Bóg i dziewczyna
Małgorzata pięć razy dziennie modli się do Allaha. Józefina co piątek świętuje szabat. Na biurku Anny obok laptopa leży różaniec. Dlaczego nowoczesne Polki wybierają dziś religijne życie?
Ślub Józefiny i Adama był pierwszym po wojnie nieortodoksyjnym żydowskim ślubem w Polsce. Było jarskie jedzenie, klezmerska muzyka: skrzypce, klarnet, akordeon. - Wychowywaliśmy się w zasymilowanych rodzinach. O żydowskich ślubach wiedzieliśmy tyle, ile widzieliśmy w Skrzypku na dachu - żartuje Józefina. - Informacji, kiedy Adam ma stłuc butem kielich, szukaliśmy w internecie. Warszawa nie miała jeszcze rabina, więc konsultowałam się przez skype´a z rabinem z New Jersey. W ostatniej chwili dowiedziałam się, że cały dzień przed ślubem musimy pościć.
Pierwszy szabat
Dom rodzinny Józefiny. Dużo książek, o Izraelu, judaizmie, Holocauście. Przed Bożym Narodzeniem Józefina i czwórka rodzeństwa krzyczą, że chcą choinkę. Więc tata przynosi małe drzewko. Dzieci wieszają bombki, mama kładzie prezenty. Kolęd nie śpiewają. Jest ochrzczona, ale gdy ma kilkanaście lat, tata zabiera ją do synagogi: "Pokażę ci inny kościół". - W domu długo nie mówiło się o pochodzeniu. Ale żydostwo przewijało się przez nasze życie, odkąd pamiętam. Do rodziców przychodzili znajomi. W piątki czasem zapalali świece. Jak podrosłam, zrozumiałam, że to był szabat - wspomina. Zapisuje się na hebrajski. "Bo czuję, że ta kultura jest we mnie. Bo słyszałam, że to łatwy język" - tłumaczy ojcu. On po raz pierwszy opowiada jej o prababci Żydówce. Owdowiała przed wojną i wyszła za mąż za Polaka. Wyjechali na Śląsk. Zmieniła nazwisko. Mówili po niemiecku, więc nikt nie wiedział, kim jest. Dlatego przeżyła.
"Jadę do Izraela jako wolontariuszka" - komunikuje rodzicom zaraz po maturze. Skończyła kurs pierwszej pomocy w agencji żydowskiej. Zna hebrajski. Nie protestują. Przez trzy miesiące jeździ w karetce pogotowia. Gdy jest na miejscu, wybucha Druga Intifada. - Nie bałam się. Chciałam pomagać. Może dlatego, że miałam 20 lat i wzniosłe ideały? Szukałam tożsamości. Jakiejś więzi z ludźmi, z krajem. Czułam, że Polska to nie wszystko. W Izraelu poczułam się Żydówką - mówi. Najbardziej w Aszkelonie, gdy ratowała kierowcę, ofiarę wypadku, który dusił się krwią. Ale też u kolegi na kolacji szabatowej w ortodoksyjnej dzielnicy, w której za jeżdżenie po zachodzie słońca samochodem lub rowerem można było narazić się na krzyk ortodoksów. Poszła na piechotę. Poczuła się związana z tym krajem, kiedy kolega, zaprosił ją nad wycieczkę wzdłuż Jordanu. Pojechali małą grupą. A potem spali w namiotach nad Jeziorem Tyberiadzkim. - Wakacje się skończyły. Po trzech miesiącach wróciłam do Polski - opowiada Józefina. - W Warszawie tworzyła się reformowana społeczność żydowska. Zaczęliśmy wspólnie obchodzić szabaty i inne święta judaizmu. Często odbywały się w naszym domu.
Moją pierwszą religią było chrześcijaństwo, ale pierwszą świadomą stawał się judaizm - mówi. - Uważam religię za dopełnienie życia, bo wiem, że nie we wszystkim człowiek może polegać tylko na sobie. Zawsze ostatnie słowo ma Najwyższy.
Trzy lata później. Odnóże Bugu, na granicy z Białorusią. Józefina zanurza się w rzece. Przyjmuje hebrajskie imię Szira, co znaczy pieśń. - Rzeka zastąpiła mykwę, czyli zbiornik z przepływającą wodą. Rabin pytał: "Co lubisz w judaizmie?". Mówiłam: "To, że rodzina trzyma się razem i że co tydzień jest święto". Ta wiara stawała mi się coraz bliższa wraz z nauką hebrajskiego i poznawaniem historii przodków. Sąd rabinacki potwierdził moją konwersję. Tak stałam się w pełni Żydówką. A ze mną mama i siostra. Nasza ewolucja w stronę judaizmu postępowała stopniowo. Najpierw rodzinne szabaty w domu. Potem włączyliśmy się w działania Beit Warszawa, Towarzystwa Kultury Żydowskiej.
Od tej pory modliłam się jak Żydówka. Myślałam, że znalezienie mężczyzny nie będzie łatwe. Chciałam, żeby był wierzącym Żydem.
Żydowska żona
"Antysemityzm to głupota", dwudziestoletnia Józefina z okazji Międzynarodowego Dnia Pamięci o Holocauście rozkleja na słupach ogłoszeniowych żółte wlepki. Pomaga jej starszy o kilka lat Adam, praktykujący Żyd. Wymieniają tylko kilka zdań. Ale pół roku później na Festiwalu Kultury Żydowskiej w Krakowie, przy zapiekankach na Kazimierzu, rozmawiają już trochę więcej. Wtedy Adam mówi przyjacielowi: "Chciałbym, żeby to właśnie Józefina została moją żydowską żoną". Dwa lata później wyciąga ją na spacer nad Wisłę. Przynosi kieliszki, wino i pierścionek. Oświadcza się. Jadą na Mazury. Na łódkach orientują się, że jest piątek. We dwójkę idą do lasu. Mają kawałek bułki i sok wiśniowy. Odmawiają szabatową modlitwę nad chlebem i winem. Józefina modli się po hebrajsku i uczy się żydowskich pieśni. Będą je śpiewać podczas wesela.
"Pokój wam, aniołowie pokoju, aniołowie Najwyższego Króla Królów" - nuci, uchylając okienko inkubatora, w którym leży syn. Natan po porodzie ma sepsę i niewydolność dróg oddechowych. Za kilka tygodni wyzdrowieje, a pieśń Szalom Alejchem stanie się ulubioną jego mamy. Będzie ją śpiewać w każdy szabat. - Obrzezaliśmy syna, wychowujemy go na Żyda. Chcemy mieć czworo dzieci.
Dziś Józefina i Adam kończą remont nowego mieszkania. W drzwiach przymocowana jest do framugi mezuza, pojemnik z drewna z fragmentami Tory. Wczoraj byli na zakupach. Kupili meble do kuchni. Kasjerka nie policzyła uchwytów do szafek. Drogich. W domu radość. Chwila zastanowienia. Jadą do sklepu, żeby zapłacić. - Judaizm uczy nas przede wszystkim, jak żyć w zgodzie ze swoim sumieniem. Nasza religia to nie tylko koszerna kuchnia, którą staramy się prowadzić - mówi. Szabat obchodzą co piątek. Nawet gdy Adam pracuje do późna i nie zdąży usiąść do stołu zaraz po zachodzie słońca, siadają później. - Zostaniemy w Polsce, bo tu jest nasz dom. Judaizm przypomniał mi, skąd pochodzę. Dał mi poczucie bezpieczeństwa, scalił rodzinę. Jeszcze nie wszystko umiem. Mama już potrafi piec szabatowe chałki. Uczę się od niej.
Muzułmanka się stroi
Zalogowała się na "naszej klasie". Imię: Małgorzata. Nazwisko: Ozimek. Po mężu: Arain. O sobie: siedem lat temu przyjęłam islam. Wyszłam za Pakistańczyka. Mam dwoje dzieci: Kashifa i Safiję. Mieszkamy w Warszawie. Na forum klasy przeczytała, że znajomi organizują spotkanie przy piwie. Napisała: "Religia zabrania mi pić alkohol, ale zamówię sok". Nikt nie odpowiedział. Więc kilka dni później dodała: "Chyba nie przyjdę. Coś mi wypadło". Nie namawiały jej ani dawne przyjaciółki, ani kolega z ławki, któremu pomagała w lekcjach. Wylogowała się i weszła na youtube. Obejrzała hidżab fashion. Muśliny, jedwabie, atłasy... W szafie ma ponad dwadzieścia chust. Małgorzata hidżaby zakłada w zależności od nastroju i okazji. Tego dnia wybrała szary. A potem rozłożyła dywanik w pokoju i zwróciła twarz w kierunku okna z widokiem na Marcpol. - To południowy wschód. Tam hen, hen, jest Mekka. Uklękła i zaczęła bić pokłony: "Chwała Allahowi, Panu świata, miłościwemu..." - recytowała po arabsku.
Wyjadę do Arabii
To z powodu chusty, którą zakrywa rozjaśnione na blond włosy, i plecaka, który zwykle nosi zamiast torebki, na warszawskich ulicach krzyczą za nią: "binladenka", w metrze szepczą: "terrorystka" lub pytają: "zakonnica?". Czasem pod blokiem wyrostek zaczepia: "Dawaj plecak, pewnie masz tam bombę". Raz nie wytrzymała. Posłała go do diabła. - To grzech, ale mnie poniosło. Nie musi mnie lubić, ale niech mnie nie obraża - mówi. - Przez islamskich fanatyków ludzie boją się muzułmanów. Ale przecież islam głosi pokój, a dżihad to walka ze swoimi słabościami. Dlaczego tak mało się o tym mówi w mediach? - irytuje się. - Ale najbardziej denerwuje mnie, kiedy kobiety patrzą na mnie z politowaniem, bo noszę chustę. Ja nie wytykam im, że gdy siadają, ze spodni wystają im majtki. Mam męża, więc nie chcę, żeby obcy mężczyzna mi się przyglądał. Chusta buduje dystans. Czasem może zbyt duży. Kiedy siedzę w autobusie, to choćby był tłok, obok mnie jest zwykle wolne miejsce - mówi Małgorzata.
Gdyby dawni przyjaciele się z nią spotkali, mogłaby im opowiedzieć o pierwszym zetknięciu z islamem. Samarkanda w Uzbekistanie. Ma trzynaście lat. Wyjeżdża tam z mamą, która dostaje pracę w ambasadzie. Do dziś pamięta śpiew muezinów. Tak głośny, że nie mogła się uczyć. Jako nastolatka wie już, że w Boga można wierzyć na różne sposoby. Mamie kiedyś powie: " Jak dorosnę, nie będę katoliczką. Wyjadę do Arabii". - Całe liceum szukałam Boga. Znaku od niego. Zastanawiałam się, czy nie zostać zakonnicą, że może wtedy zrozumiem, po co jest cierpienie i śmierć. Czy jak umiera ktoś bliski, to jeszcze kiedyś go spotkam? Czy on będzie duchem czy aniołem? Czy może "zasnął w pokoju", cokolwiek to znaczy. Ale zakon nie był dla mnie. Chciałam mieć dom, rodzinę - mówi. Ale inną niż w dzieciństwie.
W domu byli: mama, tata, babcia i ona. I krzyż nad wejściowymi drzwiami. - Ale do Bożego Narodzenia rodzina nie siadała w komplecie. Rodzice byli po rozwodzie. Z czasem tata się wyprowadził. Dlatego wiara katolicka nie kojarzyła mi się z miłością - wspomina. Miała 17 lat, kiedy poszła do spowiedzi i powiedziała księdzu, że jest jej ciężko. Poradził: "Noś swój krzyż, dziecko". Została pielęgniarką. Po dyżurze poszła do kościoła. Tam na ścianach wisiały plakaty o aborcji. Wyszła w trakcie mszy. - Nie żebym była za aborcją - wspomina. - Po prostu chciałam się pomodlić. Potrzebowałam kontaktu z Bogiem, ale nie znalazłam Go w kościele, więc przestałam chodzić. Szukałam jasnych zasad i reguł, duchowości na co dzień - mówi. - Ale wtedy islam wydawał mi się za bardzo egzotyczny, antykobiecy.
Zmieniłam zdanie, kiedy poznałam Medżida. O mężu chciałaby opowiedzieć dawnym koleżankom. Zobaczyła go na ławce w parku: czarne włosy, oczy, ciemna skóra. Zagadał do niej po angielsku. Po miesiącu się oświadczył. "Wywiezie cię do Pakistanu! Sprzeda za wielbłądy! Zabierze paszport!" - słyszała od rodziny. Więc ślub wzięła dopiero rok później, żeby go lepiej poznać. A on? Modlił się pięć razy dziennie. Opowiadał o matce, o siedmiorgu rodzeństwa. I sam szorował łazienkę, żeby Małgorzata się nie męczyła. I gotował jej zupy z chili i imbirem. I zwracał uwagę, żeby nie brała jedzenia lewą ręką, bo to ręka do ablucji. Przynosił książki o islamie. - Wiedziałam, że Medżid jest dobrym człowiekiem, nie fanatykiem.
Że będzie dobrym ojcem dla naszych dzieci. Stworzymy prawdziwą rodzinę. Mimo to przed ślubem powiedziała: "Nie przyjmę islamu". Bo co to w ogóle znaczy być muzułmanką? Chodzić w chustach latem? On odpowiadał: "Szanuję twoją decyzję". Muzułmanin może poślubić katoliczkę, więc w dzień ślubu do ich domu przyszedł imam. Podpisali kontrakt małżeński: Małgorzata ma prawo się uczyć, a mąż wnosi wiano.
Allah czuwa
"Syn ma powiększoną śledzionę, refluks moczowodowy. Potrzebna operacja" - Małgorzata słyszy od lekarza dwa miesiące po tym, jak rodzi Kashifa. Daje dziecku leki. Jest ramadan. Mąż pości: nie je i nie pije od świtu do nocy. Nosi małego na rękach. - Wtedy zobaczyłam, że islam nie jest tylko zbiorem zakazów i nakazów, ale też stylem życia religijnego. Msza niedzielna to tylko godzina w ciągu tygodnia, a islam to codzienność. Prawidłowo interpretowany uczy miłości i szacunku - tłumaczy. Mąż się modli. Ona też próbuje. Mówi pierwszą w życiu duę, prośbę do Boga: "Czemu nie? Nic nie tracę". A potem kolejne. Po miesiącu słyszy od lekarzy: "Syn jest zdrowy". Jeszcze wątpi, czy na pewno pomógł jej Allah, ale odstawia z menu wieprzowinę. Pierwszy hidżab wyciąga z szafy babci. Chusta jest niebieska w irysy. Babcia zakłada ją na głowę, wiąże pod brodą i wychodzi na mszę. Małgorzata zakrywa nią włosy i owija szyję. Maluje usta błyszczykiem. Wychodzi do meczetu na warszawskim Wilanowie.
Spotyka inne kobiety. Dają jej dywanik do modlitwy z kompasem wskazującym Mekkę. I kilka długich bluzek na lato. Większość to Polki. Podczas pierwszej wizyty w meczecie czuje, że jest jedną z nich. - Dały mi siłę, poczucie bezpieczeństwa, wspólnoty. Dziś trudno o bezinteresowną przyjaźń, a ja zyskałam mnóstwo nowych przyjaciółek. Właściwie sióstr. Nazywamy się przecież siostrami w islamie - mówi Małgorzata. Wybiera sobie imię Hadidża. Tak jak pierwsza żona Proroka, pierwsza kobieta, która przyjmuje islam. - Tak się czułam. Byłam pierwszą muzułmanką w okolicy. Powiedziała rodzinie. Matka: "Chyba źle cię wychowałam". Babcia: "O Jezusie i Maryjo!". Ojciec: "Boga nie ma. Rób co chcesz". Mąż: "Allah mnie wysłuchał". Małgorzata do meczetu chodzi regularnie. Z muzułmankami czytają hadisy, nauki Proroka. Gadają o wszystkim. Ania zrobiła prawo jazdy, Amina była na wakacjach w Portugalii, a Małgorzata opowiada, że kupiła rozmówki włoskie i po pół roku rozumie, o czym śpiewa Eros Ramazzotti. Uczy się też arabskiego, angielskiego, urdu, pendżabi. Mówi, że nie chce wracać do pracy, bo jako pielęgniarka i tak mało zarobi. Z pensji męża żyje im się nie najgorzej. Dzieci nie muszą chodzić z kluczem na szyi. - Prorok mówił, że obowiązkiem człowieka jest się kształcić. Chcę zdawać na arabistykę.
Jak Nigella
Dzień Małgorzaty: wstaje ze wschodem słońca. Latem już o czwartej. Po porannej ablucji modli się i kładzie jeszcze na chwilę. Kiedy zaśpi na pierwszą modlitwę, odrabia ją później i odmawia duę z prośbą o przebaczenie, że zaspała. Czasem wtedy jej się wymknie "Jezus Maria", ale już coraz rzadziej. Robi dzieciom śniadania. Mąż robi sobie sam. Ona zakłada hidżab, pudruje twarz i maluje rzęsy. Potem odprowadza dzieci do szkoły. Po drodze spotyka sąsiadkę, która często prosi ją o przepis na arabskie jedzenie. Małgorzata mówi, jak zrobić pakistańskie curry. "Dzięki. Jesteś lepsza niż Nigella", słyszy.
Wraca do domu. Ogląda TVN24. Dziś dowiedziała się, że islam jest już największą religią na świecie. Od razu zadzwoniła do męża. Po południu odbiera dzieci ze szkoły. "Bi ismi Allahi"(W imię Boga) - mówi i zaczyna robić obiad. Szpinak z ziemniakami na ostro, a do tego placki z mąki i wody. Mąż wraca z pracy, modlą się razem. On klęczy przed nią, ona za nim. - Mówi się, że islam traktuje kobiety nierówno, bo mężczyzna może mieć cztery żony. To zdarza się rzadko. I jak ma drugą, to każdą musi traktować sprawiedliwie. A jak jest tu? Mężczyźni mają żony i kochanki. Wtedy każda jest skrzywdzona - mówi. Nie pozwoliłaby mężowi mieć drugiej żony. - Raz tak zażartował. Powiedziałam mu: "Ciekawe, gdzie będziesz z nią mieszkał? Mieszkanie jest moje". W islamie ostatnie słowo należy do mężczyzny. Ale my, kobiety, wiemy, jak ono brzmi: "Tak jest, żono" - śmieje się Małgorzata.
Czego jej brakuje? - Atmosfery świątecznej. Obchodzimy święta muzułmańskie, ale w Polsce są to normalne dni pracy - mówi. Wiesza wtedy lampki choinkowe na meblach. Żeby było uroczyście. Dzieciom daje cukierki do szkoły, żeby poczęstowały kolegów. Rok muzułmański kończy się wcześniej, więc w sylwestra nie śpią do północy tylko dlatego, że za oknem głośno strzelają petardy. - Staram się pogodzić bycie Polką i muzułmanką. Dzieci wychowuję na muzułmanów. Nie buntują się. Córka już nie może się doczekać, kiedy zacznie nosić hidżab. Kiedyś chciałam być zakonnicą, dziś jestem zakonnicą w cywilu. Ale wolną. Szczęśliwą. Mężowi, od kiedy ma obywatelstwo, każę głosować w wyborach. Mówię: "Medżid, do cholery, rusz się. Jesteś Polakiem".
Katoliczka w korporacji
Anna Duchnowska wyjeżdża samochodem z podziemnego parkingu biurowca w centrum Warszawy. Włącza radio. Szuka czarnej muzyki. Znajduje Amy Winehouse. Podkręca basy. W kwadrans przebija się przez korek i parkuje auto niedaleko kościoła. Dziś rano pomiędzy sprzedażą jednej spółki i kupnem drugiej znów zadała sobie pytanie: po co ty tak pędzisz i dokąd? Wchodzi do kościoła. Pusto. Siada w ławce, stara się o niczym nie myśleć. Ma piętnaście minut. Musi zdążyć na spotkanie funduszu inwestycyjnego i trzy inne spotkania. A potem odebrać córkę ze szkoły.
Czasem się zastanawiam, czy jestem dobrą katoliczką? W Warszawie, która pędzi. W mojej firmie, gdzie mam stanowisko dyrektora ds. zarządzania aktywami. Bo właśnie przez pracę czasem nie starcza mi czasu, żeby wziąć udział w przedświątecznych rekolekcjach, i zapominam wieczorem podziękować Bogu za udany dzień. Ale dla mnie wiara to nie tylko ceremoniał, to przede wszystkim fundamentalne wartości, które mówią, jak być przyzwoitym. To osobisty kontakt z Bogiem. W biurku w gabinecie trzymam różaniec. Na wszelki wypadek, gdybym się pogubiła.
Kilka lat temu Anna zostaje w biurze po godzinach. Kilkuletnia córka dzwoni: "Mamo, idę spać. Nie zobaczymy się? - Zaraz będę". Ale wraca o 21. - Wpadłam w wir - przyznaje. Któregoś dnia córka dostała gorączki. W szpitalu została na cztery dni. Anna siedziała przy niej non stop. - Wtedy przewartościowuje się wszystko. W takich chwilach zwracam się do Boga. Wiara daje mi nadzieję - mówi. - Ale staram się żyć religijnie także wtedy, gdy jestem szczęśliwa. Duchowość to jedyny sposób, żeby się nie zatracić. W pracy ustaliliśmy zasady. Pracujemy maksymalnie do dziesięciu godzin dziennie. I cokolwiek by się działo, po 18 wracam do najbliższych.
Dbać o siebie
"Mamo, czy musimy iść dziś do kościoła?" - pyta trzynastoletnia Ania. "Sama zdecyduj, co jest dla ciebie ważniejsze. Jeśli nie chcesz, nie musisz". Córka myśli chwilę. Idzie z rodzicami. - Jako nastolatka nigdy się nie buntowałam. Nie zaczytywałam się w książkach Nietzschego, nie podważałam istnienia Boga. Może dlatego, że rodzice dawali mi wolność wyboru - mówi Anna. - Są praktykującymi katolikami. Ale mama pracowała, a z tatą dzieliła obowiązki domowe. Religia nigdy nie kojarzyła mi się z ascezą, zakazami. U nas była radość. Wspólne siadanie do obiadu w weekendy, zapach szarlotki, którą pomagałam piec mamie. Wiarę utożsamiałam z miłością.
To mi dało fundament, żeby dbać o siebie, o swoje szczęście. Tego uczyło mnie chrześcijaństwo.
Koleżanki krzyczą pod jej oknem: "Anka, pospiesz się, idziemy do pubu". Ona dołączy za godzinę. Najpierw rozwiąże zadania z matmy. - Lubiłam się uczyć - mówi. Dostaje się na SGH. Na imprezie znajomi dyskutują, że wiara jest dla prostych ludzi. "Bóg siedzi w płacie skroniowym i jak się go podda wstrząsom elektromagnetycznym, ludzie doznają objawień".
Anka mówi, że przypuszczenia naukowców nie wyjaśniają, po co żyjemy. - "Inteligentny człowiek powinien od czasu do czasu zadać sobie to pytanie". W niedzielę do kościoła chodzi sama. W sobotę do pubu z grupą znajomych. Nie pali trawy, nie chodzi do łóżka z mężczyznami, których słabo zna. Czeka na kogoś, kogo pokocha. Niektóre koleżanki mówią: "Jesteś cienka". Ale ona ma inne pasje: chodzi na kurs tańca jazzowego. Nałogowo kupuje perfumy z nutą paczuli. Żeby na nie zarobić, daje korepetycje z angielskiego. Modli się o zdrowie, zdane egzaminy, o dobre wybory. - Wiara i fundamentalne wartości dawały mi napęd. Ominęły mnie depresje, uzależnienia, dylematy. Dopóki nie pojawił się w moim życiu odpowiedni mężczyzna, byłam sama. Ale wiedziałam, że miłość to kwestia czasu.
Dwudzieste pierwsze urodziny Anki. Jeszcze nie wie, że mężczyzna, który w tej samej knajpce świętuje swoje 28 lat, zostanie wkrótce jej mężem. Poprosi ją do tańca. Odmówi, bo w kolejce czekają koledzy z roku. On spróbuje jeszcze raz. Zatańczą do piosenki Sinéad O´Connor. Zaczną rozmawiać i po chwili ona pomyśli, że chciałaby spędzić z nim życie. Po dwóch latach biorą ślub. Przed Bogiem, więc zakładają, że na zawsze. Dlatego ustalają partnerskie zasady. Nie ma problemu, jeśli Anka jedzie na wyjazd integracyjny z firmy, czy wychodzi na biznesową imprezę. Więc, gdy była ostatnio na babskim wieczorze z koleżankami, powiedziała: "Po dziesięciu latach małżeństwa wyszłabym jeszcze raz za tego samego faceta". Po dwóch latach małżeństwa rodzi się córka. Po czterech miesiącach urlopu macierzyńskiego Anna wraca do pracy. "Lepiej dla dziecka, jeśli ma matkę zadowoloną z życia niż sfrustrowaną.
Muszę się rozwijać" - tłumaczy koleżankom. Gdy córka ma trzy lata, Anna pracuje w firmie audytorskiej, dostaje kontrakt w Nowej Zelandii. Ma nadzorować tamtejsze ministerstwa. Mąż akurat zmienia pracę, robi sobie dłuższy urlop. Lecą we trójkę na pół roku. Kąpią się w Pacyfiku, jadą na lodowiec i na fiordy. Znajdują kościół katolicki w centrum Wellington. Na mszy są co niedziela. Ksiądz stoi przed świątynią i każdemu podaje rękę. - Wierni tworzyli wspólnotę. Takiej jedności brakuje mi w naszym kościele.
Boże Narodzenie zawsze spędzają w Polsce. Przy stole siada cała rodzina, śpiewają kolędy. - Święta to dla mnie czas duchowej odnowy, a nie ferie. Dlatego nie wyjeżdżamy wtedy w Alpy ani na Seszele. Koledzy mówią: "Rozerwiecie się, w hotelu wszystko wam podadzą". Ale ja nie wyobrażam sobie świąt bez całej rodziny, bez lepienia pierogów z mamą, bez pasterki.
Zupa i drugie
"Mamo, czy moglibyśmy kiedyś zjeść normalny obiad, taki jak mam w szkole? Zupa, drugie i deser?" - spytała kilka dni temu Annę córka. Więc dziś jest zupa ogórkowa, schabowe, mizeria i ryż. I będą też lody czekoladowe. Anna włącza laptopa. Dostaje zdjęcia z wakacji podopiecznych fundacji zajmującej się dziećmi z rodzin patologicznych. Anna pomaga im finansowo. - Dzięki temu, że jestem katoliczką, nie mam dylematów, jak wychowywać córkę. Uczę ją, jak być dobrym człowiekiem. Jeśli pokłóci się z koleżanką w szkole, mówię: "Wybacz jej. Może ma jakiś kłopot". Wiem, co jej mówić, gdy pyta o najważniejsze sprawy. "Mamo, co będzie, kiedy umrzemy?", chce wiedzieć wieczorem córka. Anna bierze z półki Biblię z obrazkami. Opowiada o niebie i Jezusie, który zmartwychwstał. "A piekło? - Piekło jest dla złych ludzi. Ale dla każdego jest szansa". - Jeśli ona nie będzie chciała być katoliczką, zaakceptuje jej decyzję. Ale zawsze powiem: nawet realista musi mieć sposób na wytłumaczenie tego, co jest dalej. Tak jest łatwiej żyć.
Natalia Kuc