Zostaję na wychowawczym
Podjęcie decyzji o tym, że to ja będę przez cały dzień zajmował się córeczką, nie było łatwe. Ale nigdy tego nie żałowałem!
Wiadomość o tym, że zostanie się ojcem, przynosi wielką radość. Nawet więcej - pompuje rozpierającą piersi dumę. Jednak zaraz przychodzi czas na odpowiedzialność. Powstaje pytanie: - Kto zajmie się dzieckiem po urlopie macierzyńskim? Zaistniałe okoliczności zawodowe oraz moja chęć sprawdzenia się w każdej roli pomogły mi podjąć decyzję, że tym kimś będę ja. Tylko jak sobie poradzę? - myślałem.
Zdawałem sobie sprawę, że zajmowanie się maluchem jedynie przez kilka godzin dziennie jest czymś zupełnie innym niż spędzanie z nim całego dnia, od rana do wieczora. Potrzebowałem planu. Dlatego poprosiłem żonę, aby rozpisała mi dokładnie godziny karmienia, przewijania i snu córeczki. Plan urywał się na godzinie powrotu żony z pracy, bo potem już razem mieliśmy dzielić się opieką nad Polą. Po spisaniu harmonogramu Ela z uśmiechem dodała, że opieka nad dzieckiem wcale nie jest taka trudna, ponieważ wiele rzeczy robi się intuicyjnie.
Karmi się malucha wtedy, kiedy jest głodny, przewija, jak ma pełną pieluszkę i kładzie spać, kiedy jest śpiący. Proste, prawda? Tak, tylko trzeba mieć jeszcze tę kobiecą intuicję! Ponieważ byłem zdany jedynie na intuicję męską, postanowiłem rygorystycznie trzymać się rozpisanego przez żonę planu. I dało to efekty! Pola szybko przywykła do stałych rytuałów. Jej brzuszek o określonych godzinach był już przygotowany na przyjęcie regularnego posiłku, więc nie kaprysiła podczas jedzenia.
Przyzwyczajona do określonych godzin snu, chętnie zasypiała w porze drzemki. Przygotowanie tej dokładnej rozpiski spowodowało, że i ja miałem spokojniejszą głowę. Bawiąc się z dzieckiem czy patrząc, jak śpi, o nadchodzących obowiązkach przypominałem sobie wtedy, gdy zbliżała się pełna godzina (np. 12.00 lub 15.00), bo to one wyznaczały kolejne punkty programu dnia. Taka regularność bardzo szybko weszła mi w krew.
Już po 4-5 dniach okazało się, że nie musiałem spoglądać w notatnik i sam wiedziałem, co i kiedy mam zrobić.
Przekonałem się, że: przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka, nawet tego zupełnie małego.
Jedyną sprawą, którą trudno uwzględnić w dziennym harmonogramie malucha, jest aktualny stan pieluszki. Trzeba sprawdzać go na bieżąco, ponieważ tutaj często zdarzają się niespodzianki. Szybko zrozumiałem, że choć przewijałem córeczkę 10 minut temu, wcale nie mam gwarancji, że za chwilę nie będę musiał zrobić tego ponownie.
Dotarło do mnie także, że równie ważna jak stan pieluchy jest jej zawartość. Pierwsze pytanie żony po powrocie z pracy zwykle brzmiało: "Robiła kupkę? A jaką?". Kiedyś zażartowałem, czy właśnie tak brzmi powitanie młodych rodziców (a gdzie się podziało zwyczajowe: "Cześć, kochanie"?). Żona wyjaśniła mi wtedy, że jej pytanie jest bardzo zasadne. Ilość i jakość wypróżnień u dziecka świadczy bowiem o jego zdrowiu i prawidłowym rozwoju. Problem w tym, że ja nie zawsze potrafiłem dokładnie odpowiedzieć na pytania żony.
Trudno było mi jednoznacznie stwierdzić, czy poranna kupka była zrobiona dziś, czy też mam w pamięci tę wczorajszą. Jeśli przebywa się z dzieckiem w domu dzień w dzień, każdy z nich wydaje się podobny do poprzedniego, kupki dziecka także:)
Dlatego postanowiłem zapisywać w notatniku ilość posiłków, jakie zjadła Pola, a także liczbę kupek, które zrobiła. Moje zapiski wyglądały tak: 8.00 - mleko 150 ml (kupka), 12.10 - kaszka, pół miseczki (nie ma kupki), 15.10 - obiadek, 3 słoiczka, (kupka), 16.15 - pół startego jabłka (nie ma kupki). Choć z perspektywy czasu takie notki wydają się dość zabawne, w tamtym okresie naprawdę były dla nas bardzo cenną informacją.
Przekonałem się, że: warto robić notatki o ilości zjedzonego posiłku i liczbie wypróżnień niemowlaka. Gdyby brzdąc zachorował (np. miał kolkę, zaparcie albo objawy alergii), takie zapiski ułatwiają znalezienie przyczyny dolegliwości dziecka.
Przejście na urlop wychowawczy wiązało się dla mnie nie tylko z obowiązkami, dało mi też wiele radości i pięknie wspomnienia. Żona do dziś mi zazdrości, że to ja pierwszy widziałem, jak Pola próbuje postawić pierwszy krok. Na mnie jednak coś innego zrobiło większe wrażenie. Byłem bardzo wzruszony, kiedy zauważyłem, że córeczka zaczyna mnie rozumieć. Pewnego dnia gdzieś nam się zawieruszył Zdzisio, konik-maskotka, którego Pola zawsze zabierała do snu. Powiedziałem więc Poluni, że "nie ma Zdzisia". Patrzę, a córeczka raczkuje do drugiego pokoju i postukując Zdzisiem o podłogę, wraca do mnie. Ona rozumie! To był szok.
Przekonałem się, że: urlop wychowawczy to nie tylko monotonne obowiązki, ale także niezwykła szansa na nawiązanie kontaktu z dzieckiem i patrzenie, jak zmienia się z dnia na dzień. Coś takiego już nigdy się nie powtórzy!
Z tyłu głowy zawsze jednak miałem myśl, że bycie ojcem nie może zwolnić mnie od bycia mężczyzną. Nawet ktoś zadał mi takie pytanie - czy nie uwłacza mi siedzenie w domu i zajmowanie się dzieckiem? Nie, nie uwłacza mi. Wręcz przeciwnie, uważam, że opiekując się córeczką, robię najważniejszą rzecz w moim życiu.
Nic ważniejszego już nie ma. Moja żona, gdy dzwoniłem do niej z pracy na parę minut przed złożeniem wniosku o urlop wychowawczy, powiedziała mi, bym pamiętał, że: "wszystko co najważniejsze mam w domu". Właśnie ta myśl przyświecała mi, gdy na blisko dwa lata żegnałem się z pracą. Okazało się, że przejście na urlop wychowawczy pozwoliło mi nie tylko nawiązać bliską więź z córeczką, ale też nadrobić parę spraw, na które nigdy nie miałem czasu.
Udało mi się nadzorować (z Polą na ręku) remont domu, zacząłem też trenować boks tajski, miałem czas na kupno motocykla enduro.
To wszystko pozwoliło mi utrzymać formę. Sprawiło też, że byłem atrakcyjny dla matki mego dziecka i nie czułem się źle w towarzystwie kumpli robiących karierę.
Przekonałem się, że: nawet opiekując się na co dzień dzieckiem, można znaleźć czas na realizację własnych planów i marzeń.
My, mężczyźni możemy dać swoim dzieciom tyle samo miłości i ciepła, co nasze partnerki. Mamy więcej energii, pozwalającej na wzięcie na siebie "ciężaru" opieki nad dzieckiem, chociażby dlatego, że nasz organizm nie był obciążony trudną ciążą czy bólem porodu. Naszą zaletą jest to, że nie poświęcamy całego swojego życia na ołtarzu ojcostwa. Może jest to trochę egoistyczne, ale według mnie uzasadnione.
Mężczyzna realizujący własne pasje jest o wiele ciekawszym przewodnikiem życiowym dla swojego potomka i partnerem dla kobiety. Wszystkich, którzy wahają się, czy zdecydować się na "bycie tatą na pełen etat", gorąco do tego namawiam.
Obecnie przepisy dają dużo większe możliwości zajmowania się dzieckiem przez ojców niż kilka lat temu. Nieważne, czy facet zdecyduje się na 14-dniowy urlop tacierzyński czy też wykona skok na głęboką wodę i pójdzie na 3-letni urlop wychowawczy. Ważne, że się odważył.
Przekonałem się, że: tata może zaopiekować się dzieckiem równie dobrze jak mama. Musi tylko uwierzyć, że ma rodzicielską intuicję.