Czy „eko” zawsze jest zdrowe?
Organiczne ubrania, żywność naturalna, biologiczne środki czystości... Dowiedz się, które z produktów reklamowanych jako ekologiczne naprawdę są dobre dla twojego organizmu.
W sklepie coraz częściej sięgamy po ekologiczne towary. Regularnie robi to ponad 10 proc. z nas. To niewiele, ale i tak dwa razy więcej niż przed dwoma laty. Z badań TNS Polska przeprowadzonych na początku ubiegłego roku wynika, że kupujemy ekoprodukty, ponieważ chcemy być zdrowsi. Podpowiadamy więc, które spośród produktów reklamowanych jako ekologiczne rzeczywiście warto kupować.
Tu nie ma żadnych wątpliwości. Tradycyjne środki czystości, zawierające silnie działające składniki chemiczne (fosforany, substancje ropopochodne), mogą nam szkodzić - i to na dwa sposoby. Po pierwsze, przy bezpośrednim kontakcie, dostając się przez skórę albo drogi oddechowe do organizmu, przyczyniają się do rozwoju m.in. alergii, chorób skórnych, a najprawdopodobniej także nowotworów.
Po drugie, związki chemiczne zawarte w środkach czystości zanieczyszczają środowisko (czyli ziemię, wodę oraz powietrze), a stamtąd przenikają do żywności. Ich toksycznego działania nie zauważamy od razu. Warto jednak ograniczyć ich stosowanie, bo szkodliwe substancje kumulują się w naszych organizmach.
Z gwarancją
Poszukajmy w sklepach preparatów biologicznych, które nie zawierają szkodliwych substancji. Na ich opakowaniach znajdziemy certyfikaty Eco- Garantie albo EcoControl.
W jedzeniu, które kupujemy w sklepach, poziom szkodliwych związków chemicznych nie może przekraczać bezpiecznych norm. Ponieważ jednak wchłaniamy takie substancje z wielu źródeł, warto jak najczęściej sięgać po produkty eko, które ich nie zawierają. Trzeba jednak pamiętać, że nie wszystko, co opisano jako "zdrową żywność", naprawdę pochodzi z upraw, na których nie używano nawozów sztucznych i chemicznych środków ochrony roślin. Ekologiczne warzywa i owoce poznamy po certyfikatach (m.in.: Agrobiotest, Bioekspert, Biocert, Ekogwarancja PTRE, Cobico). Natomiast paczkowana ekologiczna żywność wyprodukowana na terenie UE musi być oznakowana logo "ekoliścia" (rysunek zielonego liścia z białymi gwiazdkami).
Bez konserwantów
Szkodliwe substancje dostają się do jedzenia na różnych etapach produkcji. Może się to zdarzyć przy uprawie czy hodowli, ale także podczas konserwowania. Robiąc zakupy, unikajmy najbardziej szkodliwych konserwantów (m.in. benzoesanów: E 210-E 219, siar- czynów: E 220-E 228 i glutaminianów: E 620-E 625). Z niektórych badań wynika, że mogą one odpowiadać za zaburzenia równowagi flory jelitowej. Najlepszym lekiem na tę dolegliwość są probiotyki. Przywracają one i pomagają w utrzymaniu prawidłowego składu flory bakteryjnej przewodu pokarmowego w przypadku jej zaburzeń.
W sklepach wybierasz wyłącznie kosmetyki opatrzone napisem "eko", "bio" albo "organic"? Jeśli stosujesz je, mając nadzieję, że nie wywołają uczuleń, będziesz zawiedziona. Kto ma alergię np. na macierzankę, używając kosmetyku zawierającego wyciąg z tej rośliny, zareaguje na niego uczuleniem. Bez względu na to, czy macierzanka będzie pochodziła z kontrolowanych ekoupraw, czy też nie.
Uwaga: bakterie!
Zachowaj ostrożność także, kupując produkty reklamowane jako te, które nie zawierają szkodliwych chemicznych dodatków. Wszystkie kosmetyki dopuszczone do sprzedaży muszą być bezpieczne dla zdrowia. Zwolennicy ekologicznej pielęgnacji zwracają jednak uwagę na niekorzystne oddziaływanie niektórych składników. Złą sławę mają na przykład parabeny, czyli estry kwasu parahydroksybenzoesowego. Są to działające przeciwgrzybicznie i przeciwbakteryjnie konserwanty. Mają pozytywną opinię Komitetu Naukowego ds. Produktów Konsumenckich przy Komisji Europejskiej, ale niektórzy naukowcy twierdzą, że mogą się one przyczyniać do rozwoju nowotworów (szczególnie nowotworów piersi). Po pierwsze, niezależne badania nie potwierdzają tych podejrzeń.
Po drugie, ilość parabenów zawarta na przykład w kremie czy szamponie jest naprawdę niewielka. Jeśli mimo to chcesz używać preparatów, w których tych substancji nie ma, szukaj w drogeriach kosmetyków opatrzonych napisem "paraben free" (czyli "bez parabenów"). Warto jednak mieć świadomość, że w takich preparatach estry kwasu parahydroksybenzoesowego zwykłe zostały zastąpione innymi konserwantami (np. często wywołującymi alergie substancjami z grupy donorów formaldehydu). Ryzykiem jest również wybórkosmetyków, przy których produkcji konserwanty w ogóle nie zostały użyte. Trzeba bowiem pamiętać, że takie preparaty mają bardzo krótki termin przydatności i muszą być w odpowiedni sposób przechowywane (np. w lodówce). W kosmetykach bez konserwantów szybciej też rozwijają się bakterie. Jeśli do tego dojdzie, używając ich, możemy zafundować sobie infekcję.
Wiele osób kupuje ubrania opatrzone metką "eko" w przekonaniu, że mają jakieś szczególne właściwości prozdrowotne. Tymczasem takie oznaczenie zazwyczaj jest informacją jedynie o tym, że ubranie zostało uszyte z tzw. ekologicznej albo organicznej tkaniny - najczęściej bawełny. Materiał pochodzi więc z kontrolowanych upraw, na których nie są stosowane pestycydy ani nawozy sztuczne.
Jakie farby?
Jednak dla naszego zdrowia to nie pochodzenie materiału jest najistotniejsze. Dużo ważniejsze są środki stosowane przy produkcji ubrań. Jeśli wytwórca użył toksycznej substancji do farbowania tkaniny, wyprodukowana przez niego bluzka (nawet jeśli naprawdę jest uszyta z bawełny pochodzącej ze ściśle kontrolowanej ekouprawy) nie będzie zdrowa.
Żaden producent nie chwali się jednak używaniem szkodliwych farb czy innych środków, a my nie mamy możliwości, by to sprawdzić. W przypadku ubrań nie możemy zaufać napisom "eko" czy "bio" na metkach, bo nie istnieją żadne unijne regulacje dotyczące warunków, jakie muszą spełniać opatrzone nimi tekstylia. Pełne zaufanie możemy mieć do ubrań z certyfikatem GOTS (Global Organic Textile Standard). Kupując opatrzone nimi produkty, możemy być pewni pochodzenia materiału i tego, że środki chemiczne stosowane przy produkcji ubrania nie były toksyczne.
Ewa Kozioł
Ekologia jest modna. Specjaliści od marketingu robią więc, co mogą, by przekonać nas, że sprzedawane przez nich kosmetyki, środki czystości albo produkty żywnościowe spełniają nasze "ekooczekiwania". W tym celu uciekają się często do procederu zwanego w języku angielskim "greenwashingiem". W wolnym tłumaczeniu oznacza to "malowanie na zielono", czyli na kolor kojarzony z ekologią. Jedną z najczęstszych marketingowych sztuczek jest opatrywanie opakowań napisami typu: "z naturalnych składników", "z wykorzystaniem naturalnych składników". Informacja ta nie jest fałszywa tylko niepełna.
Skład reklamowanych w ten sposób wyrobów nie różni się bowiem zwykle od składu tych, które takich "ekoetykiet" nie posiadają. Prócz tego, co "naturalne", artykuł ten może więc zawierać sporo chemii, o czym producent na wszelki wypadek nie informuje. Inna technika to zapewnianie klientów o tym, że jakiś produkt nie zawiera szkodliwej (ale od lat zakazanej) substancji. Niestety, większość ludzi, widząc takie hasła, uznaje, że opisywane nimi wyroby są zdrowsze i bardziej ekologiczne od innych. Jak się bronić przed takimi praktykami? Zamiast wierzyć hasłom reklamowym, czytajmy spisy składników na etykietach.