Nie żałuję tych trzech lat
Po długiej przerwie dziennikarka wróciła do pracy na wizji. Tuż przed debiutem w „Panoramie” zdradziła nam, jak zmieni się jej życie i czego dowiedziała się o sobie, będąc pełnoetatową panią domu.
Hanna Lis: - Ponieważ czuję, że teraz jest czas. Już raz byłam bardzo bliska powrotu do TVP, ale życie zdecydowało inaczej. Ostatnie lata, a zwłaszcza ostatni rok, były dla mnie bardzo intensywne, niesłychanie trudne emocjonalnie. Miałam inne priorytety, najważniejsi byli moi bliscy.
Praca w domu rozleniwia czy wręcz przeciwnie?
- Niespecjalnie miałam czas na lenistwo. Kiedy mamy z mężem pod dachem dwójkę, a często czwórkę młodych kobiet, naprawdę jest co robić. Nie narzekam, ten czas w pełni poświęcony rodzinie był mi potrzebny. Najbardziej lubię być matką i "kwoką". Po prostu lubię się opiekować. Potrzebowały mnie dzieci, potrzebowali mnie moi rodzice. To był dobrze spędzony czas. Tak myślę.
Biorąc pod uwagę okoliczności odejścia z TVP: czy dzisiaj zachowałaby się pani podobnie?
- Słusznie pan powiedział "okoliczności". Dziś nie zastanawiam się nad tym, bo wiem, że takie okoliczności nie mogłyby już zaistnieć. Moim bezpośrednim przełożonym, szefem "Panoramy", jest Jacek Skorus, dziennikarz z ponad 30-letnim stażem pracy w telewizji. Szef Dwójki Jerzy Kapuściński nie tylko zjadł zęby na telewizji, ale jest też świetnym dokumentalistą i zasłużonym dla polskiej kinematografii i kultury producentem filmowym ("Rewers", "Sala samobójców" - przyp. red.). Inne klimaty, inni ludzie.
Jak będzie teraz wyglądał podział obowiązków w państwa domu ?
- Tu zmian się raczej nie spodziewam. Po pracy mąż pójdzie pobiegać, ja pójdę coś ugotować. Nie narzekam. Lubię to, nawet bardzo lubię - gotowanie mnie odpręża.
W jednej z ostatnich rozmów z SHOW wspominała pani o planach zawodowych niezwiązanych z mediami. Co zadecydowało?
- Wahałam się, przyznaję. Wiele rozmów z Jerzym Kapuścińskim. Przekonałam się, że podobnie myślimy o TVP. Czyli poważnie. Podoba mi się "Panorama". Traktuje widza poważnie, nie epatuje sensacyjkami, nie schlebia niskim gustom. To ważne w świecie, w którym media coraz częściej mają widzów za półgłówków. To właśnie misja w moim odczuciu.
Czy przed 7 maja, czyli pierwszym wejściem na antenę, miała pani czas na urlop?
- Dzieci miały wiosenną przerwę. Wyjechałam z córkami oraz z moją przyjaciółką i jej córką na kilka dni do Hiszpanii. Najpierw intensywne 72 godziny w Barcelonie: muzea, galerie, wystawy... no i oczywiście dużo cudownego katalońskiego jedzenia. Potem pojechałyśmy na chwilę za miasto. Plecaki, te rzeczy. Babski wyjazd. Uwielbiam takie.
Pierwszy program na żywo po latach jest stresujący?
- Zawsze stresowałam się anteną. Mimo że pracuję w tym zawodzie z przerwami od 20 lat, nigdy nie zdarzyło mi się wejść na wizję "wyluzowaną". Mam zbyt wielki szacunek dla widzów, żeby nie czuć tremy. Ale przyznam się panu - najfajniejsze jest te 9-10 godzin przed "anteną". Szukanie newsa, szarpanie się ze szpiglem, praca z reporterami. Krótko mówiąc, to wszystko, co jest robotą zespołową. Lubię być w teamie. Jestem zwierzęciem raczej stadnym. I gadatliwym, dlatego w studiu też zagaduję kolegów operatorów.
Kto pierwszy zadzwonił z gratulacjami, kiedy ogłoszono, że wraca pani do TVP?
- Pierwsi dzwonili i pisali esemesy właśnie koledzy z placu Powstańców. To było bardzo miłe. Mam tam przyjaciół i znajomych: jednych znam jeszcze z czasów "Teleexpressu", innych z pracy w "Wiadomościach". Wbrew temu, co swojego czasu pisały niektóre gazety, w "Wiadomościach" pracowało mi się naprawdę dobrze. To był i z tego, co wiem, nadal jest - fajny, zgrany zespół. Mam do nich ogromny sentyment. W trudnym dla mnie momencie stanęli za mną murem. To było wspaniałe z ich strony.
Jak pani wspomina te trzy lata bez telewizji. Dowiedziała się pani czegoś nowego o sobie?
- To były trudne lata. Nie dlatego, że "bez telewizji". Życie stawia nas przed wyzwaniami, którym ciężko sprostać. Ciężko pogodzić się z porażką, ciężko się pożegnać z ludźmi, którzy znaczą dla nas wszystko, ciężko zapełnić pustkę. Czy czegoś się o sobie dowiedziałam? Że jestem zarazem słabsza i silniejsza, niż mi się kiedyś zdawało. Czas pokaże, co z tej nauki wyniknie.
Oskar Maya