Bar w Przychodni: "Mamy też mniejsze porcje, żeby nikt nie wyszedł głodny"

Przychodnię przy ul. Ułanów w Krakowie zna większość mieszkańców Śródmieścia. Niepozorny, ukryty w jej piwnicach bar mleczny zyskał przez 30 lat istnienia ogromną popularność i solidną grupę stałych bywalców. Ci dotrą do niego bez kłopotu, jednak dla osoby, która idzie do Baru w Przychodni po raz pierwszy, sprawa nie jest aż tak prosta. Warto go odnaleźć. Smak domowej kuchni, w połączeniu z niewymuszonym klimatem starych dobrych znajomości, jest tego wart. Lepiej nie zwlekać, bo z uwagi na dramatyczne podwyżki opłat, przyszłość Baru w Przychodni stoi pod dużym znakiem zapytania.

Bary mleczne, mimo upływu lat, nadal cieszą się dużą popularnością
Bary mleczne, mimo upływu lat, nadal cieszą się dużą popularnościąarchiwum prywatne

Bar, w którym rządzi pani Lucyna

Gdy myślę o kulinarnych matkach, przychodzi mi do głowy Lucyna Ćwierczakiewiczowa, niewysoka, pyskata kobieta, która zrewolucjonizowała spojrzenie na kuchnię i aspekty związane z żywieniem człowieka. Pani Łucja Bajda, do której wszyscy zwracają się Lucyna, ewentualnie szefowa, nie robi wokół siebie zbędnego zamieszania. Gdy weszłam, zwróciłam się do kobiety, która stała przy kasie, wskazał mi szefową. Pani Lucyna uwijała się na zapleczu, jak w ukropie. Nie inaczej niż towarzyszące jej osoby. Byłyśmy umówione na krótką rozmowę, więc wytarła ręce i usiadła ze mną przy stoliku.

Czytaj także: Czym karmimy raka? 

Atmosfera, jakiej nie znajdziesz w najdroższej restauracji

Miłą pogawędkę raz po raz przerywali nam wchodzący i wychodzący klienci, którym zależało, żeby przywitać się z szefową albo podziękować za zjedzone przed chwilą pyszności. W typowym dla barów mlecznych gwarze, udało mi się usłyszeć kilka zdań od kobiety, która z serca karmi ludzi, ludzi szukających nie tylko smaku domowej kuchni, ale też znanego większości z nas, ciepła babcinej kuchni. Atmosferę, której nie znajdziemy w najdroższych restauracjach świata, można poczuć przy nakrytym kwiecistą ceratą stole, w barze w piwnicach przychodni przy ulicy Ułanów 29a w Krakowie.

Stół w sali jadalnej w barze "W Przychodni"
Stół w sali jadalnej w barze "W Przychodni"archiwum prywatne

Czerwone kwiaty na ceracie i smaki, z których słynęła kuchnia PRL-u

Bar jest niewielki, a jego sława odwrotnie proporcjonalna do rozmiarów lokalu. Sala, w której ustawiono stoliki dla klientów, ma kształt prostokąta. W drzwiach wejściowych przyszło mi do głowy, że to coś a la Wars, tyle że nie na kółkach, a - jak przekonałam się po kilkudziesięciu spędzonych tam minutach - osadzony na miłości do jedzenia i sympatii do ludzi.

Skojarzenie z wagonem dotyczy jedynie kształtu sali jadalnej. W wystroju czuć inspirację kuchennymi gadżetami z czasów PRL-u. Na każdym stoliku jest kolorowa cerata w kwiaty, dominują czerwone. Blat dodatkowego, ustawionego w holu, rozświetlają żółte. Na każdym stole stoi zestaw przypraw, czyli pieprz i sól. Jednak oczy i nozdrza najbardziej kusi to, co na talerzach.

Układ siedzeń w "Barze w Przychodni" przypomina pociągowy WARS
Układ siedzeń w "Barze w Przychodni" przypomina pociągowy WARSarchiwum prywatne

Klienci nie mieli nic przeciw temu, żebym sfotografowała ich dania. Takiej atmosfery nie da się wyreżyserować. Tam czuć komitywę, radość z tego, że szefowa dla nich gotuje i przyjemność z nieformalnych spotkań, które są dla odwiedzających Bar w Przychodni miłą odskocznią od codziennych obowiązków. Klienci znają nie tylko szefową i panie, które razem z nią pracują, znają się też między sobą. Witają się. Przyznam, że czułam się jak swojaczka, choć to była moja pierwsza wizyta. Stali bywalcy przeżywają stres związany z widmem zamknięcia ich ulubionego baru. Od kilku osób usłyszałam: "tak proszę, proszę robić zdjęcia i proszę napisać, że my nie chcemy, żeby Bar w Przychodni zniknął".

Mniejsze porcje - "żeby nikt nie wyszedł głodny"

Na wprost wejścia, tuż za kontuarem wisi korkowa tablica z listą dań i cenami. To one stały się przyczynkiem do mojej wizyty w tym miejscu. Usłyszałam od znajomych, że znają szefową kuchni, która nie pozwoli, żeby ktokolwiek wyszedł od niej głodny. - Jak przyjdzie bezdomny, to też coś dostanie, ale przecież nikt nie da rady karmić wszystkich za darmo - dodała koleżanka. Stąd wziął się pomysł pani Lucyny, by to, co możliwe do podzielenia, podzielić.

Naleśniki z serem i gołąbki to flagowe dania Baru przy Przychodni
Naleśniki z serem i gołąbki to flagowe dania Baru przy Przychodniarchiwum prywatne

Ceny żywności od lat tak bardzo nie dawały nam wszystkim w kość, jak w tym roku. Nikomu nie trzeba objaśniać, że dotyczy to nie tylko dań gotowych, ale też półproduktów i składników bazowych. Świadoma tego, że dla części klientów cena całego dnia stała się zaporowa, pani Lucyna podzieliła porcje. Za 15 zł można kupić dużą porcję pierogów z serem lub ruskich, a mniejszą za 10 zł. Analogicznie jest z pierogami z mięsem - duża porcja to koszt 20 zł, mała 12 zł.

Nie każde danie można podzielić, dlatego kotlet schabowy z ziemniakami i zestawem surówek w cenie 25 zł, nie ma tańszego odpowiednika, ale inne mięsne propozycje już tak. Mowa na przykład o pieczeni z ziemniakami i zestawem surówek - wersja pełna to 25 zł, mniejsza kosztuje 15 zł. - To nie może być połowa ceny, bo dochodzą koszty naczyń, sztućców i obsługi. Przyznam, że zdarzało mi się wcześniej wydawać połówki, jeśli ktoś prosił, ale chcę, żeby ludzie mieli czytelną informację, żeby nikt nie wahał się zapytać, żeby mogli zjeść mniej, ale żeby nie wychodzili stąd głodni. To ważne, żeby człowiek mógł zjeść ciepły posiłek - mówi pani Lucyna.

Pełne menu jest codziennie publikowane na stronie Baru w Przychodni na Facebooku.

Menu w "Barze w Przychodni"
Menu w "Barze w Przychodni"archiwum prywatne

Swoim zwyczajem zerkam na surówki. Jest duży wybór, widzę kapustę czerwoną, seler korzeniowy, marchewkę i automatycznie pytam o cukier. - Jest, dosładzamy, bo większość klientów życzy sobie takich surówek - wyjaśnia pani Lucyna.

Bar w Przychodni: Przychodzą wszyscy, każdy, kto jest w potrzebie

Miłą rozmowę co rusz przerywa nam telefon, bo trzeba coś podać, oddać, zapłacić. Pani Lucyna biegnie do dostawcy, a ja zerkam ukradkiem na jedzących. Czuć swobodę i przyjemność charakterystyczną dla nieformalnych spotkań.

Pani Lucyna wraca, ale zanim zdążę ją zagadnąć, uprzedza mnie lekarka: "dziękuje, było pyszne" i uśmiecha się do szefowej. Momentami wydaje mi się, że pani Lucyna ma oczy dookoła głowy, bo w tej samej chwili odpowiada lekarce i wita się z wchodzącymi do baru żołnierzami. - Widzi pani, nie tylko lekarze się u mnie stołują. Przychodzi służba medyczna, policjanci, budowlańcy i wojskowi (obok jest jednostka wojskowa, 6 batalion dowodzenia - przyp. red.). Wszyscy tu przychodzą - dodaje z iskierką w oku.

Bar w Podziemiach - jak tam trafić?

Przychodzą wszyscy, wszyscy, którzy wiedzą, gdzie go szukać, bo znalezienie baru wcale nie jest łatwe. Weszłam głównym wejściem do przychodni przy ul. Ułanów i rozejrzałam się w poszukiwaniu tabliczki, ale żadnej nie znalazłam. Zapytałam więc pani w rejestracji o bar, z uśmiechem objaśnia mi drogę. Od głównego wejścia trzeba pójść w lewo, do końca korytarza i zejść do piwnicy. Dopiero na drugich drzwiach widnieje napis: "BAR BUFET" i prośba o zamykanie drzwi. Tu już nie ma wątpliwości, że człowiek idzie w dobrą stronę. Czuć zapach kuchni.

Boczne wejście do "Baru w Przychodni"
Boczne wejście do "Baru w Przychodni"archiwum prywatne

Wychodząc zorientowałam się, że zdecydowanie szybciej można się dostać do baru wchodząc do budynku bocznym wejściem, od strony parkingu dla pracowników przychodni.

Bar w Przychodni - przyszłość z dużym znakiem zapytania

Uśmiech pani Lucyny tężeje, gdy zaczyna mówić o widmie zamknięcia baru, który stworzyła 30 lat temu. - Od pierwszego lutego bieżącego roku opłaty wzrosły tak bardzo, że nasza przyszłość stoi pod dużym znakiem zapytania. Najbardziej podrożał gaz. Nie wiem, co będzie - rzuca smutno.

Widzę, że podchodzą do nas dwaj panowie w strojach roboczych. Pani Lucyna wita się z nimi nie siląc się na sztuczny uśmiech. Tu wszyscy wiedzą, co ją trapi. - To moi stali goście - mówi i do mnie, i do nich, wiec też ich zagaduję. Mówię, że będę pisała krótki reportaż o szefowej i pytam, czy dobrze ich karmi. - Bardzo dobrze - rzuca jeden z panów z wielkim uśmiechem.

Do Baru w Przychodni przychodzą też nowi klienci, ale gro osób stołuje się tu od lat. Jak dodaje pani Lucyna: - Część lekarzy przychodzi regularnie, inni sporadycznie. Znam większość personelu tej placówki. Przychodzą też pielęgniarki. Kto jest w potrzebie, wie gdzie mnie znaleźć. Magister rehabilitacji przychodzi do mnie od 30 lat, od otwarcia. Codziennie, chyba że wyjeżdża na urlop. I mówi, że jak odejdę, to on też. Bo kto go będzie karmił?

Zdanowicz pomiędzy wersami. Odc. 50: Anna WyszkoniINTERIA.PL
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas