Reklama

Zabawa w gotowanie

Masz już dość jedzenia na mieście? Budżet się nie dopina, a dostępne opcje zwyczajnie się przejadły? Weź sprawy w swoje ręce. Wrześniowe wieczory są coraz dłuższe, pobawmy się w gotowanie.

Jedni mogliby nie wychodzić z kuchni, dla innych jest to niemal strefa zakazana. Od kilku lat niezmiennie trwam na stanowisku, że gotowanie jest osiągalne i dostępne dla wszystkich. Przez wiele lat wchodziłam do kuchni jedynie żeby zrobić herbatę, ewentualnie jajecznicę. Nie ma po co zakłamywać rzeczywistości, nie urodziłam się mistrzynią patelni.

Ciągłe jedzenie na mieście nie służyło jednak ani mojemu zdrowiu, ani sylwetce, więc zakasałam rękawy. Wciąż mam świadomość, że istnieje milion osób, które działają w kuchni sprawniej niż ja, tylko jakie to ma znaczenie? Rywalizację zostawiłam tym, którzy lubią się ścigać. Sama zajęłam się tworzeniem potraw z produktów, które mi służą. Myślę, że to dobry kierunek.

Bez przepisu

Reklama

Nie lubię kopiowania cudzych pomysłów, nie mam książki z przepisami. Zaczęłam intuicyjnie łączyć produkty, smakować, testować i spodobało mi się. Dziś coraz śmielej częstuję bliskich swoimi potrawami, choć nie będę kryć, że początkowo podchodzili do nich bardzo sceptycznie. Jednak jeśli zagorzałego fana polskiej, tradycyjnej kuchni w kilka miesięcy zachęciłam do próbowania lżejszych, mocno warzywnych dań, to gra jest warta świeczki.

Warzywa - numer jeden

Tych w kuchni i na talerzu nigdy dość. Wie to każdy, kto jest w trakcie diety odchudzającej. Warzywa nie tylko mają wysoką wartość odżywczą: są skarbnicą witamin i minerałów, ale są również niskokaloryczne i obfitują w błonnik. Ta substancja balastowa jest niezbędna by dobrze funkcjonowały nasze jelita, ponadto wypełnia żołądek i utrwala uczucie sytości. Warzywa możemy podać na tysiąc przeróżnych sposobów, a umiejętnie je łącząc wyczarujemy danie, które zachwyci oczy kolorami. 


Od czego mamy przyprawy?

A co jeśli nam nie wyjdzie, jeśli nie będzie nam smakowało? Cóż, zdarza się, na szczęście kuchnia to nie poligon wojskowy. Od czego mamy przyprawy? Nie doceniamy ich roli, bo od czasów głębokiego PRL-u na wielu polskich stołach funkcjonują wciąż tylko dwie: pieprz i sól. Już dawno mocno rozbudowałam ten zestaw. Mam na stole okazałych rozmiarów talerz, taki jak do dużej pizzy, cały wypełniony małymi słoiczkami przeróżnych przypraw. Na porządku dziennym są lubczyk, czosnek niedźwiedzi, tymianek, bazylia, oregano, zioła prowansalskie, kurkuma, sproszkowany imbir, pieprz cayenne, papryka słodka i ostra, kardamon i cynamon.

Jako przyprawę, stały dodatek do dań, traktuję też ziarenka czarnuszki, ziarna słonecznika i wiórki kokosowe. Nawet jeśli nowo powstałe danie nie spełnia moich lub któregoś z moich bliskich oczekiwań, zawsze możemy je zmodyfikować dodając do już gotowego ulubioną przyprawę.

Makaron z pesto

Nic prostszego chyba stworzyć nie można i co ważne, nie ma na to jednej metody. Zawsze wybieram makaron pełnoziarnisty, gotuję go krótko, żeby nie podnosić zbędnie indeksu glikemicznego. Jeszcze ciepły łączę z pesto. Moje ulubione to własnoręcznie robione pesto z czosnku niedźwiedziego lub natki pietruszki. Dodaję ser feta lub mozzarelle, czarnuszkę i słonecznik. Talerz wykładam drobnymi kawałkami świeżej sałaty. A później dorzucam warzywa, według uznania i tego, co aktualnie mam w lodówce.

Lubię łączyć makaron z pomidorami, zarówno świeżymi, jak i suszonymi, albo marchewką startą na tarce o grubych oczkach. Przygotowanie nie zajmuje więcej niż trzydzieści minut. Świetnie sprawdza się jako danie obiadowe lub kolacja.

Ewa Koza, mamsmak.com

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: gotowanie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy