoje doświadczenia pani Agnieszka.
Zobacz również:
Słowa, które słyszało chyba każde dziecko. Kultowe teksty matek są wciąż żywe
"Czterej pancerni i pies" to kultowy serial z czasów PRL-u. QUIZ!